Manekin Nike'a w dużym rozmiarze to nie "promocja otyłości". Osoby plus-size też chodzą na siłownię

Ola Gersz
Sport tylko dla osób w rozmiarze 36 i z kaloryferem na brzuchu? Niektórzy tak sądzą, co pokazała reakcja na manekin plus-size w londyńskim sklepie Nike'a. Jednak większość przyjęła manekin z otwartymi ramionami. Bo pokazał im, że dla osób w większych rozmiarach też jest miejsce na siłowni.
Manekiny plus-size nie wszystkim się spodobały. I w tym właśnie jest problem Fot. materiały promocyjne / Nike
Żyjemy w świecie, który uwielbia krytykować. Krytykować młodą dziewczynę i jej starszego partnera, dojrzałą kobietę, która nie wstydzi się pokazywać swojego ciała, czy katolików, którzy akceptują ludzi o innej orientacji seksualnej, niż heteroseksualna. Zawsze jest coś nie tak, nigdy nie dogodzisz.

Okazuje się, że można też krytykować ludzi, którzy mają większy rozmiar niż standardowe 36-38 i chcą być aktywni fizycznie.

Naprawdę.

Manekin inny niż wszystkie
Poszło o manekiny plus-size we flagowym sklepie Nike w Londynie. Sportowa marka wprowadziła stroje do ćwiczeń w większych rozmiarach w 2017 roku i idzie za ciosem, bo chce "celebrować różnorodność i inkluzywność sportu". Słowem: sport jest dla wszystkich (w londyńskim sklepie pojawiły się także manekiny imitujące osoby z niepełnosprawnościami). Większość ludzi była zachwycona. "Nareszcie!", "ciało jest różnorodne", "w końcu mam co założyć na siłownię" – pisało wielu ludzi. "Nigdy nie czułam się tak silna" – napisała jedna kobieta na Twitterze.


A szczególnie zadowoleni byli ci, którzy muszą przeszukiwać głębiny internetu w poszukiwaniu legginsów i topu do ćwiczeń w rozmiarze XXL albo XXXL (w stacjonarnych sklepach jest ich jak na lekarstwo) i gdy – gdy w końcu znajdą odpowiedni strój – muszą mierzyć się z pogardliwymi/ciekawskimi/złośliwymi spojrzeniami na siłowni. Bo takie niestety się zdarzają. I to często.

Nasz świat ubzdurał bowiem sobie, że normalność jest biała, pełnosprawna i ma rozmiar 36. Oczekuje, że na siłownię przyjdą tylko piękni, zadbani ludzie z kaloryferem na brzuchu, a na basenie będą pływali umięśnieni profesjonaliści. Jeśli ktoś odbiega od tego obrazu, musi być gotowy na ostracyzm – z czym niektórzy radzą sobie na własną rękę.

Ci, którzy muszą się mierzyć z obsesją współczesnej kultury na punkcie ideału, ucieszyli się więc na widok większego manekinu. Podobnie zresztą jak tysiące innych ludzi – pełnych empatii, zrozumienia i otwartości.

"Promocja"
Jednak nie wszyscy byli zadowoleni, w tym dziennikarka Tanya Gold z brytyjskiego "Telegraph". Według niej manekiny plus-size to promocja otyłości i takich obrazów nie powinny oglądać "normalne" ludzkie oczy.

Smutne jest to, że niektórzy się z nią zgodzili i zamieszczali komentarze w stylu: "Nike pokazuje grubym klientom, jak obrzydliwie będą wyglądać w tym strojach" albo "stop normalizacji niezdrowego społeczeństwa". Czyli, mówiąc wprost, Tanya Gold i zwolennicy jej też nie wyrażają zgody na istnienie większego ciała. Bo takie ciało jest szkodliwe i promuje otyłość. Czy to oznacza, że wszystkie osoby plus-size powinny zamknąć się w mieszkaniu i z niego nie wychodzić, bo promują otyłość samą swoją obecnością (podobne kontrowersje obserwowaliśmy zresztą na rodzimym podwórku przy okazji pokazu The Real Catwalk Polska)?

Coś tu chyba jest bardzo nie tak.

Ciało w większym rozmiarze ma prawo istnieć, ba, ma też prawo nosić stój sportowy Nike'a i ćwiczyć. Bo, wbrew stereotypom, wielu ludzi plus-size jest aktywnych fizycznie – biegają, chodzą na siłownię i aerobik, grają w siatkówkę. Duża waga naprawdę nie oznacza siedzenia w fotelu i jedzenia trzech burgerów na raz, co często usiłuje wmówić nam popkultura.

Nie, duża waga może być aktywna, piękna, zmysłowa i uprawiać seks. O czym również dzisiejszy świat zapomina. A może chce zapomnieć? W końcu stereotypowy "grubas" łatwiej mieści się w czarno-białym, prostym świecie, niż modelka XXXL, która uwielbia tańczyć i pływać na basenie (jak Tess Holliday).

Nadwaga i otyłość nie równają się chorobie – o tym naprawdę musimy pamiętać. Błędne koło
Nike zrobił więc coś bardzo fajnego.

Po pierwsze, pokazał ludziom plus-size, że mają prawo istnieć i że ich ciało nie może być wykluczane z mainstreamowej kultury. Udowodnił, że większa osoba może nosić modny strój Nike'a i być "cool". Po drugie, zachęcił większe osoby do aktywności fizycznej. Bardziej mobilizująco działa bowiem akceptacja i zachęta, niż krytyka i odradzanie. Po trzecie, odrzucił stereotyp "smutnego grubasa w dresie".

To naprawdę duża rzecz. To przypomnienie, że siłownie i baseny są otwarte również dla ludzi w większych rozmiarach i z wałkami tłuszczu. To bowiem błędne koło – mówimy, że osoby z nadwagą lub otyłością z pewnością są chore, ale kiedy te same osoby chcą zadbać o swoje zdrowie, reagujemy kategorycznym "nie". Bo to jest "fuj" i jest "niesmaczne".

Szczerze mówiąc, nie ma nic smutniejszego, niż takie podejście. Czas to błędne koło przerwać.

Nie wiem, kiedy w końcu nauczymy się, że ludzie są różni i zasługują na akceptację i szacunek, a ciało jest indywidualną sprawą każdego człowieka. Oraz że każdy człowiek zasługuje na bycie widzianym i reprezentowanym – w sporcie jest miejsce na osoby większe i niepełnosprawne, tak jak w hollywoodzkim kinie superbohaterskim i akcji w końcu znalazło się miejsce dla kobiet.

Świat otwarty na każdego – o taki walczmy.