To już koniec Antoniego Macierewicza. "Polityczny wrak, stracił poparcie PiS, a teraz Smoleńsk"

Adam Nowiński
Antoni Macierewicz od dawna żyje na marginesie politycznym PiS, a na powierzchni utrzymywała go cuma w postaci prac podkomisji smoleńskiej. Ale i ona została mu ostatnio odebrana przez dokument "Stan Zagrożenia" Ewy Stankiewicz-Jorgensen. W sieci już okrzyknięto ją nową przywódczynią "kościoła smoleńskiego". Czy to polityczny koniec Macierewicza?
Czy to koniec Antoniego Macierewicza w polityce? Fot. Maciek Jaźwiecki / Agencja Gazeta
Od paru lat Prawo i Sprawiedliwość powoli przesuwa Antoniego Macierewicza na margines polskiej polityki. Jedyne, co mu zostało, to prace nad wytłumaczeniem przyczyn katastrofy smoleńskiej. Ale i te działania byłego szefa MON wywołały zawód, w tym przypadku rodzin ofiar katastrofy.

Dodatkowo na ambonie "kościoła smoleńskiego" pojawiła się nowa postać – Ewa Stankiewicz-Jorgensen, której dokument "Stan zagrożenia" o katastrofie prezydenckiego Tu154M pod Smoleńskiem stawia odważniejsze tezy. Wielu komentatorów polskiej polityki to ją widzi jako następczynię Macierewicza. Czy to prawda? Zapytaliśmy o zdanie Andrzeja Stankiewicza, dziennikarza portalu Onet.pl.


Czy ostatnie wydarzenia, czyli wyproszona emisja w TVP filmu podsumowującego prace podkomisji smoleńskiej oraz pokazanie dokumentu Ewy Stankiewicz-Jorgensen to koniec Antoniego Macierewicza jako przywódcy "kościoła smoleńskiego"?

Andrzej Stankiewicz, Onet.pl: "Demacierewizacja" PiS-u trwa już od 2018 roku, kiedy Antoni Macierewicz został wyrzucony z rządu. Wtedy też miała miejsce pierwsza rocznica smoleńska, w kwietniu 2018 roku, która odbyła się bez jego udziału.

Podczas niej Jarosław Kaczyński dosyć wymownie skomentował prace podkomisji smoleńskiej. Mówił o nieudanych eksperymentach, co pokazało pewien dystans przewodniczącego PiS do Macierewicza. Od tego czasu jest on systematycznie rugowany z polityki.

Ostatnią rzeczą, którą otrzymał od PiS, to po wyborach dostał stanowisko marszałka seniora Sejmu. A jednocześnie cały czas było czuć to dystansowanie się od niego nie tylko polityczne, ale także w kwestiach jego tez zamachowych podczas katastrofy smoleńskiej.

Ostatnia z nich padła z jego ust w 2017 roku, kiedy to Macierewicz stwierdził, że na pokładzie prezydenckiego samolotu doszło do wybuchu bomby termobarycznej.

Od tego momentu zaczęła się dystansować od niego także Telewizja Polska, potem mamy jego odejście z rządu...

Do tego dochodzą także konflikty z członkami rodzin smoleńskich...

Tak, w 2018 roku, szczególnie z tymi, którzy są związani z PiS. Pod adresem Macierewicza padały oskarżenia, że produkuje szczątkowe raporty tylko na rocznice katastrofy. Rodziny domagały się kompleksowego raportu, regularnych spotkań.

On im obiecał te spotkania, które ostatecznie się nie odbyły. Zapewniał, że powstanie kompleksowy raport, a nadal tworzył te szczątkowe. Wiemy o tych konfliktach z ujawnionych przez Gazetę.pl nagrań z 2018 roku.

To wszystko, plus ujawnione nieprawidłowości w spółkach zbrojeniowych za czasów Macierewicza jako szefa MON doprowadziły do jego politycznej marginalizacji. Został osamotniony. On chyba tego nie rozumiał, że Smoleńsk, który miał się stać jego powrotem do politycznej pierwszej ligi, stał się też jego przekleństwem.

Co ma pan na myśli?

Po wyborach w 2019 roku PiS zostawił Macierewicza samego ze Smoleńskiem i podkomisją, z której zaczęło ubywać coraz więcej ludzi. Podczas jej prac doszło bowiem do konfliktów, w wyniku których część osób odeszła, w tym Glenn Jorgensen, mąż Ewy Stankiewicz. Tak naprawdę do teraz nie wiadomo, kto w tej komisji jest.

I jeśli wierzyć informacjom ultraprawicowych mediów jak "Sieci", to podkomisja smoleńska nie jest w stanie stworzyć jednego spójnego raportu, bo istnieją wśród jej członków dwie czy trzy tezy na temat katastrofy, a każda ze "stron" nie uznaje konkurencyjnej wersji.

Gdyby teraz rząd zlecił Macierewiczowi przygotowanie kompleksowego raportu, to nie byłby on w stanie tego zrobić, bo stracił kontrolę nad komisją i poparcie części jej członków. Widać to było w 2018 roku, kiedy opublikował raport techniczny po swoich rewelacjach o bombie termobarycznej, pod którym nie podpisało się wielu pracujących z nim ekspertów.

