To na nią donosiła "Emi". Sędzia: Miałam przeczucie, że to ktoś powiązany z resortem Ziobry

Daria Różańska
Sędzia Monika Frąckowiak na własnej skórze odczuła konsekwencje działań hejterów wspomaganych przez byłych już pracowników resortu Zbigniewa Ziobry. – Seria dyscyplinarek nasiliła się w zeszłym roku, kiedy zostali wybrani rzecznicy powołani bezpośrednio przez ministra Ziobro: Schab, Lasota i Radzik. Kiedy ukonstytuowała się ta machina, to poszła fala anonimów – opowiada naTemat sędzia Frąckowiak.
Sędzia Monika Frąckowiak podczas manifestacji ''Ziobro musi odejść!'' w Poznaniu. Fot. Piotr Skórcniki / Agencja Gazeta
Monika Frąckowiak, sędzia sądu Rejonowego Poznań-Nowe Miasto i Wilda, od czasu "dobrej zmiany" znalazła się na celowniku rzeczników dyscyplinarnych. A to m.in. za to, że brała udział w symulacji rozpraw na festiwalu Pol'and'Rock Jurka Owsiaka czy za swoje medialne wypowiedzi na temat zmian w sądownictwie.

Z informacji Oko.press.pl wynika, że internetowa hejterka Emila Sz. razem z sędzią Arkadiuszem Cichockim szukała "haków" na sędzię Frąckowiak i przyczyniła się do jej pierwszej dyscyplinarki.
20 lipca 2018 Emilia (wg informacji Oko.press.pl) miała pisać do sędziego Cichockiego: "Możesz spytać Kuby czy mamy coś na tą sucz".


Później Emilia pyta Cichockiego o sędzię Frąckowiak: "Walimy w nią?" – pyta. W odpowiedzi może przeczytać "Z Tobą zawsze".

Emi stwierdza: "Bierzemy się za zbieranie o niej wszystkiego co się da". I chwilę poźniej pyta Cichockiego, jak się dzielą. Cichocki: "Już. Sprawdzam jej przydział służbowy, oświadczenie majątkowe, próby awansu. Ty szukasz wystąpień medialnych. Ok”

– Jak później czytałam teksty na swój temat, to dreszcz mnie przeszył. To zrobiło na mnie wrażenie – mówi nam sędzia Monika Frąckowiak.

Co pani pomyślała, kiedy okazało się, że to nie anonimowi obywatele, a internetowa hejterka Emi wespół z innymi sędziami zbierają na panią haki, a później donoszą do rzecznika dyscyplinarnego?


Sędzia Monika Frąckowiak: – Było to potwierdzeniem moich obaw. Miałam przeczucie, że tak naprawdę ci zatroskani obywatele są powiązani z urzędnikami Ministerstwa Sprawiedliwości czy rzecznikami dyscyplinarnymi.

Śledziła pani na Twitterze użytkowników: @MałaEmi, @KastaWatch, @FigoFago8, @Jackob16524713? Tam często pojawiały się hejterskie komentarze na pani temat.

Nie jestem użytkownikiem Twittera, więc przez dłuższy czas znajomi podsyłali mi screeny z postów zamieszczanych na wspomnianych profilach. Wiedziałam, że jestem obiektem zainteresowania. Później też przekonałam się, że @KastaWatch to pierwszy komunikator o dyscyplinarkach.

Mieli oni dostęp do informacji, które nie są w zasięgu zwykłego Kowalskiego. I to dużo szybciej wiedzieli o pewnych sprawach, niż sędziowie, których te dotyczyły.


Dokładnie. Sędziowie obserwowali to konto. Bo publikowano tam informacje zanim te udostępnili rzecznicy dyscyplinarni. Zresztą oni nie bawili się w żadne subtelności. Tam były "gołe" postanowienia rzeczników dyscyplinarnych.
Otwarte pozostaje pytanie, skąd oni to dostawali. Wiele wskazuje na to, że od samych rzeczników.

Oczywiste dla niezależnych sędziów było, że jest przepływ informacji między administratorami tego profilu a Ministerstwem Sprawiedliwości?

To było dla nas wszystkich jasne. Na profilu @KastaWatch pojawiały się informacje, do których dostęp mogło mieć wyłącznie Ministerstwo Sprawiedliwości.

Na profilu @KastaWatch zamieszczono także adres pani zamieszkania, imię dziecka.

Tak, podano to w maju. To było wstrząsające.



