– Mam przekonanie – poparte obserwacją – że wszyscy, którzy pracują w TVP, chcą robić rzetelne dziennikarstwo i dobrą telewizję w zakresie pozostałych elementów misji. TVP to nie tylko serwisy informacyjne – powiedział w rozmowie z Darią Różańską z naTemat mec. Piotr Zemła, przewodniczący rady nadzorczej TVP.
I faktycznie – ogrom zmian w Telewizji Polskiej widać gołym okiem. Nowi dziennikarze, nowe formaty, odejście od bezczelnej propagandy. Rewolucja w stacji cały czas trwa. W całym tym zamieszaniu brakuje jednak konkretnej deklaracji o przyszłości reliktu, jakim jest "Sprawa dla reportera".
Program co rusz bowiem zaskakuje specyficznym podejściem do tzw. dziennikarstwa interwencyjnego. I to do tego stopnia, że aktywności Elżbiety Jaworowicz stały się podkładką dla działalności stand uperów czy satyryków.
Jeden z nich – Daniel Midas, autor "Szopki dla reportera" – w rozmowie z naTemat powiedział: – Wielokrotnie mnie dziwi, że ludzie chodzą do pani Jaworowicz z problemami, których pani redaktor nie jest w stanie rozwiązać. Przykładowo do programu potrafi napisać list osoba, którą zdradził współmałżonek. I co pani Jaworowicz ma z tym zrobić? Odzdradzić jedno z nich?
Przez pewien czas coraz to nowsze doniesienia o wybrykach Elżbiety Jaworowicz i jej gości budziły u mnie ubaw. W końcu jak tu się nie śmiać z przerabiania ludzkich dramatów w formę kabaretu, ubogacanego o występy Zenka Martyniuka czy Tamary Gonzalez, walącej chochlą w wielką patelnię? Ale granica została już dawno przekroczona.
"Kultowa niegdyś 'Sprawa dla reportera' jest dziś czymś więcej niż niegroźnym reliktem. W ostatnich latach zamieniła się w program, na którego przykładzie można by omawiać zagadnienie braku etyki dziennikarskiej" – pisała w naTemat Helena Łygas.
Mówiąc wprost: Jaworowicz zmieniła się w ciotkę śledzącą konflikty rodzinno-sąsiedzkie osób, które nie zawsze rozumieją, co dzieje się wokół. To pierwszy powód, dla którego ten format powinien zostać już zamknięty.
Dla niektórych to może jednak nie być wystarczający powód. Bo się ogląda, bo jest z tego kasa, bo coś tam.
Dlatego teraz trochę przynudzę. Ale chcę pokazać, że tu nie chodzi o jakieś czcze oburzenie przeintelektualizowanego chłopaka z "Warszawki", któremu nie podobają się formaty dla masowej publiki.
Otwieram Ustawę o radiofonii i telewizji. I czytam: "Publiczna radiofonia i telewizja realizuje misję publiczną, oferując, na zasadach określonych w ustawie, całemu społeczeństwu i poszczególnym jego częściom, zróżnicowane programy (...) cechujące się pluralizmem, bezstronnością, wyważeniem i niezależnością oraz innowacyjnością, wysoką jakością i integralnością przekazu".
Dalej czytam, że do zadań TVP należy tworzenie i rozpowszechnianie programów "realizujących demokratyczne, społeczne i kulturalne potrzeby społeczności lokalnych".
Kontynuuję przeglądanie ustawy i widzę: "Programy w ramach misji publicznej powinny służyć rozwojowi kultury, nauki i oświaty, ze szczególnym uwzględnieniem polskiego dorobku intelektualnego".
Jako kolejne zadania mediów publicznych wymienia się: służenie umacnianiu rodziny, kształtowaniu postaw prozdrowotnych i co najważniejsze służenie "zwalczaniu patologii społecznych".
Co "Sprawa dla reportera" ma wspólnego z wyważeniem, rozwojem kultury, nauki, umacnianiem rodziny, przekazywaniu rzetelnej informacji, czy ze "zwalczaniem patologii"?
