Spoty wyborcze nie zdobywają dużej popularności.
Spoty wyborcze nie zdobywają dużej popularności. Fot. Screen z youtu.be/F4rrrTuLvMA/youtu.be/IHvBak0ExSs/youtu.be/BYQbRUQka10/youtu.be/wQyO4hr54eE

Dzisiaj niemal każdy kandydat chce pochwalić się spotem. Ale to raczej sztuka dla sztuki, bo nie dość, że większość produkcji jest na żenującym poziomie, to mało kto je ogląda. Tylko najgłośniejsze spoty, które stały się viralami, albo te, które opłacono mają po kilkadziesiąt tysięcy wyświetleń. Reszta trafia tylko do najbardziej zainteresowanych.

REKLAMA
Politycy stają na rzęsach, aby zainteresować wyborców swoimi spotami. Najłatwiejszą metodą jest oczywiście szokowanie, ale nawet i ono nie zapewnia osiągnięcia celu. Bo opublikowane dotychczas spoty, a było ich już sporo, raczej nie podbiły internetu. Jedyną szansą na przebicie się takiego spotu do szerszej publiczności jest zacytowanie fragmentu produkcji przez tradycyjne media.
Bo na YouTube spoty mają od kilkuset do kilkudziesięciu tysięcy wyświetleń. I to pomimo intensywnej ich promocji w mediach społecznościowych. Każdą reklamówkę wrzuca na swojego Twittera Janusz Palikot, którego obserwuje 203 tys. osób. Do tego partia ma sporą rzeszę fanów na Facebooku. Ale pierwszy spot, w którym pokazano brutalne sceny zatrzymań CBA i polityków siedzących w klubie go go obejrzało tylko 14,5 tys. internautów. To prawie tyle samo, ile filmik jednej z kandydatek. Znacznie lepiej (450 tys.) radziła sobie wersja udostępniona na innym z kanałów i promowana przez Palikota m.in. na swoim blogu w naTemat. To właściwie jedyny spot w tej kampanii, który można uznać z masowy.
Ale kolejne produkcje nie cieszyły się taką popularnością. "Rewolucję oświeceniową" obejrzało niespełna 12,5 tys. osób. Sprytnym zabiegiem było danie widzom wyboru, jak kończyć ma się następna produkcja Twojego Ruchu. Dzięki temu dwukrotnie nabili 10 tys. wyświetleń.
Masowego zainteresowania nie przyciągają też spoty poszczególnych kandydatów. Chyba, że są żenująco złe, jak ten Doroty "A teraz zrobimy zastrzyk" Gardias, Jana Hartmana czy Ryszarda Kalisza. Inne, jak Barbary Nowackiej czy Krzysztofa Iszkowskiego z trudem dobijają do 2 tys. wyświetleń (choć wersję udostępnioną na jej kanale indywidualnym obejrzało 13,5 tys. osób). Ale w sumie daje to około miliona wyświetleń wszystkich produkcji komitetu.
Inne partie radzą sobie znacznie słabiej. Platforma Obywatelska opłaca wyświetlanie swojego spotu jako reklamy. Spot, o którym było głośno z powodu nagrania go w Kancelarii Premiera, miał 45 tys. widzów. To i tak dwukrotnie więcej niż bardzo ostry spot "Siewcy obciachu", który powstał w odpowiedzi na produkcję PiS, którą obejrzało 23 tys. osób.
Siły przebicia nie mają indywidualni kandydaci Platformy. Wyraźnie widać, że postawili na stonowany przekaz, ale płacą za to małym zasięgiem filmików. Reklama Bogusława Sonika ma tylko 25 wyświetleń. Znacznie lepiej radzi sobie Janusz Lewandowski, ale nie ma się co dziwić, wszak pięć lat temu zdeklasował rywali. Jego spot nawiązujący do kariery sportowej obejrzało do wczoraj 2,3 tys. użytkowników YouTube'a.
W filmotece Polski Razem brakuje pojedynczego hitu – poszczególne spoty zbierają po kilka tysięcy wyświetleń, ale jako, że jest ich sporo cały kanał zgromadził już ponad 130 tys. wyświetleń. Najpopularniejszy jest dość nudny spot "Wyobraź sobie Polskę razem" – ma ponad 21 tys. wyświetleń. Kolejny na liście jest odcinek akcji "Żyj po polsku", który wzbudził kontrowersje ze względu na negatywne przedstawienie tam zagranicznych marek.
Prawo i Sprawiedliwość, podobnie jak PO, od początku kampanii opłaca emisję spotów w telewizji. Zarówno wspomniany już spot uderzający w polityków PO, jak i kolejne: zapraszający na obchody rocznicy smoleńskiej (w kilku miejscach obejrzało go ok. 0,5 mln internautów, ale był opłacany) i ten podkreślający kompetencje PiS w zakresie polityki zagranicznej i energetyce.
SLD nie stać na opłacane spoty, a ich produkcje nie są masowo udostępniane w mediach społecznościowych. Pierwszy, który składał się głównie z wykresów, obejrzało zaledwie 6 tys. osób, co jest bardzo słabym wynikiem jak na partię z takimi ambicjami. To dwukrotnie mniej niż następny, który uderzał w PO.
Ale to i tak lepiej niż PSL, który w internecie praktycznie nie istnieje. Najpopularniejszy jest nie żaden ze spotów partii, a reklamówka Krzysztofa Kosińskiego (4,6 tys.), rzecznika partii, który kandyduje z Mazowsza. Ładnie wyglądający, chociaż zupełnie niezrozumiały spot partyjny ma tylko 2,3 tys. wyświetleń. Kolejny miał tylko 111 widzów.
Spektakularnymi sukcesami nie może się też pochwalić Solidarna Polska, bo nawet spot z Tomaszem Adamkiem obejrzało tylko 7,6 tys. osób. Dużo więcej ludzi, bo ponad 17 tys. obejrzało produkcję Ruchu Narodowego.
Spoty nie przysporzą politykom głosów, chyba, że stać ich na opłacenie emisji. A to koszty, na które może sobie pozwolić niewiele komitetów. Bo nie należy liczyć na to, że ktokolwiek obejrzy bezpłatne bloki wyborcze w TVP – mają tak marginalną oglądalność, że stacja chciała je wypchnąć do TVP INFO. Ale te liczby raczej nie powstrzymają komitetów przed masową produkcją reklamówek – to nadal najłatwiejsze (po billboardach) narzędzie agitacji.