Przez dwa miesiące byłam streamerką gier. Oto, czego się nauczyłam
Streamowanie zdaje się być banalnie prostą sprawą - w końcu to tylko granie w gry, a do tego potrzeba jedynie komputera. Otóż nie. Bycie dobrym streamerem to twardy orzech do zgryzienia. Przez dwa miesiące korzystałam z Twitcha i nie było lekko. Chociaż udało mi się na tym zarobić.
Ponadto w streamowaniu gier gracz przełamuje tzw. "czwartą ścianę" i - przy użyciu m.in. czatu - wchodzi w interakcje z widzami.
Istnieje wiele platform, które dają możliwość przesyłania swoich rozgrywek z gier. Najpopularniejszą z nich jest chociażby serwis internetowy Twitch. To tam gamerzy z całego świata dzień w dzień "strumieniują" obraz z komputerów i konsol, gawędząc przy tym ze swoimi fanami.
Jako że sama od dziecka lubiłam "pykać" w gry na PC, postanowiłam w końcu spełnić jedno ze swoich marzeń i spróbować swoich sił w byciu streamerem. I nie zawiodłam się.
Wszystko po kolei
Z zamiarem założenia konta na Twitchu nosiłam się od wakacji. Zrobiłam to dopiero w połowie września - właściwie spontanicznie. Razem z chłopakiem, który był już obeznany ze streamingiem, zaczęliśmy wszystko od uzupełnienia mojego profilu w serwisie. Musieliśmy ustawić m.in. nick, krótki opis o sobie, a także określić regulamin czatu, czyli zasady, których musi przestrzegać widz, żeby nie zostać zablokowanym.
Na etapie przygotowań do pierwszego streamu trzeba było też zapoznać się z opcją donacji - jest to możliwość, z której mogą korzystać widzowie. Jeśli spodoba im się kanał danego streamera, mogą oni za pośrednictwem m.in. PayPala przelać graczowi pieniądze.
Za okazjonalną cenę udało mi się kupić porządny mikrofon ze statywem i pop filtrem (osłonką eliminującą szum). Jeśli zaś chodzi o kamerkę, partner oddał mi swoją, która obsługiwała wysoką rozdzielczość.
Pod koniec wystarczyło jeszcze zaznajomić się z programem do strumieniowania, OBS-em, i włączyć w nim ekran gry oraz obraz z kamerki internetowej. Mając wszystko dopięte na ostatni guzik, byłam gotowa na swój pierwszy stream.
Czasem trzeba upaść, żeby się podnieść
Już na samym wstępie popełniłam parę błędów. Otóż wystartowałam z grą "Life is Strange 2", która rozwijała się w sposób mało dynamiczny i zwyczajnie nie była oglądana przez użytkowników Twitcha. Ale wciąż obserwowało mnie 8 widzów, chociaż większość z nich stanowili wówczas moi znajomi.
Rozgrywka była szybka i stresująca, a to samo w sobie wywoływało we mnie dużo emocji, którymi należy karmić widza, bo ten lubi przeżywać rozgrywkę razem z graczem.
Podczas pierwszego streamu towarzyszył mi mój chłopak. Jak się okazało, w świecie gier większą uwagę widzów przyciągają same dziewczyny. Razem z partnerem padliśmy więc ofiarą dość nieprzyzwoitych żartów. "Jak chcecie razem streamować, to na innym serwisie i nie gry" – napisał raz na czacie jeden z widzów.
Pierwsze podejście do streamowanie było dalekie od ideału, ale to mnie w ogóle nie zniechęciło. Bycie streamerem daje bowiem spory zastrzyk adrenaliny. Uzależnia.
Im dalej, tym lepiej
Wiedząc już z czym to się mniej więcej je, streamowałam coraz więcej. Starałam się robić to co drugi dzień, żeby móc tym samym zdobywać większą ilość stałych widzów. Na Twitchu harmonogram streamów i skrupulatność są bardzo istotne. Rozplanowany godzinowo grafik pozwala zdobywać obserwatorów, którzy chętniej będą wracać na dany kanał. I być może będą chętniej dzielić się donate’ami.
Swoje pierwsze pieniądze na graniu zarobiłam dość szybko - było to 1 euro od jednego z widzów. Grałam w tym czasie w grę osadzoną w świecie "Star Warsów", czyli w "Battlefront II". Przy tej strzelance bawiłam się najlepiej, bo sama należę do fandomu "Gwiezdnych Wojen" i miałam o czym rozmawiać z ludźmi na czacie. Entuzjazm, z jakim mówiłam o sadze Skywalkerów, ściągnął jeszcze większą publiczność. Wtedy też padł kolejny donate.
Aby otrzymać status Towarzysza, wystarczyło spełnić określone przez serwis wymagania – mieć 50 obserwujących, streamować przez 8 godzin, grać przez 7 dni i mieć średnio 3 widzów. Jeśli mam być szczera, nie jest to wcale takie trudne do osiągnięcia.
Status Towarzysza daje poczucie spełnienia, ale jest to jedynie początek długiej drogi do zostania topowym streamerem pokroju Izaka. Na razie nawet do tego nie aspiruję. Po prostu dobrze się bawię.
Trzeba lubić to, co się robi
Innej opcji nie ma. Granie w gry musi wiązać się z zabawą. Widzowie nie są ślepi i wiedzą kogo oglądać. Jeśli streamer zbyt mocno naciska na donate’y, nie dostanie ich i straci też przez to na oglądalności.
Jeżeli streamerowi zależy na widzach, powinien być całkowicie sobą. Wiadomo, że przed kamerą każdego złapie niekiedy trema, ale lepiej jej nie ukrywać i nie kreować się na kogoś lepszego od innych. O wiele lepiej jest podchodzić do widza, jak do kolegi ze szkolnej ławki.
Warto też pomyśleć o tym, co gracz chce osiągnąć streamując. Dla niektórych może być to okazja do stworzenia własnego gamingowego show, a inni chcą się zwyczajnie pochwalić swoimi umiejętnościami i progresem w danej grze.
Praca, praca, praca
Jako początkująca użytkowniczka Twitcha przyznam, że największym problemem jest znalezienie czasu na granie. Zwłaszcza jeśli ma się pracę, uczelnię, bądź inne obowiązki. Jak wcześniej wspomniałam, skrupulatność i konsekwentność jest kluczem do osiągania sukcesów. O tym przeczytamy w każdym internetowym poradniku dla streamera. Wiem, bo sama z nich korzystałam i potwierdzam.
Warto też celować w popularniejsze gry na Twitchu (są one rozpisane w specjalnym rankingu grywalności). Trzeba jednak pamiętać, że grając m.in. w "League of Legends" ciężko będzie nam wyróżnić się na tle setek tysięcy innych graczy. Dlatego opłaca się wybierać pozycje spoza podium, czyli przykładowo "Death by Daylight", "Apex Legends" lub gry, które niedawno miały swoją premierę.
Bycie streamerem gier to jeden z ciekawszych zawodów, który łączy w sobie zabawę z możliwością zarobku. Swojej przygody z Twitchem nie mam zamiaru kończyć. Ona właśnie się zaczęła.