Nie myślała wówczas pani o tym, żeby skierować tę sprawę do prokuratury?


Wiedziałam, że jako zwykły człowiek jestem bezbronna. Miałam przeczucie, że po drugiej stronie jest ktoś związany z Ministerstwem Sprawiedliwości. Teraz planuję skierować tę sprawę do prokuratury. Wiem, że sędzia Waldemar Żurek złożył zawiadomienie na @KastaWatch już sześć miesięcy temu.

Na @MalaEmi także.

Miałam dane, że są jakieś zawiadomienia, ale nic się nie działo. Jednocześnie zgłoszenia do Twittera o nadużycia na profilu @KastaWatch były zbywane. Oni nie znajdowali podstaw do usuwania poszczególnych wpisów.

A jednocześnie na drodze cywilnej nie jestem w stanie pozwać administratora @KastaWatch, bo nie wiem, kim on jest. Żeby móc kogoś pozwać muszę znać jego imię i nazwisko.

Teraz niektóre media informują, że sędzia Jakub Iwaniec stał za kontem @KastaWatch.

Tak, to się potwierdziło, ale dopiero później. Wracając do poprzedniego wątku: żeby poznać imię i nazwisko użytkownika Twittera, najpierw trzeba założyć sprawę karną. A ta musi być prowadzona przez prokuraturę, która podlega prokuratorowi generalnemu i ministrowi sprawiedliwości. I koło się zamyka.

Krytykowali panią w sieci, uważali, że kryje się pani na Twitterze za użytkownikami o nazwie @Obywatel2k,@Prof. Cichociemny Sędzia. Próbowali z pani zrobić internetowego trolla?

Tak. Zresztą dziennikarze mediów publicznych i portalu wPolityce.pl w jakiś sposób próbowali się do mnie dostać i mnie nagabywali. Na przykład polowali na mnie na sądowym korytarzu i atakowali tym pytaniem. Zaprzeczam, bym była obywatelem2k, w ogóle nie jestem użytkownikiem Twittera.

Ale sądzę, że dla strony rządowej to byłaby korzystna narracja. "No proszę, po drugiej stronie też są sędziowie, którzy biorą udział w internetowej wojnie".

Tym tropem szli także poszczególni sędziowie z KRS: pan Dudzicz, Nawacki, Mitera. W środowisku związanym z władzą taka narracja się przyjęła.

Czy w kuluarach wy – niezależni sędziowie – rozmawialiście o tym, że w resorcie sprawiedliwości istnieje grupa zorganizowanych hejterów?

Nie wiedzieliśmy, że taka grupa istnieje. Ale wiele wskazywało na to, że za zorganizowanym hejtem mogą stać sędziowie z Ministerstwa Sprawiedliwości. Były takie domysły i szczerze mówiąc typowaliśmy pana Jakuba Iwańca.

Przejdę teraz do konsekwencji działań hejterów jeszcze do niedawno zatrudnionych w Ministerstwie Sprawiedliwości, jakie na własnej skórze pani odczuła. Ile razy w ostatnich czterech latach donoszono na panią do rzecznika dyscyplinarnego?

To się nasiliło w zeszłym roku, kiedy zostali wybrani rzecznicy powołani bezpośrednio przez ministra Ziobro: Schab, Lasota i Radzik. Kiedy ukonstytuowała się ta machina, to poszła fala anonimów.


Na początku hejterka Emilia zaliczyła falstart.


O anonimie Emilii, Cichockiego i Iwańca dowiedzieliśmy się z ostatnio ujawnionych materiałów. Słowo w słowo pasuje to, co oni stworzyli do tego, co faktycznie wpłynęło. Oni pokładali nadzieję w lokalnym rzeczniku dyscyplinarnym.

Ale się zawiedli.

Tak, dlatego obniżyli mu dodatek funkcyjny.

Wyjaśnijmy: chodziło o pani medialne wypowiedzi m.in. na temat Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego z 2017 i 2018 roku. I pan Antoni Łuczak nie stwierdził wykroczeń. Poniósł za to konsekwencje. To był dla pani sygnał, że szukają na panią haków?

Ewidentnie to czułam. Tę sprawę od pana Łuczaka przejął pan Radzik. I to było już zdecydowanie po przekroczeniu 30 dni. Później pan Radzik wszczął w mojej sprawie postępowanie w związku z udziałem w Pol’and’Rock’. To jeszcze też było zabawne. Ale później zaczął grzebać.

