"Błagam, szanujcie obostrzenia". Przejmujący apel lekarza – opowiada, co się dzieje na oddziale

Daria Różańska-Danisz
– Nie ma dnia, żeby nie było kolejnych zgłoszeń chorych, którzy mają skrajną niewydolność oddechową i muszą być podpięci pod ECMO. To osoby z różnych stron Polski: przedwczoraj mieliśmy pacjentów z Tarnowa, Rzeszowa, wczoraj z Legnicy. Wiem z relacji kolegów kardiochirurgów, anestezjologów i kardiologów z innych miast Polski, że mają podobnie. Przyjmują chorych z odległych rejonów kraju. Wielu z nich jest transportowanych śmigłowcami – mówi nam prof. dr. med. Michał Zembala ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Kardiochirurg apeluje do Polaków, by się szczepili.
Prof. dr med. Michał Zembala, koordynator oddziału kardiochirurgii, transplantacji serca i płuc oraz mechanicznego wspomagania krążenia, Śląskie Centrum Chorób Serca w Zabrzu, Pomorski Uniwersytet Medyczny w Szczecinie Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Błaga pan, by się szczepić, nosić maski. Pisze pan, że "najważniejsze jest, żeby przetrwać". Jak bardzo jest źle?

Dr Michał Zembala: – Zawsze może być gorzej, ale obecna sytuacja jest trudniejsza niż poprzednio. Teraz rzeczywiście system ochrony zdrowia pracuje na granicy wydolności. Pytanie więc, czy może być gorzej? Oczywiście, że może być. Oby tak się nie stało.

Lekarze prognozują, że szczyt trzeciej fali dopiero przed nami, więc i statystyki zachorowań, zgonów mogą jeszcze wzrosnąć. Wtedy system przestanie być wydolny.

Oby tak się nie stało. Proszę zwrócić uwagę że to, co wprowadza teraz rząd, to kolejne elementy wspomagające polski system ochrony zdrowia. Nie chcę wchodzić w polityczne dyskusje, ale nie sposób nie dostrzec dobrych rzeczy, które się dzieją.


Tylko, czy niektóre działania polskiego rządu nie są aby trochę spóźnione?



Jak wygląda sytuacja na pana oddziale? W mediach społecznościowych pisał pan o 30, 40-latkach, którzy leżą podpięci pod aparaturę ECMO.

Nie ma dnia, żeby nie było kolejnych zgłoszeń chorych, którzy mają skrajną niewydolność oddechową i muszą być podpięci pod ECMO. To osoby z różnych stron Polski: przedwczoraj mieliśmy pacjentów z Tarnowa, Rzeszowa, wczoraj z Legnicy. Wiem z relacji kolegów kardiochirurgów, anestezjologów i kardiologów z innych miast Polski, że mają podobnie. Przyjmują chorych z odległych rejonów kraju. Wielu z nich jest transportowanych śmigłowcami.

W wielu częściach Polski już brakuje miejsc, dlatego lekarze szukają jakiegoś rozwiązania. Jeśli tylko dysponujemy miejscem i aparaturą, to zawsze pomagamy.

Trafiają do Was coraz to młodsi pacjenci?

Tak, średnia wieku pacjentów jest zdecydowanie niższa niż dotychczas. Na oddziale mamy teraz głównie 30 czy 40-latków, rzadko 50-latków.

W wielu szpitalach podpinają właśnie pacjentów do ostatnich wolnych sprzętów ECMO. Jak jest na pana oddziale?

Dysponujemy 10 urządzeniami ECMO, z tym że jedno jest używane zawsze jako zabezpieczenie pacjentów po transplantacjach serca czy płuc, drugie – jako zabezpieczenie pozostałych. Mamy świadomość, że w razie konieczności użyjemy i te zapasowe.

Czytaj także: "Nie będzie mógł zmartwychwstać". Dlatego rodziny zmarłych nie zgadzają się na pobranie narządów po śmierci

Co COVID-19 może zrobić z naszym sercem, płucami? Wciąż wśród młodych panuje przekonanie, że jeśli nie mam chorób współistniejących, to jestem w miarę bezpieczny, nawet jeśli zakażę się wirusem.

To przekonanie jest błędne. Bardzo rzadko pacjenci, których teraz leczymy, mieli jakiekolwiek choroby współistniejące. Przebieg choroby jest nieprzewidywalny. Bywa bezobjawowy, skąpoobjawowy, do skrajnie ciężkiego.

Istotą jest wieloogniskowe zapalenie, które w szczególny sposób dotyka płuc. Jego konsekwencją jest ich włóknienie – bliznowacenie, taki strup, struktura, która nie pozwala oddychać. Jedynym ratunkiem dla takiego chorego jest przeszczep płuc, a ECMO pozwala choremu do tego przeszczepu przetrwać.

