Koniary istniały na długo przed alternatywkami. Dlaczego stały się obiektem żartów i memów?

Bartosz Godziński
Jaki jest koń, każdy widzi. A jaka jest "koniara" w rozumieniu internetowym? To na pewno nie jest zwykła miłośniczka koni. Tak powszechnie nazywane są kobiety, które mają absurdalnego fioła na punkcie koni. Nawet nie muszą na nim jeździć. Przypisuje się im jednak pewien zaskakujący, negatywny stereotyp i jak to zwykle bywa: jest w nim ziarnko prawdy.
Warto pamiętać o jednym - nie każda kobieta jeżdżąca konno, to koniara. Koniara to stan umysłu Fot. heathervalentin0 / Pixabay
Określenie koniara (koniarz jest nawet w Słowniku Języka Polskiego) powstało wiele lat temu na podobnej zasadzie co "kociara" (czyli miłośniczka kotów). To jedna z pierwszych wyśmiewanych w internecie quasi-subkultur, która została zdefiniowana na długo przed modnymi ostatnio alternatywkami i jesieniarami. Niedawno nawet polski oddział Netflixa przetłumaczył tytuł "Horse Girl" na "Koniara", choć film ma zupełnie inną tematykę.
Koniary, ze względu na dłuższą historię, mają na koncie o wiele więcej (negatywnych) opinii i memów niż jakakolwiek inna grupa społeczna lub typ kobiety (dlaczego właśnie kobiety? O tym w dalszej części artykułu). To określenie stało się wręcz obelgą. Na początek przedstawię punkt widzenia osób, które generują obraźliwe teksty i umacniają stereotyp koniar.


"Kochają konie bardziej, niż będą kochać ludzi"
Internetowy wizerunek koniary jest oparty na dwóch filarach: antypatii do koni, a przede wszystkim ich właścicielek i miłośniczek. Co ludzie mają do zwierząt, które od dawien dawna pomagały (lub jak kto woli: były wykorzystywane) człowiekowi - czy to na roli, czy w podróżowaniu? Generalnie to zwykłe czepialstwo na siłę, na złość, "dla beki".

Lista "memicznych" wad koni jest długa, ale powtarzają się zarzuty (mniej lub bardziej ironiczne i bzdurne) mówiące o tym, że są niezbyt mądre, cuchną, nie odwzajemniają miłości oraz pochłaniają mnóstwo czasu i pieniędzy. Fascynowanie się tymi zwierzętami źle zatem świadczy o człowieku. Taki jest wydźwięk satyrycznych tekstów.
To jeden z wielu memów kpiących z koniar. I jeden z najmniej wulgarnychFot. kwejk.pl
I tu dochodzimy do drugiego aspektu: stereotypowe koniary nie dość, że nie grzeszą inteligencją, to są fatalnymi kandydatkami na partnerkę. Przepytano 22 facetów, którzy się umawiali z koniarami. Oto niektóre z wniosków:

"Stale kochają kogoś, kto nigdy ich nie pokocha". Wiele razy to słyszysz. Koń zawsze jest na pierwszym miejscu. Są stale zakochane w czymś, co nigdy nie odwzajemni ich uczuć. Wydają na to każdą sumę pieniędzy i czasu. Dlatego to często taka umowa - nigdy nie będziesz pierwszy w tym związku. "W dodatku jaka to miłość, że siodłają te konie, uderzają je bacikiem, szarpią i chcą żeby je potem kochały? To głupie".

Nigdy nie będziesz priorytetem #1 w tym związku. To idzie tak: 1. KOŃ/ie. 2. PIENIĄDZE TATUSIA. 3. TWOJE PIENIĄDZE. 4. TY.

Z mojego doświadczenia wynika, że ​​kobiety, które lubią konie lub mają konie, mogą być niedojrzałe, pretensjonalne, obsesyjne i może ta ostatnia nie dotyczy wszystkich, ale dwie z nich miały problemy z tatuśkiem. Zazwyczaj kochają konie bardziej, niż będą kochać ludzi.

