Niezwykle symboliczna jest kłótnia pomiędzy Januszem Kowalskim a przedstawicielką mniejszości niemieckiej w Opolu. Wiceminister, który przed wyborami prowadzi kampanię politycznego szczucia, stanął oko w oko z obiektem swojej nagonki. Demokracji na próżno szukać w Sejmie – znalazła oficjela z rządu PiS na opolskiej ulicy.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Najbardziej wstrząsające słowa z ust kobiety, która trafiła na konferencję prasową polityka Zjednoczonej Prawicy, padły na początku: "my nikomu nie przeszkadzamy". Warto się wsłuchać w ten prosty, ale przejmujący komunikat: my nikomu nie przeszkadzamy.
To apel o to, by pozwolić ludziom normalnie żyć, zostawić ich w spokoju, nie wciągać ich w partyjną bijatykę. To słowa, które w różnych czasach i różnych językach były wygłaszane w praktycznie każdym zakątku Europy. Słowa złowieszcze, bo sama potrzeba ich wypowiedzenia świadczy o tym, że polityczna agresja przekroczyła dopuszczalne w demokracji poziomy, a część społeczeństwa znalazła się na celowniku.
"Herr" jako obelga
Nie ma powodów, są tylko preteksty: narodowość, kolor skóry, religia lub bezwyznaniowość, płeć, orientacja… Dla Janusza Kowalskiego pretekstem jest brak progu wyborczego dla mniejszości narodowych. Członek rządu, którego szef, Mateusz Morawiecki, chce obrazić swojego największego rywala Donalda Tuska, zwracając się do niego per "Herr Tusk", postanowił poszczuć przed siedzibą Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców w Opolu.
Jak nisko upadliśmy przez ostatnie osiem lat jako państwo, skoro dla rządzących niemieckość stała się czymś z pogranicza wyzwiska i wulgaryzmu. Jak podłe są elity władzy, gdy z części społeczeństwa robią worek treningowy dla ogółu. "My nikomu nie przeszkadzamy" to próba powstrzymania tego, co staje się tylko kwestią czasu, gdy szczucie staje się doktryną państwową: pobić, podpaleń, pogromów.
Wybory 2023. Kampania szczucia
Oczywiście partyjni dostojnicy nie mają sobie nic do zarzucenia. Oni tylko mówią. To nie ich dłonie zaciśnięte w pięści pójdą w ruch, to nie oni sięgną po ogień czy nóż. Oni tylko mówią, a TVP tylko to pokazuje. A potem - cóż za zbieg okoliczności - w zamachu ginie prezydent Gdańska Paweł Adamowicz.
Mokrą robotę wezmą na siebie ci mniej rozgarnięci wyznawcy - bo już dawno nie wyborcy – partii rządzącej. Jeden poszarpie posła opozycji Borysa Budkę, drugi poszturcha posłankę Martę Wcisło. Niespecjalnie lotni funkcjonariusze policji wciągną do swojego samochodu posłankę Kingę Gajewską. Inne posłanki opozycji zaatakują gazem łzawiącym podczas Strajku Kobiet. Bez żadnego trybu - jak wiele innych rzeczy, które od ośmiu lat dzieją się w Polsce.
Niektórzy posłowie już dawno stracili kontakt z rzeczywistością i mentalnie przenieśli się do sejmolandu, krainy, gdzie łatwo o adrenalinę, można sobie pokrzyczeć, a wszystko dzieje się na niby. Dla nich nagonka na nauczycielki, lekarzy rezydentów czy osoby LGBT, to tylko kolejne posunięcie w wielopoziomowych szachach, element rozgrywki o pieniądze i stołki, rekwizyt, którym trzeba się posłużyć, by zwiększyć swoje szanse w walce o największą stawkę. Jedynym człowiekiem, którego widzą, jest ten w lustrze.
Politycy gotowi na wszystko
Są jednak i tacy politycy - rozmawiałam o tym ostatnio z dziennikarzem TVN24 Radomirem Witem - którzy dobrze wiedzą, co robią. Nie oszukują się, szczują z rozmysłem. Wiedzą, że słowa mają znaczenie, a pożar, który rozniecą, dolewając oliwy do ognia, sparzy prawdziwych ludzi. Właśnie taka prawdziwa osoba skonfrontowała się z przekazem Janusza Kowalskiego.
"Mniejszość niemiecka" brzmi abstrakcyjnie, podobnie jak "kobiety", "uchodźcy" czy "społeczność LGBT". Ta kobieta, która sprzeciwiła się wyborczej nagonce, ma twarz, imię, tembr głosu. Każdy, kto obejrzy filmik z tego zajścia, może na własne oczy zobaczyć, że pozornie abstrakcyjne polityczne idee mają przełożenie na konkretnych ludzi.
Nie uwierzyłabym, że kiedyś będę musiała to napisać, ale jesteśmy na etapie, gdy konieczne staje się powiedzenie głośno: Niemcy to ludzie, nie ideologia, tak samo, jak ludźmi, a nie ideologią, są osoby LGBT. To zdumiewające, że w XXI wieku nadal trzeba wypowiadać takie oczywistości.