Ta gmina jest dla Kaczyńskiego dowodem, że da się zrobić wybory. Ale nie powiedział całej prawdy

Aneta Olender
Gmina Smyków w województwie świętokrzyskim. Dzięki słowom prezesa Prawa i Sprawiedliwości to o niej mówi się dziś bardzo często. Zdaniem Jarosława Kaczyńskiego jest ona bowiem dowodem na to, że "się da" – da się w czasie epidemii koronawirusa przeprowadzić głosowanie i cieszyć z wysokiej frekwencji. Wygląda jednak na to, że polityk PiS-u przeliczył się w swoich zachwytach.
Jarosław Kaczyński uważa, że frekwencja w podczas wyborów uzupełniających jest dowodem na to, że wybory prezydenckie powinny odbyć się w maju. Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Gazeta
W niedzielnych wyborach uzupełniających mieszkańcy gminy Smyków, a właściwie dwóch sołectw: Cisownik i Wólki Smolana, mogli zdecydować, który z trzech kandydatów dołączy do Rady Gminy, a tym samym zastąpi w niej radnego Mariusza Stacherę, który zrezygnował z mandatu pod koniec ubiegłego roku.

W lokalu wyborczym pojawiło się 43,16 proc. uprawnionych do głosowania. To "sukces", który ma być argumentem przemawiającym za tym, że politycy Prawa i Sprawiedliwości mają rację forsując konieczność przeprowadzenia wyborów w wyznaczonym terminie: 10 maja.

Ile osób zagłosowało?


"Pięć osób na godzinę" – napisał na Twitterze Leszek Miller, gdy okazało się, że za tę wysoką frekwencję odpowiada 75 osób. Tyle dokładnie oddało swój głos w niedzielnych wyborach. Uprawnionych do głosowania było 174 mieszkańców gminy.


"Jak na obecną sytuację i fakt, że były to wybory uzupełniające, była więc niezła, choć niższa od tej w wyborach samorządowych w październiku 2018 r. Wówczas w tym samym okręgu głosowało 64,13 proc. uprawnionych mieszkańców" – tak do kwestii wysokiej frekwencji odnieśli się dziennikarze kieleckiego wydania "Gazety Wyborczej".

Jerzy Duda, zastępca wójta gminy Smyków, w niedzielę pojawiał się w lokalu wyborczym, aby sprawdzić, czy wszystko przebiega tak, jak powinno. – W takiej kryzysowej sytuacji frekwencja jest naprawdę wysoka. Stworzyliśmy bardzo bezpieczne warunki, i dla komisji, i dla tych, którzy przyszli zagłosować. Głosowanie przebiegało bardzo spokojnie – mówi w rozmowie z naTemat.

Dodał równocześnie, że taka mobilizacja mieszkańców dwóch sołectw była zaskoczeniem. – Myśleliśmy, że przyjdzie może góra dziesięć osób, bo wszyscy zdają sobie sprawę z zagrożenia. Chciałabym podziękować zarówno tym ludziom, jak i komisji, bo jednak pracowali w wyjątkowych warunkach. Naprawdę się wykazali – zaznacza.

Czytaj więcej: Stało się. Rząd zaostrza kwarantannę. Zobacz, kiedy możesz wyjść z domu

Jak wyglądało głosowanie w innych gminach?

– Wybory uzupełniające, które odbyły się w niedzielę, pokazały, że przeprowadzenie wyborów prezydenckich jest dzisiaj całkowicie możliwe. Frekwencja była jak na wybory uzupełniające bardzo dobra. Nie ma żadnych przesłanek, żeby głosić, że wybory powinny się nie odbyć, chyba żeby się jakoś bardzo gwałtownie, negatywnie zmieniła sytuacja, czyli musiałby być wprowadzony stan nadzwyczajny – mówił prezes PiS w rozmowie z PAP.

Jednak wielu komentatorów podkreśla, że Jarosław Kaczyński nie ma racji, bo niedzielne wybory okazały się "fiaskiem". Gmina Smyków jest wyjątkiem. W większości miejsc, w których odbywały się wybory uzupełniające, frekwencją nie można się pochwalić.

Z informacji przekazanych przez PKW wynika, że w Jarosławiu w województwie podkarpackim, gdzie wybierano wójta, zagłosowało 28,31 proc. uprawnionych (3 tys. osób). Nowego wójta wybierali także mieszkańcy gminy Wierzchlas w woj. łódzkim, tu frekwencja wyniosła 9,48 proc. Głosy na nowych radnych oddawali z kolei w Białek Piskiej na Mazurach (20,68 proc.) i w gminie Pątnów w łódzkim (21,5 proc.).