À propos postaw prozdrowotnych. Jedną z bohaterek programu była pani, która po udarze zainteresowała się tzw. medycyną alternatywną. Do dyskusji zaproszono wspomnianą już Tomarę Gonzalez, która przyniosła rzeźbioną czaszkę o "uzdrawiających mocach".
Niezbywalna godność ludzka to coś, co jest zapisane nawet w Konstytucji. Tymczasem "Sprawa dla reportera" wykorzystuje brak obeznania ludzi w świecie mediów do wywlekania spraw intymnych na forum publiczne. Nie wspomnę już o tym, że cała redakcja odpowiedzialna za produkcję programu bierze za to kasę.
Przykład. Pani Stanisława została oskarżona o zaatakowanie policjanta i kuratora. Sama nie przyznaje się do winy. W końcu Elżbieta Jaworowicz zauważyła, że kobieta może być "pod wpływem" podczas nagrań. Istnieje ryzyko, że była to po prostu osoba chora.
– A pani nie pije, nigdy nie piła? Teraz taki zapach poczułam – zapytała prowadząca. – A skąd! Nie piję, pani redaktor. Leki, biorę leki – odpowiedziała pani Stanisława. Jaworowicz jednak nie ustępowała: – To z takich leków ma pani zapach alkoholowy? – zapytała.
W końcu kobieta odpowiedziała: – Nie... Tak. Mam na spirytusie lek.
Krótką dyskusję nagrano i wyemitowano. W ciągu chwili starsza pani stała się pośmiewiskiem na całą Polskę. Nie chcę nawet myśleć, jakiego wstydu musiała najeść się rodzina i bliscy. Podobnych sytuacji można by szukać w zasadzie co odcinek.
Trzeba przyznać – program Jaworowicz był idealnym odzwierciedleniem tego, jak media publiczne widział Jacek Kurski. Miało się klikać, być przaśnie, po bandzie, niekiedy szokująco.
Wtedy w TVP obowiązywały tylko dwie zasady. Pierwsza: ma być disco polo. Druga: nie ma żadnych zasad. Więcej kiczu – widz wytrzyma. Ale władze w TVP się zmieniły.
Nowe kierownictwo ma na ustach przywracanie wizerunku mediów publicznych. Jak na ten wizerunek wpływa program, gdzie z powagą rozsądzano, czy pies Ciapunio zjadł sto główek kapusty?
"Macademian Girl gra na bębnie w 'Sprawie dla reportera'", "Ciapunio oskarżony o zniszczenie pola kapusty", "Dzielny Tata wyniesiony przez ochronę ze studia TVP", "Ksiądz zarzucił kobiecie po mastektomii, że 'nie obsługuje męża'" – to pierwsze z brzegu nagłówki, które można zobaczyć, wyszukując wiadomości o programie Jaworowicz.
A już abstrahując od wartości, to żyjemy na rynku medialnym, gdzie TVP jest zasilana nie tylko środkami ze sprzedaży reklam, ale także kasą z pieniędzy podatnika. To oznacza, że ma uprzywilejowaną pozycję względem Polsatu czy TVN-u.
Dlaczego w takim razie program interwencyjny, który powinien rozwiązywać ludzkie, codzienne problemy nie ma nawet podjazdu do projektów takich jak "Interwencja" Polsatu, czy "Uwaga!" TVN?
Ba, mam na myśli również techniczną stronę realizacji programu. Gdy przełączam kanały i akurat zdarza mi się trafić na Elżbietę Jaworowicz, czuję się, jakbym cofnął się w czasie. Już nawet nie mówię o tym, że ja po prostu nie chcę dopłacać do tego ze swoich podatków.
"Sprawa dla reportera" jest nadawana z przerwami od 1983 roku. Minęło 40 lat i naprawdę wypadałoby w końcu coś zmienić. I podobnie jak w przypadku "Wiadomości" powinna być to zmiana rewolucyjna.