"Już za chwilę, mili widzowie, strach wam włosy zjeży na głowie" – brzmiało intro kultowego serialu "Gęsia skórka" z lat 90., jakże pasujące do filmu "Beetlejuice Beetlejuice". "Sok z żuka 2" to powrót do jakości tamtych lat – z kampowym skrętem, groteskowym czarnym humorem i zabawą niemieckim ekspresjonizmem. Tim Burton zasypuje nas wszystkimi typowymi dla siebie sztuczkami, które znamy i kochamy, jednak tym sequelem nie oferuje nam niczego nowego. Mamy więc odcinanie kuponów, ale przynajmniej z rewelacyjnym Michaelem Keatonem.
Ocena redakcji:
3/5
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Powrót do miasteczka Winter River w osnutym jesienią stanie Connecticut zajął Timowi Burtonowi około 36 lat. Tyle miłośnicy oryginału z 1988 roku musieli czekać na kolejny rozdział przygód dorosłej już gotki o imieniu Lydia Deetz. W nowym dziele reżyser zdołał zebrać pokaźną obsadę pełną zarówno znajomych, jak i nowych twarzy. Wróciła Winona Ryder("Stranger Things"), Catherine O'Hara ("Kevin sam w domu") i oczywiście na ekranie nie mogło zabraknąć Michaela Keatona ("Lekomania") w roli tytułowego bio-egzorcysty Beetlejuice'a.
W dobie hollywoodzkiej obsesji na punkcie remake'ów, rebootów, spin-offów, sequeli i prequeli ciężko znaleźć kontynuację, która byłyby – w dobrym tego słowa znaczeniu – ryzykowna. "Beetlejuice Beetlejuice" ma pod sobą bezpieczny grunt i tylko jego się trzyma. Nawet nie próbuje być lepszy od pierwszej części (w czym nie ma niczego złego).
Jak na nostalgiczną przynętę przystało, pozostawia publiczność z lekki niedosytem. Owszem, śmieszy i fascynuje, aczkolwiek nic innego sobą nie reprezentuje. I w tym miejscu muszę się do czegoś przyznać: sama niczego więcej po "Soku z żuka 2" nie oczekiwałam.
"Beetlejuice Beetlejuice". Recenzja filmu "Sok z żuka 2" (BEZ SPOILERÓW)
Oryginalny "Sok z żuka" opowiadał o zmarłej parze, która z pomocą ekscentrycznego demona Beetlejuice'a próbowała straszyć rodzinę Deetzów, nowych właścicieli jej dawnego domu. W drugiej odsłonie rodzinna tragedia sprowadzi Lydię Deetz z powrotem do Winter River, którego nie odwiedzała od lat. Zbuntowana i przeciwstawiająca się matce córka bohaterki, Astrid, wpakuje się tam w niezłe tarapaty, które będą miały pośredni związek ze znajdującym się w nawiedzonej posiadłości "leżem" niesławnego bio-egzorcysty.
Po przeciętnym "Osobliwym domu pani Peregrine", średniej "Alicji po drugiej stronie lustra" i zjedzonym przez krytyków "Dumbo" Tim Burton powraca do korzeni, czyli do źródła swojego kinowego sukcesu. Na tle poprzednich filmów (pomijając oczywiście serial "Wednesday" od Netfliksa) "Sok z żuka 2" wygląda jak starannie dopasowane do siebie puzzle. Amerykański filmowiec nadal jest świetnym artystą i co do tego nikt nie powinien mieć raczej wątpliwości, natomiast jako reżyser już jakiś czas temu stracił błysk w oku.
Kolejne próby Burtona, by znów zawojować Hollywood, wydają się daremne. I nie chodzi tu wcale o warstwę estetyczną czy realizacyjną, ani o dobór aktorów, a o sam pomysł na fabułę i sposób urzeczywistnienia jej w scenariuszu. Metaforycznie "Sok z żuka 2" można porównać do pięknego obrazu, w który każde pociągnięcie pędzlem reprezentuje prawdziwy kunszt i potencjał malarza, jednak finalnie nie wywołuje żadnych większych emocji poza docenieniem techniki jego autora.
Scenariuszowy potworek z zaświatów
Alfred Gough ("Tajemnice Smallville") i Miles Millar ("Kroniki Shannary") spinają scenariusz przerobionymi przez Hollywood na setki różnych sposobów motywami, czego przykładem jest choćby Astrid, typowa "dziewczyna inna od reszty", która na zawołanie cytuje Fiodora Dostojewskiego i jest moralnie wyższa od każdej innej postaci.