Frekwencja byłaby wyższa


Urszula Kochel, przewodnicząca obwodowej komisji wyborczej w Miedzierzy, przyznaje, że jest zdumioną tak dużą frekwencją, ale dodaje też, że w normalnych warunkach byłaby jeszcze większa.

– Gdyby nie ta sytuacja, frekwencja na pewno byłaby większa, tym bardziej, że lokal wyborczy znajdował się na przeciwko kościoła, a najwięcej ludzi pojawia się zazwyczaj po mszach o 8, 10 i 12. Jednak w związku z tym, że ograniczenia spotkań dotyczą także kościołów, to i tam była garstka ludzi. Niektórzy byli na mszy, ale nie przyszli głosować. Każdy się po prostu boi, żeby się nie zarazić – komentuje rozmówczyni naTemat.

Przyznaje, że znaczny wpływ na to, ile osób zdecydowało się wrzucić swój głos do urny wyborczej, ma również to, że wielu mieszkańców jest ze względu na wiek w grupie zwiększonego ryzyka na zakażenie. – Jest sporo starszych mieszkańców, ale podczas głosowania było ich mało. W wiadomościach mówią, żeby takie osoby nie wychodziły z domów. Myślę, że posłuchały tych komunikatów. Dlatego, gdyby byli na mszy, to przyszliby też na wybory. Taka jest mentalność na wsi, że ludzie raczej chcą głosować. Zależy im na tym, żeby wygrała osoba odpowiedzialna, taka której mogą zaufać.

Z 75 osób, które pojawiły się w remizie strażackiej pełniącej rolę lokalu wyborczego, zwycięzcę Norberta Czaję poparło 34 głosujących. Na Kazimierę Opalę, która zajęła w tych zmaganiach drugie miejsce, zagłosowało 25 osób.

– Każdy z nich ma rodzinę, jakieś swoje środowisko, które chciało zaryzykować i poszło na niego zagłosować. Jak mi relacjonowano, wszyscy przed wrzuceniem kartki do urny spryskiwali sobie ręce płynem dezynfekującym – mówił "Polityce" wójt Smykowa Jarosław Pawelec.

Środki ostrożności w lokalu wyborczym


Zorganizowanie wyborów w czasie epidemii koronawirusa wymagało zastosowania specjalnych środków ostrożności. Każdy, kto postanowił przyjść do lokalu wyborczego, miał mierzoną temperaturę. Musiał też wypełnić ankietę, w której poza swoimi danymi trzeba było odpowiedzieć na pytanie dotyczące koronawirusa, m.in. czy taka osoba w ciągu 14 dni przebywała zagranicą, czy miała kontakt z kimś, u kogo potwierdzono zakażenie.

W jednorazowych rękawiczkach i z jednorazowym długopisem można było oddać głoś. W lokalu wyborczym w gminie Smyków wychodziło się też innymi drzwiami, niż się wchodziło. Po opuszczeniu remizy trzeba było zdjąć i wyrzucić rękawiczki. Odpowiednio zabezpieczona była też komisja.

Polacy nie chcą głosować w maju


W rozmowie z Krzysztofem Ziemcem na antenie radia RMF FM Jarosław Kaczyński stwierdził, że na razie nie ma żadnych przesłanek, które mogłyby wpłynąć na decyzję dotyczącą przesunięcia wyborów. Powoływał się przy tym na konstytucję.

– Jestem przekonany, że w tej chwili nie ma żadnych przesłanek do tego, żeby wprowadzić stan klęski żywiołowej czyli ten, można powiedzieć, najsłabszy ze stanów nadzwyczajnych. A tylko wtedy wybory mogą być odłożone, więc pamiętajmy o tym ograniczeniu Konstytucji. To nie jest tak, że my możemy powiedzieć, że odkładamy wybory, bo z jakichś względów uważamy, że tak należy zrobić. Muszą być przesłanki konstytucyjne – mówił.

Z prezesem PiS nie zgadzają się jednak Polacy. Jak wynika z sondażu przeprowadzonego dla "Super Expressu", aż 70 proc. badanych chce przesunięcia terminu wyborów. O to samo apelują samorządowcy.

Podkreślają, że nie chodzi o majowy termin, a o to, że przygotowania do głosowania musiałyby rozpocząć się już teraz, co narażałoby wiele osób (członkowie komisji, urzędnicy) na ryzyko zakażenia.

Czytaj więcej: "Apel o rozsądek". Burmistrz Malborka wyjaśnia PiS, czemu ich pomysł na wybory to porażka