No właśnie: rzecznik dyscyplinarny Przemysław Radzik, powołany w czerwcu 2018 r. przez Zbigniewa Ziobro, wystąpił do prezesa sądu, w którym pani pracowała z wnioskiem o wydanie mu dokumentów z blisko czterech lat pani pracy. Jak pani zareagowała?

Dokładnie tak się stało. Wiedziałam, że to będzie podstawa do tego, żeby postawić mi jakieś zarzuty. Generalnie sytuacja w sądach nie jest dobra. W ostatnich czterech latach wszystko zdecydowanie się pogarsza. I byłam świadoma, że miałam opóźnienia w uzasadnieniach. To wynikało z ogromnej liczby orzeczeń, które wydałam.

Wiedziałam też, że tutaj nikt nie będzie się bawił w niuanse. Ci rzecznicy też w pewnym sensie zawiedli się na prezesie sądu, w którym pracuje. On jest tzw. "przefaksowanym prezesem", ale początkowo nie chciał wydać tych dokumentów. Chciał, żeby pan Radzik podał podstawę prawną.

Ale panowie Radzik i Schab zagrozili mojemu prezesowi odpowiedzialności finansową, która groziłaby mu za nieudostępnienie tych materiałów.

Byli zdeterminowali.

Tak. W końcu prezes sądu przesłał im całą statystykę. I w zasadzie od razu – z dnia na dzień – wpłynęły przeciwko mnie kilkudziesięciostronicowe zarzuty.

Jakby mieli to wcześniej przygotowane.

Takie też miałam wrażenie. Zarzucali mi m.in. rzeczy, na które w ogóle nie miałam wpływu. Wynikało to z braku analizy przez nich spraw, którymi się zajmowałam.

Wytoczono pani postępowanie dyscyplinarne za opóźnienia w pisaniu uzasadnień do wyroków. Dokładnie 172 zarzuty.

Nie powinno być tych opóźnień. Nie uchylam się od tego. Ale gdyby przeczesać wszystkich sędziów, to myślę, że minimum 30 proc. byłoby w podobnej sytuacji. Złożyłam szczegółowe wytłumaczenia. Wyjaśniłam np., że jedna ze spraw, w której stwierdzono przewlekłość nie była moja, tylko innego sędziego.

Później, kiedy się przygotowywałam do odparcia tych zarzutów, to podparłam się statystkami. I wynikało z nich, że w skali mojego sądu, z wydziałów cywilnych, sędziowie mieli stwierdzone średnio cztery przewlekłosci w tym okresie, ja miałam dwie. Na @KastaWatch pojawiła się informacja, że jest już dalszy etap postępowania dyscyplinarnego i są formalne zarzuty.

Ta informacja na @KastaWatch pojawiła się zanim to dotarło do pani?

Tak. Później pojawił się komunikat rzecznika powielający wszystkie informacje, które ja próbowałam sprostować. Odniosłam wrażenie, że tego nie czytali.

Dopiero po 14 dniach od ukazania się komunikatu otrzymałam formalne postanowienie.

Ale na tym się nie zakończyło. W grudniu 2018 pojechała pani sędzia do Danii na spotkanie z członkami tamtejszej KRS i Sądu Najwyższego, będąc na zwolnieniu lekarskim. Szybko Emila poinformowała dziennikarzy, że czeka panią dyscyplinarka.

To było wcześniej niż wspomniane wyżej oświadczenia. Jeśli chodzi o wyjazd do Danii, to już kilka miesięcy wcześniej miałam ustalony termin tej wizyty. Dlatego przeniosłam rozprawy zaplanowane na te dni. Planowałam na ten czas wziąć urlop. W poniedziałek się rozchorowałam. Pojechałam jeszcze na kolegium Sądu Okręgowego, bo jestem jego członkiem i udałam się do lekarza.

On wystawił mi zwolnienie, twierdząc, że przez tydzień powinnam odpocząć. W sumie, to powinnam była wziąć na dwa dni urlop i później pójść do lekarza po zwolnienie. Ostatecznie wzięłam to zwolnienie, choć gdzieś paliła mi się czerwona lampka. Dziś zrobiłabym inaczej.

Sądzi pani, że nagłośnienie i opisanie kampanii hejtu, w którą zaangażowali byli pracownicy resortu Ziobry, ich dymisja, zakończą hejt przeciwko niezależnym sędziom?

Jestem przekonana, że to się nie zakończy. To powinno zostać gruntownie wyjaśnione. Przecież tam pojawia się także kwestia kupowania telefonów. Były takie sygnały.