A skoro przy córce już jesteśmy, jej relacja z matką, która stanowi główny wątek filmu, nie ma emocjonalnego zaczepienia w fabule. O ich konflikcie słyszymy tylko w ekspozycyjnych dialogach, a żeby widz czuł jakiekolwiek przywiązanie do postaci, bądź był zaangażowany w ich dynamikę, potrzeba widocznych działań. W tej kwestii scenarzyści "Soku z żuka 2" oblewają egzamin z zasady "show, don't tell" (tłum. pokazuj, nie mów).
Humor pasuje do karykaturalnej wręcz grozy upstrzonej świetnymi efektami praktycznymi, lecz prowadzi niebezpieczną grę z... żałobą. Zdarza się, że w filmie wyzute z ludzkich emocji dialogi o stracie kończą się żartem w stylu sitcomów, w których wykorzystuje się "śmiech z puszki". Nie sądzę, by była to zamierzona stylizacja. Burton potrafi być niepoważny, ale czy aż tak? Wystarczyło trochę kreatywności i bystrości.
Od początku traumy Deetzów wypadają płasko, a ich znaczeniu się umniejsza. To prawie tak, jakby twórcy mówili nam: "Nie przejmujcie się nimi". I faktycznie, los tej pokręconej rodziny ani mnie ziębi, ani grzeje.
Michael Keaton bawi się Beetlejuicem jak dziecko klockami LEGO
Widząc ponownie Michaela Keatona w brudnym garniturze, z mchem na policzkach i w tapirowanej peruce, buzia sama się śmieje. Laureat dwóch Złotych Globów (za "Birdmana" i "Lekomanię") marzył o tym, by jeszcze raz zagrać Beetlejuice'a, i cóż, okazję tę w pełni wykorzystał. Bawi się swoją pracą, puszcza wodze wyobraźni i kradnie każdą scenę, w której występuje. Cwaniacki bio-egzorcysta jest dla niego tym, kim dla Rowana Atkinsona Jaś Fasola. Nie ma drugiej takiej osoby, która zdołałaby poskromić tego demona.
W roli Lydii Winona Ryder przemyca cząstkę swojej postaci ze "Stranger Things", czyli Joyce Byers, za to Jenna Ortega, którą obsadzono jako Astrid, powołuje do życia wrażliwszą wersję Wednesday Addams. Obie grają dobrze, aczkolwiek – co nie powinno być zaskoczeniem – Keaton je zjada.
Willem Dafoe w roli detektywa z zaświatów (i przy okazji niespełnionego aktora) także pozwala sobie na większy luz, podobnie Catherine O’Hara i Justin Theroux ("Pozostawieni"), gdy odgrywają (kolejno) postać macochy Lydii i jej szemranego chłopaka. Po tajemniczej antagonistce w wykonaniu Moniki Bellucci ("Malena") spodziewałam się więcej.
Cały dorobek artystyczny Tima Burtona zebrany w jednym filmie
Pod kątem wizualnym Burton nie zawodzi. Ba, "Sok z żuka 2" jest poniekąd przejażdżką po wszystkich stylach artystycznych, które reżyser opanował w ciągu swojej 50-letniej kariery. Oprócz laurki dla niemieckiego kina ekspresjonistycznego (m.in. "Nosferatu – symfonia grozy" Friedricha Wilhelma Murnau z 1922 roku) w jego nowym filmie ujrzymy też popis poklatkowej animacji z plasteliny (takiej, jaką wykorzystał w "Miasteczku Halloween" i "Gnijącej pannie młodej") i barwnej estetyki rodem z "Edwarda Nożycorękiego" oraz "Charliego i fabryki czekolady".
Szalonych wstawek musicalowych i klimatycznej muzyki skomponowanej przez przyjaciela filmowca, Danny'ego Elfmana, również nie zabraknie. Wszystko, co burtonowskie, w nowym "Beetlejuice'ie" jest.
"Sok z żuka 2" należy potraktować jako przyjemny i ładny odmóżdżacz w sam raz na Halloween, który ma dużą szansę na to, by podbić wrześniowy ranking Box Office. Przed seansem nie nastawiajcie się na nic. Tym sposobem unikniecie rozczarowania, a i salę kinową opuścicie z delikatnie uniesionymi kącikami ust.
QUIZ: Czy rozpoznasz kultowy film z lat 80. po jednym kadrze?