W knajpach woda powinna być darmowa, ścieżki rowerowe gęsto oplatać nasze miasta, a policja bardziej wyrozumiała dla tych, którzy przechodzą na czerwonym świetle. O sprawnym metrze nie wspominając. Tych i wielu innych rzeczy, które są na Zachodzie, a do nas jeszcze nie dotarły, chcą Polacy. Chcemy my wszyscy.
Często mówi się w mediach i debatach publicznych o tym, czego jeszcze, by dorównać Zachodowi, brakuje Polsce. Dyskusje te zazwyczaj dotyczą spraw wielkich i ważnych: zmian w prawie, mentalności, systemie.
Nad drobnymi rzeczami, codziennymi, nikt się nie pochyla. A tymczasem to właśnie najprostsze, codzienne, przyziemne rzeczy najbardziej wkurzają i bulwersują Polaków. Codziennie przechodzimy przez czerwone światło i pijemy wodę, a niekoniecznie myślimy o tym, czy powinny zostać zlikwidowane sądy rejonowe albo jak okroić program edukacji.
Czego więc chcemy, a co jest w zasięgu naszych rąk lub lokalnych władz? Oto przegląd niedogodności, które można by w naszym kraju zmienić małym nakładem pracy - od rzeczy najmniejszych do największych.
Tymczasem polscy restauratorzy słono liczą sobie za butelkę mineralki. 5 złotych to standard, ale zdarzają się i knajpy, gdzie dostaniemy wodę droższą niż niektóre alkohole - kosztującą, na przykład, 15 złotych. W tej kwestii jesteśmy nawet za Omanem, gdzie woda w butelce - niegazowana, lokalnej produkcji – kosztuje wszędzie tyle samo. Nie ma więc tak, że w kiosku zapłacimy 3 złote, a w restauracji 5. Co prawda, w niektórych restauracjach w Warszawie już można dostać wodę za darmo, ale jak wiadomo – jedna jaskółka wiosny nie czyni. Restauratorzy! Koniec z drożyzną, czas spojrzeć na Zachód. Dla tych, którym darmowej wody w knajpie odmówiono, powstał już nawet specjalny poradnik: jak pić wodę za darmo w knajpie.
2. Przechodzenie na czerwonym
Chyba każdemu z nas zdarzyło się przejść przez ulicę na czerwonym świetle, kiedy dookoła było pusto. Na małych osiedlach, gdzie samochody przejeżdżają równie często, co polscy politycy mówią prawdę, zdarza się to pewnie nagminnie. Niestety, karząca ręka sprawiedliwości w tej kwestii jest nieubłagana – policja wlepi mandat nawet, jeśli na czerwonym przechodzimy przez ulicę pośrodku Wielkiego Niczego.
W 2001 roku skończył się sielski żywot studentów, żuli i wszystkich tych, którzy po prostu lubili raczyć się piwkiem, winem, czy nawet schłodzonym szampanem w parku, na łączce czy nad malowniczym brzegiem Wisły. W ramach ustawy o wychowaniu w trzeźwości zakazano 12 lat temu picia w miejscach publicznych.
Zakaz wiele osób wskazuje jako kompletnie absurdalny. Z kilku powodów. Po pierwsze, ludzie i tak dalej piją w plenerze. Niżej podpisany sam miał przyjemność popijać nie raz i nie dwa piwo w parku, raz nawet został zatrzymany przez policję. Na szczęście funkcjonariusze, widząc, że nie jestem złodziejem ani ekshibicjonistą, odpuścili ze słowami: "My nie straż miejska, żeby was za byle g***o karać". Ale nie wszyscy mogą liczyć na takie szczęście i zdarza się, że policja czy straż miejska spisują nawet całe grupy pijących na zewnątrz.
Oczywiście, nie oznacza to, że należy całkowicie znieść ten zakaz. Ale młodzi ludzie domagają się, by chociaż wyznaczyć strefy - na przykład właśnie w parkach, na popularnych skwerach itd. - gdzie będzie można legalnie wypić piwko lub usiąść na piknik przy winie. W Paryżu nikt nie ma problemu z tym, że ludzie piją wino na ulicach. W Londynie też jest to legalne, nawet w Niemczech. Polski zakaz jest o tyle absurdalny, że na przykład na lewym brzegu Wisły w Warszawie co weekend – a często i w tygodniu – alkohol piją setki młodych ludzi i jakoś nikomu nie robią tym krzywdy. Policja nawet nie próbuje ich zatrzymywać, bo jak wlepić mandat tysiącowi osób naraz?