Wśród koniar jest też grupa totalnych maniaczek, które jeszcze bardziej pogłębiają stereotyp. Jedne snują fantazje seksualne z końmi, inne chodzą na czworaka, by stać się nimi. W sieci jest tego mnóstwo.

Koniara nie jest synonimem osoby jeżdżącej konno
Dlaczego używamy tylko żeńskiego określenia? W końskim świecie jest zdecydowanie więcej pań, niż panów - pisaliśmy o tym dwa lata temu w naTemat. – Na 30 koni, które są u nas, tylko trzy należą do mężczyzn, w tym jeden do mojego męża. Nawet on siada na konia raz do roku. Faceci są zbyt leniwi na konie – mówiła Honorata Frukacz ze stajni "Rzeszyce".

Do podobnych wniosków doszedłem obserwując facebookową grupę "Konie to moje życie". Posty piszą i komentują przede wszystkim kobiety. Rzeczywiście tworzą pewną subkulturę wymieniającą się poradami, zdjęciami i hermetycznymi memami (często z autoironią, jak ten poniżej). Zapytałem, co myślą o internetowym stereotypie koniar. "Myślę, że koniary słyną ze swojego nieco odmiennego charakteru od innych ludzi. W stajni nie mają się na kim 'wyżyć', więc robią to np. w środowisku znajomych ze szkoły, bądź rodziny. Warto pamiętać o tym, że koniara to koniara, a osoba jeżdżąca konno to osoba jeżdżąca konno. Nie mylmy tych pojęć" – skomentowała Wiktoria.

"Oczywiście wydajemy mnóstwo pieniędzy. Jak nie na swojego konia, to na jazdy w jakiejś stajni. Nie zawsze idą na to 'miliony', można pomagać w stajni, co często koniary robią, by dostać za to darmową jazdę" – tłumaczy Nikola.

Co z tym, że konie nie odwzajemniają miłości? "To jest absurdalne, koń czuje, mimo że jest zwierzęciem, wie kto mu daje jedzenie, opiekuje się nim, kocha go. Ile razy na YouTube można spotkać koniary, gdyby koń naprawdę się nami nie interesował, byłby raczej wrogo do nas nastawiony. A one się nawet do nas przytulają! Wspomniałam o YouTube, tam też można nas spotkać, dzielimy i zarażamy pasją, pokazujemy przejazdy albo sztuczki" – dodaje.
Nikola

To nie jest tak, że nie widzimy nic oprócz koni, my po prostu uwielbiamy ich towarzystwo - czasem bardziej niż ludzi. A co do tych szarpanin, które były wcześniej wspomniane, to my ich nie bijemy, konie odbierają tak znaki, jakie chcemy im przekazać, a bat tylko pomaga nimi "kierować".

"Koń pochłania potwornie dużo czasu i pieniędzy. Tak po prostu jest" – dopisała jeszcze Julia.

Jak widać, przynajmniej część wcześniejszych stereotypów ma jakieś odzwierciedlenie w rzeczywistości i nawet wśród społeczności stricte hippicznej - skrajne koniary są hejtowane. To jednak bardziej stan umysłu, więc nie ma co generalizować. Czarne owce znajdą się wszędzie. A posiadanie pasji raczej nie powinno być krytykowane. I nie staję tu w obronie koniar - sam np. gram w "głupie" gry i myślę, że w podobny sposób każdy broniłbym swojego hobby.

Jest jednak pewien mroczny wątek końskiej pasji, którego nie znajdziemy w memach. Bywa, że przez koniary cierpią same zwierzęta.

Cztery łapy dobrze, ale cztery kopyta też!
Odwieczna walka między psami i kotami przebiega podobnie jak w kłótniach między ich miłośnikami. Zdania o tym, które zwierze jest lepsze są centralnie podzielone. Jedni nienawidzą kotów, bo uważają, że są miłe, kiedy chcą jeść. Badania temu zaprzeczyły - koty lubią nas bardziej od miski z karmą. Drudzy gardzą psami, bo uważają, że są głupie. Tymczasem, ostatnie badania wykazały, że są mądrzejsze od kotów.