Jeśli chodzi o serce, to tak naprawdę na tym etapie nie za bardzo wiemy, jakie będą odległe skutki tej infekcji. U wielu starszych chorych obserwujemy większą nadkrzepliwość krwi, która prowadzi do zawałów, mikrowylewów. Ale myślę, że sercowe powikłania po COVID-19 zaczniemy widzieć za jakiś czas.

Często przeszczepiacie narządy u pacjentów po COVID-19?

Mieliśmy do tej pory osiem albo dziewięć osób po COVID-19, u których przeszczepiliśmy serce. To dobry przykład nieprzewidywalności choroby: osoby, które miały skrajnie ciężką niewydolność serca, oczekiwały na transplantacje narządu mając wiele chorób współistniejących, COVID-19 przeszły w miarę łagodnie.

A osoby młode, które dziś leczymy, nie mają żadnych obciążeń, schorzeń czy chorób przewlekłych, a u nich przebieg COVID-19 jest bardzo ciężki.

Pandemia sparaliżowała polską transplantologię? Wiem, że Zabrzu nie zmniejszyliście liczby transplantacji, ale w innych częściach Polski tak się stało.

Jest gorzej, ale nie użyłbym sformułowania, że pandemia sparaliżowała transplantologię – tak się nie stało.

Jest problem z dawcami w szpitalach, które przemianowano na jednoimienne?

Oddziały intensywnej terapii, które zgłaszają dawców, stały się teraz oddziałami leczącymi chorych na COVID-19. Zdecydowanie zmienił się profil pacjentów. Podróżujemy mniej, wypadków komunikacyjnych jest mniej.

Pewna minimalna aktywność donacyjna pozostała. Gdyby nie to, to nie moglibyśmy przeszczepiać płuc, serc, nerek czy wątroby. Musimy pamiętać o chorych – dla nich czas pandemii jest wyjątkowo trudny, a mimo to z nadzieją czekają na przeszczep.

Pacjenci po przeszczepach są bardziej narażeni na infekcje. Co się stanie jeśli zakażą się koronawirusem?

Zakładamy, że jeśli pacjent po przeszczepie, poddany leczeniu immunosupresyjnemu, zakazi się koronawirusem, będzie bardzo mocno narażony na ciężki przebieg tej choroby. Stąd też postulujemy, by chorych, którzy zarówno oczekują, jak i są już po transplantacji, szczepić jak najszybciej.

Osoby po przeszczepach narządów – nerek, serca czy płuc z wysiłkiem przechodzą zwykłą grypę, są bardziej podatni na infekcje bakteryjne czy grzybicze. COVID-19 jest dla nich poważnym zagrożeniem

Pacjenci po przeszczepach często zastanawiają się, czy i ewentualnie kiedy od momentu przeszczepu powinni sięgnąć po szczepionkę?

Zgodnie z zalecanymi wytycznymi zalecamy szczepienie po pierwszych trzech miesiącach od przeszczepu. Na początku stężenie leków immunosupresyjnych jest bardzo wysokie, więc nie chcemy podać szczepionki w momencie, kiedy wytwarzanie odporności jest minimalne.

Czytaj także: "Noc przed śmiercią nas wołał, odchodził sam jak palec". Tak się umiera w pandemii

Czy teraz waszymi pacjentami częściej są osoby, które mają ciężkie powikłania po COVID-19, czy jednak wciąż oczekujący na przeszczep?

Staramy się wyważyć: z jednej strony mamy część oddziału dedykowaną chorym na COVID-19, z drugiej taką, w której staramy się pomagać na bieżąco tym, którzy w domach lub na innych oddziałach oczekują na pilny zabieg. Są stany czy choroby, których zaniedbanie jest bardzo niebezpieczne dla życia i zdrowia.

Stąd wyważone podejście do problemu i tak elastyczne dopasowywanie się do istniejącego czasu, by pomóc obu populacjom chorych – na COVID-19 i tym wolnym od C-19, a chorującym poważnie na serce. Ich zabiegi nie mogą być w nieskończoność odwlekane.

Jak długo na pana oddziale może trwać powrót do czasu sprzed pandemii? Mówi się, że ten wirus zostanie z nami przez kilka lat.

Staramy się być bardzo elastyczni. Oddział kardiochirurgii, intensywnej terapii czy transplantacji podzieliliśmy na pomniejsze odcinki. I w zależności od sytuacji przemieniamy je na "covidowe" albo "normalne". Dostosowujemy się do aktualnej sytuacji, do potrzeb naszej społeczności i zaleceń Ministerstwa Zdrowia.

Pacjenci czekający w domach muszą być operowani, gdybyśmy zaprzestali tych zabiegów, to oni niechybnie zginą nie z powodu koronawirusa, ale choroby serca.

Jak bardzo wydłużył się czas oczekiwania na przeszczep?

Liczba dawców spada, przez co są oni częściej odraczani. Ale miejmy nadzieję, że sytuacja szybko powróci do normy. Proszę pamiętać, że podczas pierwszej fali pandemii – w marcu ub.r. – też liczba transplantacji spadła w całej Polsce.