4. Cisza nocna i imprezy
Już w zeszłym roku pisaliśmy o tym, że w polskich miastach nic nie wolno – zamierają po 22.00. Powód? Cisza nocna i wrażliwi mieszkańcy. Co prawda, powinni się oni liczyć z tym, że mieszkając w centrum stolicy dużego europejskiego kraju będzie ono tętnić życiem nocnym, nawet w ciągu tygodnia. U nas jest na odwrót. Mieszkańcy mówią, że ma być cicho, więc policja przyjeżdża i potrafi pacyfikować imprezy. Nawet w klubach.
W stolicy powstał projekt wprowadzenia strefy bez ciszy nocnej, ale, oczywiście… spotkał się z oporem mieszkańców. Ostatnio też znana architekt Ewa Kuryłowicz protestowała przeciwko klubowi Cud nad Wisłą, jednej z najmodniejszych imprezowni w Warszawie. Znowu wtedy starły się racje tych, którzy chcą spać i tych, którzy chcą imprezować. Niestety, naiwnością jest sądzić, że duże miasta mogą być popularne turystycznie i nie mieć nocnego życia. Wygląda jednak na to, że Polacy sami nie mogą się zdecydować: czy chcą mieszkać w prawdziwej, europejskiej stolicy, czy na wsi. Niemniej jednak, problemy ciszy nocnej wymaga rozwiązania.
Z opinii naszych redakcyjnych rowerzystów wynika, że ścieżki potrafią być znikąd i donikąd – na przykład kończą się w szczerym polu. Albo mają kilkanaście metrów. W Polsce przepisy obowiązują do jechania ścieżką, jeśli tylko jest taka możliwość. Jak jednak wskazują mi cykliści, zdarza się tak, że jadąc po ulicy, nagle przy chodniku zaczyna się ścieżka. I zjechać trzeba, choć czasem nie ma jak – bo na przykład jezdnię od reszty oddziela barierka. Mandat murowany. Niestety, brak pomyślunku w budowie ścieżek rowerowych widać nie tylko w Warszawie, ale i innych miastach Polski.
6. Toalety publiczne
Za mało i brudno - to dwie konkluzje dotyczące publicznych toalet. I nie tylko publicznych, bo w knajpach, na stacjach benzynowych czy centrach handlowych niczym dziwnym jest, że czysty człowiek brzydzi się dotykać klamek. O ile publicznych toalet dostawić więcej może tylko władza, to już o czystość możemy dbać my sami. Wystarczy celować DO środka, a nie wszędzie dookoła. I spuścić po sobie wodę.
7. Większy udział internetu w administracji
Jaka byłaby frekwencja w wyborach, gdyby można było głosować przez internet? Tego nie wie nikt i pewnie przez najbliższe 10 lat nie poznamy odpowiedzi na to pytanie. Władza bowiem, choć czasem nieśmiało przebąkiwała coś o głosowaniu przez sieć, nie pali się do tego pomysłu. Może to i lepiej, bo według internetu to Janusz Korwin-Mikke wygrywa wybory.
Zupełnie poważnie jednak – od kilku lat działają e-deklaracje, czyli rozliczanie PIT przez internet. Narzędzie bardzo przydatne, dzięki któremu można zaoszczędzić sporo czasu i energii. Biorąc pod uwagę fakt, że z roku na rok coraz więcej Polaków korzysta z e-deklaracji, jasne jest jedno: w kraju, gdzie prawie połowa obywateli ma internet, przydałoby się ułatwić im życie i przenieść więcej administracji do sieci. Na pewno Wy sami macie sporo pomysłów na to, jak i gdzie internet mógłby usprawnić urzędnicze sprawy.
Czego jeszcze chcielibyście, co w innych miejscach na świecie jest zupełnie normalne, a u nas wciąż skrępowane przez mentalność i biurokrację?
Karanie obywatela jest absolutną ostatecznością, a nie jak często u nas, triumfalnym odruchem gliniarza, że oto trafił się formalny pretekst by kogoś trzepnąć. Jest w kodeksie napisane że to wykrocznie? Jest! Mamy cię! To takie radzieckie z ducha, nie sądzi Pan? CZYTAJ WIĘCEJ