Sprawa poszukiwań Grzegorza Borysa budziła emocje w całej Polsce. Policja po 17 dniach znalazła ciało, potwierdzono też tożsamość 44-latka. Po reakcjach w sieci widać jednak, że ludzie nie wierzą w oficjalną wersję wydarzeń w tej sprawie. Dlaczego Polacy podważają ustalenia śledczych? Oto kluczowe wątpliwości.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Grzegorz Borys przez ponad dwa tygodnie był najbardziej poszukiwanym podejrzanym w Polsce. To sprawa, która przypominała obławę na Jacka Jaworka – mężczyznę, który według śledczych w 2021 roku w Borowcach koło Częstochowy zastrzelił brata, bratową i 17-letniego bratanka.
Jaworek, jeśli w ogóle jeszcze żyje, pozostaje nieuchwytny. W przypadku Borysa akcja zakończyła się znalezieniem ciała w zbiorniku wodnym Lepusz. Służby potwierdziły jego tożsamość, ujawniono wyniki sekcji zwłok mężczyzny. Tyle że spora część opinii publicznej w ogóle nie wierzy w oficjalne ustalenia.
"Policyjna szopka"
W sieci pod artykułami o Borysie mnożą się komentarze z wątpliwościami. Chodzi przede wszystkim o fakt, że ciało znaleziono na terenie, który przez cały czas był pod okiem służb.
"Dwa tygodnie zajęło im dojście do tego faktu, że mógł wejść do wody. Dwa tygodnie robienia z człowieka Rambo, straszenia mieszkańców Trójmiasta" – czytamy pod tekstem na łamach jednego z portali.
"Pies, który wskazał trop przy tym bajorku, powinien dostać medal. Było to 20 października. Mam nadzieję, że nie będą teraz kręcić, że dopiero co się utopił" – zauważył kolejny internauta. Inni piszą o "policyjnej szopce", albo że "ta sprawa śmierdzi na kilometr".
Wątpliwości ws. śmierci Grzegorza Borysa
Kolejna kwestia to oficjalny przekaz ws. możliwych przyczyn zgonu mężczyzny.
– Bezpośrednią przyczyną śmierci Grzegorza Borysa było utonięcie – przekazała prokurator Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. Jak dodała, "na skroniach ujawnione zostały dwie rany od postrzału z broni pneumatycznej, prawdopodobnie na sprężony gaz, niemające związku ze śmiercią".
Ponadto z informacji przekazanych przez prokuratorkę wynika, że "w trakcie sekcji na przedramionach, udach i szyi natrafiono na płytkie i powierzchowne rany cięte". W ocenie śledczych są to rany "charakterystyczne dla osób podejmujących próby samobójcze".
Wersję śledczych podważają jednak kryminolodzy. Rozmawialiśmy o tym z dr. Pawłem Moczydłowskim, kryminologiem i byłym szefem polskiego więziennictwa. Podkreślił on, że "nie jest w stanie wyobrazić sobie" sekwencji wydarzeń, która może wynikać z przedstawionych informacji.
– Tragikomiczna i absurdalna jest dla mnie desperacja, z jaką miał dążyć do samobójstwa. Gdyby chciał, zrobiłby to wcześniej, a nie ganiając po lasach, gubiąc wybiórczo przedmioty, komórkę czy plecak. Rzucano granatami hukowymi, by wypłoszyć go z jam? To brzmi absurdalnie – ocenia Moczydłowski w rozmowie z Rafałem Badowskim.
Dalej ekspert podał kolejne wątpliwości: "Po co wychodził kilkaset metrów od domu, jak mógł po prostu zastrzelić się w mieszkaniu? Cała sprawa śmierdzi i czuć, że podejmowano różne zabiegi, mające sprawić, by informacja wyglądała tak, jak dziś podana przez prokuraturę".
Z kolei były negocjator policyjny, publicysta oraz nauczyciel akademicki Dariusz Loranty w rozmowie z "Faktem" skomentował wersję, że Grzegorz Borys zastrzelił się w wodzie.
– Nie bardzo chce mi się w to wierzyć. Owszem, zdarzają się takie cuda, że desperat mógł się zastrzelić przy wodzie, bo zastanawiał się nad wyborem śmierci. Być może zabił się w tym miejscu, bo tutaj dopadł go największy kryzys. Ale nie wierzę w ten plan – tłumaczył gazecie.