Ale ona już na przełomie czerwca i lipca bardzo mocno odbiła – do 60-80 pobrań w lipcu-sierpniu. Podczas drugiej fali ta liczba znów spadła, więc myślę, że lekarze są tego świadomi i gotowi, żeby jak tylko sytuacja powróci do normy, móc pełną siłą zabezpieczać chorych, którzy do tej pory czekają.

Wielu młodych wie, że przeszło COVID-19 i zastanawiają się, kiedy powinni przestać się martwić, że wystąpią u nich powikłania po tej chorobie?

Ważne i konieczne jest, by samemu się obserwować. By w miarę możliwości samemu się badać: ciśnienie, puls, saturację. Wprowadzamy – także w Zabrzu – program opieki chorych po COVID-19. W pierwszej fazie mamy zaplanowane, by przebadać wszystkich naszych pracowników, którzy przeszli COVID-19. Chcemy na tej podstawie zobaczyć, jakie są odległe skutki tej choroby.

Czyli to wciąż niewiadoma?

Tak, to nawet duża niewiadoma. Wiele osób, które przechorowały COVID-19, po paru miesiącach wciąż nie doszło do pełni zdrowia

Czy często spotyka się pan z osobami, które zachorowały po raz drugi?

Jeśli chodzi o drugie przechorowanie, to spotkałem się do tej pory tylko z jednym takim przypadkiem. Nikt ze znanych mi osób nie chorował drugi raz, a mamy wielu lekarzy, którzy przeszli tę chorobę i dziś pracują z pacjentami covidowymi. Oni także nie zachorowali po raz drugi.

Oczywiście można powiedzieć, że oni zostali zaszczepieni. Ale to nastąpiło miesiąc-dwa temu, a z chorymi na COVID-19 pracowali już w grudniu.

Szczepienia – to kolejne kwestia, która wzbudza wśród Polaków ogromne emocje, zwłaszcza preparat AstraZeneki. Co by pan doktor powiedział takim sceptykom?

Niedawno pojawiły się rekomendacje Europejskiej Agencji Leków, które w jednoznaczny sposób potwierdzają bezpieczeństwo szczepień AstąZeneką. Mechanizmy działania tych szczepionek są nieco różne, ale wszystkie są w podobny sposób skuteczne.

Którym preparatem pan doktor się zaszczepił?

Jako lekarz byłem szczepiony w grupie 0, czyli szczepionką Pfizera, która jako pierwsza dotarła do Polski. Teraz szczepimy naszych lekarzy szczepionką Moderny czy AstryZeneki. I nie widzimy żadnych różnic, ani u lekarzy, ani u pacjentów szczepionych AstrąZeneką. Moja teściowa była szczepiona AstrąZeneką, czeka teraz na drugą dawkę. Raz jeszcze podkreślam: nie ma tu żadnych różnic.

Lekarze przekonują, że lepiej jest zaszczepić się jakąkolwiek szczepionką, niż wylądować pod respiratorem.

Oczywiście, absolutnie nie rozumiem tego hejtu, niechęci i szumu, który się wytworzył wokół szczepionek.

Czy jechać do rodziców na święta, jeśli są oni np. zaszczepieni jedną dawką, czy jednak zostać w domu i nie ryzykować?

Myślę, że wszyscy solidarnie powinniśmy przestrzegać obostrzeń i zostać w domach. Ja z rodziną też zostaję w domu, mimo że np. do teściowej mamy tylko 30 km. I ona będzie spędzać te święta samotnie, choć jest zaszczepiona jedną dawką. Moi rodzice też mieszkają nieopodal i też ich nie odwiedzimy.

Jeśli mamy dać przykład, to musimy tak zrobić. Chcemy pokazać, że jesteśmy solidarni, że zgadzamy się i szanujemy wprowadzone obostrzenia.

O co apelowałby pan dziś do Polaków?

Apelowałbym o to, by przestrzegali prostych zasad higieny, nosili maseczki, nie kwestionowali autorytetów. Mówię to nie jako osoba, która sprzyja jednej stronie politycznej, tylko jako lekarz, jako obywatel.

Ale o to trudno, kiedy już wielokrotnie słyszeliśmy, np. przed wyborami prezydenckimi, że "wirus jest w odwrocie".

Tak, pamiętam. To niefortunne stwierdzenie. Nie zgadzam się też ze sformułowaniami, że "pokonamy wirusa".

Ten wirus pozostanie z nami pewnie już na zawsze. Niezmiennie chciałbym, byśmy szanowali wprowadzane restrykcje i byśmy je respektowali. Choć dla wielu są trudne – dla przedsiębiorców, branży hotelowej, restauratorów, fryzjerów, artystów. Są jednak konieczne, by móc przywrócić balans do mocno chwiejącej się już ochrony zdrowia.

Czytaj także: "Do zakażonego trupa nikt nie chce jechać". To oni stwierdzają covidowe zgony