Misiewicz reaguje na doniesienia o jego "farmie trolli". Przekazał oświadczenie adwokata

Tomasz Ławnicki
"Wiązanie przez dziennikarzy Newsweeka działalności tzw. Farmy trolli z Panem Bartlomiejem Misiewiczem, ponieważ utrzymuje z kimś relacje towarzyskie, są całkowicie bezpodstawne i absurdalne" (pisownia oryginalna) – w ten sposób adwokat Zbigniew Krüger zareagował na najnowsze doniesienia ws. byłego dyrektora gabinetu politycznego i rzecznika MON.
Nazwisko byłego rzecznika MON padło w publikacji "Newsweeka" w kontekście tzw. farmy trolli. Fot. Instagram.com / B. Misiewicz
W najnowszym numerze "Newsweeka" można przeczytać o tym, jak twórcy fałszywych kont m.in. prowadzą kampanię wyborczą i poprawiają wizerunek prezesa TVP. Publikacja to efekt półrocznego śledztwa dziennikarzy Katarzyny Pruszkiewicz, Julii Daukszy, Konrada Szczygła i Wojciecha Cieśli.

"Fałszywe konta na Twitterze i Facebooku czyszczą wizerunek prezesa TVP, prowadzą kampanie wyborcze politykom, lobbują na rzecz firm zbrojeniowych. Docierają do milionów odbiorców. Współfinansuje ten biznes państwowy fundusz. Tropy z farmy trolli prowadzą do podejrzanego o korupcję Bartłomieja Misiewicza. (...) Odkryliśmy, jak i dla kogo działa największa w Polsce zidentyfikowana farma fałszywych kont w internecie. I po co dezinformuje użytkowników Facebooka i Twittera" – informują autorzy tekstu "Operacja Kulawa Rebelia". Dziennikarskie śledztwo zaczęło się od informacji o wejściu CBA do siedziby spółki Cat@Net, "agencji e-PR skupiającej specjalistów ds. kreowania wizerunków (...) – zwłaszcza w mediach społecznościowych". To, co przykuło uwagę dziennikarzy to fakt, że rewizja była powiązana z zatrzymaniem Bartłomieja Misiewicza pod zarzutem korupcji.


Okazało się, że firma jest farmą trolli. Zatrudnione osoby - dzięki fałszywym kontom - dezinformują i wprowadzają zamieszanie w sieci. Jednym z jej klientów miała być TVP, ale także wiceszef SLD Andrzej Szejna. Firma miała zaś być jedynie podwykonawcą Misiewicza.

Były dyrektor gabinetu politycznego i rzecznik MON za czasów Antoniego Macierewicza w sprawie publikacji "Newsweeka" głos zabrał krótko – publikując oświadczenie adwokata. W nim czytamy m.in., że "Pan Bartłomiej Misiewicz nie miał nic wspólnego z tworzeniem i funkcjonowaniem tzw. farmy trolli". Jeszcze zanim w kioskach ukazał się najnowszy numer "Newsweeka", w sieci zaobserwowano spory ruch. Komentatorzy polskiej sceny politycznej zauważyli masowy odpływ fejkowych użytkowników obserwujących ich profile.