Taka dyskusja i licytacja między psiarzami i kociarzami nie ma końca. I większego sensu, bo to tylko kwestia gustu. Pomimo tego, to, jakie zwierzęta lubimy, ma odzwierciedlenie w tym, co ludzie o nas mogą powiedzieć. Swój ciągnie do swego, prawda?

Problem jest w tym, że pupilom przypisujemy cechy typowo ludzkie. – Zwierzęta wyewoluowały w ten sposób, że przystosowały się do środowiska. Są zwierzęta społeczne, jak psy i konie, oraz takie, które z natury prowadzą samotny tryb życia, jak koty – mówi w rozmowie z naTemat Andrzej Kłosiński, behawiorysta zwierząt i dyrektor Coape Polska.

– Pies, by normalnie funkcjonować, potrzebuje więzi. Kot z natury jest samotnikiem, ale ten proces się toczy i mruczki są coraz bardziej socjalne. Sam mam koty, które są do mnie bardzo przywiązane i kiedy wracam, to mnie oblegają i są wdzięczne – dodaje.

Nie powinno się ich dzielić na mądre i głupie, wierne lub niewierne. – Jeśli patrzymy na przystosowanie do środowiska, to wtedy cechy zwierząt, które są istotne w relacji z człowiekiem, nabierają innego charakteru – mówi Kłosiński. – Jeśli ktoś krzywdzi kota, to ten się oddala, jeśli psa, to ten czasem bardziej zbliża się do oprawcy, bo jest zwierzęciem społecznym. Taka jest jego natura. Dlatego właśnie okrucieństwem jest trzymanie psa na łańcuchu, bez kontaktu z człowiekiem.

Konie także są zwierzętami społecznymi, które potrzebują więzi. – Nawet w starych podręcznikach dla hodowców jest napisane, że jeśli masz jednego konia, to kup mu chociaż kozę. Będzie cię niewiele kosztowała, a zapewni mu towarzystwo – dodaje. Mroczna strona koniar
Nikt nie zaprzeczy, że istnieje kulturowy fenomen w posiadaniu koni przez młode dziewczyny z bogatych domów. – Trzymają sobie "konika", plotą mu warkoczyki na grzywie i ogonie, dokarmiają drogimi smakołykami i jeżdżą na nich od czasu do czasu. Nie chodzi tu o zawsze o związek ze zwierzęciem, ale pewien prestiż – przyznaje behawiorysta, który również jeździ konno i zna to z obserwacji.
Andrzej Kłosiński
Behawiorysta zwierząt

Są stajnie, które oferują opiekę nad koniem - płaci się pieniądze, koń jest karmiony, pielęgnowany i sprząta mu się w boksie. Taki koń często cierpi, bo nie ma kontaktu z innymi zwierzętami. Właścicielka konia przyjeżdża dwa razy w tygodniu, osiodła go i wyjeżdża. Koń jest wypuszczany na padok. Sam, bo jest zbyt cenny, by coś mu się stało.

Pomijając stereotypy i poglądy, jest to bardzo niekorzystne dla zwierząt. – Taki koń-zabawka mieszkający w boksie jest śmiertelnie znudzony. Z kolei obok są zwierzęta, które są normalnie wyprowadzane i mają ze sobą kontakt, nawet jak czasem jeden drugiego kopnie lub ugryzie, to coś się dzieje w ich życiu. Są, mówiąc kolokwialnie, szczęśliwe – przyznaje. Koniary mogą szczerze kochać konie, ale przy okazji nieświadomie je ranić. Najgorzej, jeśli z premedytacją krzywdzą zwierzaka. Kto bogatemu zabroni?

Niektóre osoby z tych kręgów mają ambicje sportowe, a nie tylko rekreacyjne. – Przytoczę pewną anegdotę. Kiedyś dwie dziewczyny jechały na zawody. Jedna z nich przekupiła stajennego, żeby nazajutrz przed startem nie dał wody koniowi przeciwniczki. Zwierzę zjadło przed zawodami owies i nie mogło go strawić, bo było spragnione – wspomina rozmówca. Nie było mowy o dobru konia, lecz o chorej rywalizacji. Niestety takie przypadki też się zdarzają.