Zastanawiam się, co pan Iwaniec zrobił w ministerstwie, skoro był urzędnikiem ministerialnym, jakie miał ważne zadania do wykonania. Zdaje się, że był tam tylko po to, by prowadzić hejterską wojnę.

Przesuwał też – według "Gazety Wyborczej" – terminy rozpraw na zamówienie Emilii.

No właśnie. Dlatego sądzę, że to wszystko trzeba wyjaśnić po to, żeby wyciągnąć wnioski i byśmy wypracowali jakieś rozwiązania na przyszłość. W związku z tą aferą jeszcze bardziej jest aktualne nasze stanowisko, że nie powinno być sędziów w Ministerstwie Sprawiedliwości.

Wielu Polaków domaga się dymisji Zbigniewa Ziobry. Według sondażu "Faktów" TVN to aż 59 proc. Sądzi pani, że powinien zapłacić stanowiskiem?

Odpowiem jako sędzia i obywatel: nie jest możliwe, że pan minister Ziobro nie wiedział o tym, co się działo w jego resorcie. To się wpisuje w cykl zdarzeń, m.in. w kampanię billboardową, w jego konferencje prasowe.

Pan Piebiak był po prostu po to, żeby załatwiać sędziów. On znał to środowisko najlepiej. Moim zdaniem przypadkiem nie jest, że on został powołany na stanowisko wiceministra sprawiedliwości. A po drugie: nie można łączyć funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego.

Wspomniany pan Piebiak stracił stanowisko w resorcie Ziobry, taki sam los spotkał pana Iwańca. Hejterka Emilia obnażyła całą kastę: i sędziego Cichockiego, i swojego męża Tomasza Szmydta, który w KRS stracił stanowisko. Wcześniej w liście do Onetu napisał, że jego żona jest osobą zaburzoną i uzależnioną. Emilia Sz. pani zdaniem jest jedną z ofiar, czy jedną ze sprawczyń całej kampanii?

Myślę, że Emila Sz. była trybikiem w jakiejś maszynie. Ona została wykorzystana jako narzędzie. Nie jest tak, że należy o tym wszystkich zapomnieć. Mam natomiast do niej szacunek za to, że była w stanie to ujawnić i przeprosić. W przeciwieństwie do pana Piebiaka, który nie przeprosił za tę sprawę.

Co dla pani w całej tej historii zorganizowanej kampanii hejtu przeciwko sędziom było najgorsze?

Dla mnie najgorsza była ta bezradność. Mnie jako sędziego i prawnika to dotknęło. Co dopiero zwykłego człowieka. Nie jest się w stanie wykazać przestępstwa, jeśli prokuratura jest przeciwko tobie.

Ta bezradność i brak instytucji – prokuratury – to jest przykre. Najbardziej martwi mnie to, czy wyciągniemy z tego wnioski na przyszłość.

Jako sędzia, prawnik miała pani związane ręce. I to pokazuje, że ta machina państwa może działać przeciwko obywatelom, którzy w jakiś sposób są nieprzychylni tej władzy.

Każdego z nas może trafić to prędzej czy później.

Miała pani serię dyscyplinarek, na @KastaWatch pojawiały się prywatne informacje na pani temat. Nie myślała pani wówczas o tym, żeby odpuścić sobie publiczne komentowanie na temat zmian w sądownictwie?


Ani razu nie miałam takich wątpliwości. Nie bałam i nie boję się tych dyscyplinarek, ponieważ – według mnie i oceny wielu zacnych prawników – to nie są ważne postępowania. One naruszają przepisy konstytucji w wielu punktach.

Ale nie powiem, że mnie to nie uderzyło – bałam się o rodzinę, rodziców.

Widziałam panią na zdjęciach z manifestacji pod hasłem ''Ziobro musi odejść !'' w Poznaniu. To znaczy, że nie zamierza pani zamykać ust i przestać krytykować zmian w sądownictwie?

Nie zamierzam być cicho. I to nie dlatego, że nie lubię PiS, a lubię PO. Tylko dlatego, że uważam, że to nie jest dobre dla Polski. To nie jest zgodne z konstytucją.

W 2012 brałam udział w wysyłaniu czerwonych kartek do pana Tuska. Nie dlatego, że bardzo kochałam PiS, a nienawidziłam PO, tylko uważałam, że tak trzeba się zachować.

Czy zanim PiS "przejęło sądy", to miała pani sędzia jakąś dyscyplinarkę?

Nigdy, żadnej.