Horror "To my" ustanowił nowy rekord. A jego reżyser został królem kina grozy

Bartosz Godziński
Jordan Peele to człowiek-niespodzianka. Zaczynał jako komik, internauci kojarzą go ze skeczy i memów, a tymczasem momentalnie przeobraził się w króla kina grozy. Jego debiutancki "Uciekaj!" zgarnął Oscara. Drugi film "To my" zaliczył właśnie najlepsze otwarcie w historii w kategorii horrorów opartych na oryginalnym pomyśle. Wynik jest w pełni zasłużony, a to dopiero początek drogi po status legendy.
Jordan Peele to najbardziej gorące nazwisko w świecie współczesnego kina grozy Kadr z filmu "To my"
"To my" zadebiutował w miniony weekend z wynikiem 71 mln dolarów. Zarobił znaczne więcej niż zeszłoroczny rekordzista - horror "Ciche miejsce" (50 mln dol.). Ilość zer na koncie reżysera i jego ekipy nie pojawiła się bez przyczyny - po "Uciekaj!" dostał ogromny kredyt zaufania. I spłacił go z nawiązką - a w moim osobistym odczuciu przebił sam siebie. Tymczasem jeszcze do niedawna słynął z ról czysto komediowych. Mroczna strona komika
Jordan Peele, sławę zyskał m. in. dzięki programowi MADtv, w którym występował u boku innego popularnego komika - Keegana-Michaela Keya. Z kolei ich wspólne skecze "Key & Peele" z Comedy Central mają miliony wyświetleń na YouTube. Twarz reżysera możemy też zobaczyć w serialu "Fargo", a jego głos - w "Big Mouth". No i są jeszcze memy.
Przez lata, za maską komika, skrywał swoją mroczną naturę i reżyserski talent do filmów grozy. Ze swoim "Uciekaj!" udowodnił, że można stworzyć nieszablonowy thriller z przesłaniem. Przy "To my" stał się bardziej śmiały i poszedł o krok dalej - to już pełnoprawny horror z elementami... komedii i multum symboliki oraz ścieżek interpretacji. Gwarantuję, że jeszcze przez kilka dni po seansie będziecie go sobie analizować w głowie.


Widzowie są zachwyceni filmem, ale i krytycy nie szczędzą słów pochwał. A to nie reguła. Na ponad 300 recenzji zagregowanych w serwisie "Rotten Tomatoes", aż 94 proc. jest pozytywnych. To naprawdę świetny wynik. I to jeszcze dla horroru - gatunku, który dla filmowych snobów jest czymś niegodnym. Póki co Peele nakręcił dwa filmy, które może nie tyle zrewolucjonizowały, co wprowadziły powiew świeżości do zatęchłego i schematycznego kina grozy.
Doppelgängery - czyli klony, które są wśród nas
W "To my" skorzystał z jednego z najbardziej przerażających, ale mało oklepanych konceptów, który może podważyć zaufanie wobec drugiego człowieka. Mowa o sobowtórach. Ileż to razy wydawało nam się, że nagła, nawet niewielka zmiana zachowania lub wyglądu drugiej osoby jest czymś niezwykłym? A może ta osoba została podstawiona? W popkulturze istnieje nawet teoria spiskowa dotycząca Avril Lavigne, która rzekomo umarła lata temu, a obecnie na scenie można zobaczyć jej klona...
Z sobowtórem kojarzy mi się też jeden z najstraszniejszych koszmarów jakie miałem. W śnie rozmawiałem z ojcem w ogrodzie, ale po chwili usłyszałem dźwięk dzwonka do drzwi. Podbiegłem, spojrzałem w wizjer, a tam... mój ojciec. Patrzę za siebie przez drzwi do ogrodu, a tam mój ojciec dalej pieli grządki. Nie wiem, jak się to dalej potoczyło, ale obudziłem się zlany potem, gwałtownie wyrwany ze snu, który pamiętam do dziś.

Motyw sobowtóra jest również świetnie znany fanom "Twin Peaks". Zwłaszcza 3. sezon kultowego serialu Davida Lyncha eksploatuje złego bliźniaka na wszystkie sposoby. Sam Peele przyznał, ze ta przerażająca wizja spotkania swojego sobowtóra towarzyszy mu od dziecka. W "To my" nie ograniczał się i od razu stworzył całą rodzinę doppelgängerów... i na tym koniec spoilerów.
Kalejdoskop gatunkowy
W "To my" mamy wyraźnie zarysowane akty, które sprawiają wrażenie antologii różnych, ale mocno powiązanych podgatunków horroru. Zanim rodzinę głównych bohaterów odwiedzą przerażające sobowtóry, mamy stopniowanie napięcia na sielankową modłę. Kiedy bohaterowie wypoczywają na plaży, mamy wrażenie, że za chwilę z wody wyskoczy rekin - Peele wzorował się na najlepszych (a jeden z bohaterów nosi koszulkę z filmu "Szczęki").

Niepokój potęgują dziwne zbiegi okoliczności, które nie dzieją się przecież przez przypadek (podobnie jak i mrugnięcia okiem, o których za chwilę). Potwierdza to sama główna bohaterka - grana przez Lupitę Nyong'o. Aktorka zdobyła Oscara za "Zniewolonego", ale dopiero podwójna rola w "To my" ukazała w pełni jej kunszt aktorski. Sposób, w jaki mówi i porusza się jako sobowtór, mrozi krew żyłach. Pojawienie się jej strasznego alter ego rozpoczyna zupełnie nowy rozdział i konwencję w filmie.

Po jednej z najbardziej przerażających scen w historii horroru - czyli przedstawienia się rodziny sobowtórów - zaczyna się estetyka "home invasion". Sobowtóry nie są bezmyślnymi zombiakami, które atakują domek letniskowy, ale mają plan i aspiracje. Napięcie jest często rozładowywane przez suchary wypowiadane przez głównych bohaterów - często się wtedy zastanawiamy, co ten Peele kombinuje? Wszystko jednak jest tu na swoim miejscu, a do finału jeszcze nieraz zaskoczy nas zmianą klimatu.
Jordan Peele - nowy król horroru
Peele jest satyrykiem, który odnalazł się w pewnej niszy. Rzadko kiedy horrory skłaniają do jakichś głębszych refleksji. Jednak nawet odrzucając aspekt społeczny, "To my" jest świetnym filmem dla koneserów gatunku. Ilość smaczków i odwołań poraża - widać, że facet bawi się konwencją, ale jest też wielkim fanem klasyki.

Mamy więc oczywiste hołdy - koszulka z "Thrillerem" Michaela Jacksona, kaseta video z filmem "Koszmar z ulicy wiązów" czy kostiumy sobowtórów przywodzące na myśl wdzianko Michaela Myersa z "Halloween". Mamy też wiele zakamuflowanych nawiązań - jatka w rytm wesołej muzyki rodem z "Mechanicznej pomarańczy", nożyczki jako popularne narzędzie zbrodni (chociażby "Psychoza"), czy kaseta wideo z filmem "C.H.U.D.", w którym ludzie są porywani do kanałów przez mutanty...
Jordan Peele odrobił pracę domową z horrorologii i jeszcze nieraz nas postraszy. W kwietniu na antenie CBS pokaże remake legendarnej antologii "Strefa mroku" ("To my" inspiruje się jednym z odcinków z oryginału), a dla HBO produkuje "Lovecraft Country", inspirowany kultowym pisarzem. Czy jego nazwisko będzie kiedyś wymieniane obok takich tuzów gatunku jak John Carpenter, David Cronenberg lub Wes Craven? Jestem tego pewien.