Mnożą się pytania na temat tego, skąd Maksymilian F. miał broń, którą śmiertelnie postrzelił dwóch policjantów w radiowozie. Teraz na jaw wychodzą nowe doniesienia ws. piątkowych wydarzeń z Wrocławia. Według nieoficjalnych informacji Onetu, uzyskanych w policyjnych źródłach, mężczyzna nie był skuty kajdankami. Prokuratura ma wszcząć osobne śledztwo.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jak podaje Onet, niedługo ruszy osobne śledztwo, ws. tragicznych piątkowych wydarzeń we Wrocławiu. Ma ono dotyczyć niedopełnienia obowiązków przez policjantów, którzy interweniowali wobec Maksymiliana F. Portal ustalił w dwóch różnych źródłach, że w trakcie konwojowania mężczyzna nie miał na rękach kajdanek.
Szokujące doniesienia ws. zabójcy policjantów z Wrocławia
Według informatorów portalu brak kajdanek na rękach F. w radiowozie miał potwierdzić także biegły, który badał go po zatrzymaniu w sobotę rano. – Nie stwierdził charakterystycznych śladów na jego nadgarstkach – powiedział jeden z policjantów, który dodał, że nie byłby to pierwszy tego typu przypadek.
– Jeśli zatrzymany nie rzuca się i nie jest agresywny, to często odstępuje się od ich założenia. A to był przecież jakiś drobny oszust, który nie dostarczył komuś towaru za kilkaset złotych, który ktoś u niego zamówił – dodał.
"Wyjaśnienie tej zagadki wydaje się łatwe. W przeciwieństwie do pomieszczeń wydziału kryminalnego monitoringiem objęte jest wejście i wyjście z komendy na Połbina i parking, na którym zaparkowane było auto, którym później przewożony był Maksymilian F." – czytamy.
Co więcej, ani podczas zatrzymania, ani w momencie, gdy Maksymiliana F. uchwyciła kamera monitoringu zoo, mężczyzna nie miał na rękach kajdanek. We wtorek "Rzeczpospolita" poinformowała z kolei, że do przeszukania 44-letniego mężczyzny miało dojść na komisariacie przy ul. Fabrycznej
Ten fakt zarejestrowały kamery monitoringu. Jednak pomieszczenia do przeszukań nie są monitorowane, a w wydziale kryminalnym, który zajmował się sprawą, monitoringu nie ma w ogóle.
Dolnośląscy policjanci twierdzą jednak co innego. Asp. sztab. Łukasz Dutkowiak, rzecznik KWP we Wrocławiu, od samego początku przekonuje, że w momencie transportowania policyjnym radiowozem z komisariatu na komisariat Maksymilian F. był skuty.
Teraz, w przesłanym redakcji e-mailu stwierdził dodatkowo, że nie może odpowiedzieć na pytania z uwagi na trwające śledztwo prokuratury oraz prace powołanego przez komendanta wojewódzkiego policji 11-osobowego zespołu mającego wyjaśnić okoliczności tragedii.
"Potwierdzić mogę także zdecydowanie fakt, że w chwili rozpoczęcia czynności konwoju mężczyzny, miał on założone kajdanki na ręce, natomiast w chwili jego zatrzymania, mającego miejsce w trakcie prowadzonych za nim poszukiwań, nie miał ich na rękach i nie miał też ich przy sobie" – przekazał rzecznik KWP.
Postrzeleni policjanci nie żyją
Do tragedii doszło ubiegły w piątek późnym wieczorem na ul. Sudeckiej we Wrocławiu. Transportowany do komisariatu Wrocław Krzyki Maksymilian F. był poszukiwany listem gończym do odbycia kary w związku z oszustwem. 44-latek postrzelił dwóch wiozących go policjantów: Daniela Łuczyńskiego i Ireneusza Michalaka. Policjanci zmarli w szpitalu.
F. uciekł z miejsca zdarzenia. Został zatrzymany na drugim końcu miasta – w rejonie osiedli Zalesie i Sępolno. Miał przy sobie broń, z której postrzelił policjantów, była zapięta w kaburze na pasku na piersi. Wciąż nie wiadomo, skąd Maksymilian F. miał pistolet i czy w ten sam sposób ukrył ją również w radiowozie.
"Trwa gromadzenie materiału dowodowego. (...) O poczynionych ustaleniach poinformujemy, kiedy nie będzie to kolidowało z dobrem śledztwa" – przekazał Onetowi prok. Łukasz Łapczyński, rzecznik Prokuratury Krajowej.