A takim gwoździem do trumny Macierewicza jest film Ewy Stankiewicz.

Dlaczego? Przecież zarówno film Macierewicza jak i Stankiewicz-Jorgensen nie pokazują nic, o czym do tej pory nie poinformowano by oficjalnie lub nie pojawiłoby się w licznych teoriach spiskowych na temat katastrofy.

Chodzi o ekstremizm Stankiewicz, który widać w jej dokumencie. Rzeczywiście nie wnosi on jakiejś szczególnej wiedzy na temat Smoleńska, ale zawiera krytykę podkomisji. Stankiewicz sama niejednokrotnie podnosiła w mediach, że komisja badająca przyczyny katastrofy musi być odpolityczniona. To wyraźny atak na Macierewicza i trzeba zaznaczyć, że niejedyny. Na ostatnim spotkaniu grupy "Solidarni 2010" w 11. rocznicę katastrofy także wygłosiła tyradę pod adresem byłego szefa MON.
Czytaj także: Dokument z efektami pracy komisji smoleńskiej nie jest nowy. "To podrasowana powtórka"

Poza tym z jej filmu wybrzmiewa inna teza i nie chodzi mi tutaj o zdjęcia Ewy Kopacz, które moim zdaniem są oburzające i nie powinny powstać, ale są też marginalne i to nie na nich skupia się lektor w tym filmie. Mowa o sugestii, którą podkreśla też na swoim Twitterze Stankiewicz, czyli że w Smoleńsku dobijano rannych.
Ona już w 2012 roku miała taką wypowiedź, w której twierdziła, że nie da się wykluczyć, że ranni w Smoleńsku byli dobijani. To pokazuje, że Stankiewicz w tę tezę wierzy. Dlatego też jej film jest bardziej efektowny, zapewnia te "emocje smoleńskie" elektoratowi prawicowemu i jednocześnie atakuje Macierewicza odbierając mu wiarygodność oraz jest "bardziej ekstremalna" niż on.

Czy to może oznaczać, że w "kościele smoleńskim" nastąpiło takie symboliczne przekazanie pałeczki, przywództwa przez Antoniego Macierewicza na ręce Ewy Stankiewicz?

Przede wszystkim to nie pałeczki, a maczugi i nie przekazanie, tylko walka przy pomocy tych maczug. Pamiętajmy, że film Stankiewicz nie powstał teraz, ale rok temu i od tamtej pory Antoni Macierewicz starał się zablokować jego emisję. Nie było mu łatwo, ponieważ nie cieszył się sympatią Jacka Kurskiego, który, jak już wspomniałem, marginalizował go w swoich mediach.

Ale nadarzyła się okazja, kiedy Kurski przez krótki okres nie piastował funkcji prezesa TVP. Wtedy właśnie Macierewicz próbował nie dopuścić, żeby "Stan zagrożenia" ujrzał światło dzienne. I też nie można powiedzieć, że mu się udało, bo także Jarosław Kaczyński nie chciał jego emisji i to jego głos przeważył.

Dopiero jak PiS przygotowało sobie narrację do "Stanu zagrożenia", czyli ogranie go wspomnianymi zdjęciami Kopacz, pozwolono, żeby TVP go wyemitowała. A sam film w praktyce odbiera Macierewiczowi prym w sprawie Smoleńska.

I politycznie kończy jego karierę?

Macierewicz już jest wrakiem politycznym. Jego ludzie stracili stanowiska w spółkach Skarbu Państwa, on sam nie jest ministrem, jego asystent ma problemy z prawem, grupa jego innych współpracowników na różnych szczeblach została zatrzymana, włącznie z Bartłomiejem Misiewiczem, podkomisja smoleńska się rozsypała, atakują go jej byli członkowie, atakuje go Ewa Kopacz...

A do tego wszystkiego trzeba dodać dość poniżające okoliczności wyemitowania filmu Antoniego Macierewicza w TVP.

Tak, dokładnie. PiS już dawno planowało emisję filmu Stankiewicz, którego na początku się trochę obawiało, a na koniec uznano, że skoro z filmu Macierewicza niewiele wynika, to oni mu go zaprezentują jako takie polityczne oddanie mu honoru jako kapłanowi smoleńskiemu, co zakończy temat Smoleńska na dobre.

Przy okazji Macierewicz został jeszcze upokorzony, bo musiał napisać list do Kurskiego z prośbą o emisję. Kurski ujawnił ten list w "Wiadomościach", żeby pokazać, jak były szef MON musi go prosić, żeby puścił jego film. Mało tego, jak już ten film się ukazał, to zaraz po nim wyemitowano film Stankiewicz, który Macierewicz starał się zablokować.

To pokazuje, że Macierewicz nie ma już żadnej siły politycznej, a przecież w latach 2016-17 był drugą osobą w państwie. Zdecydowanie był ważniejszy od Dudy i od Szydło. Teraz jest tylko wrakiem.
Czytaj także: Podkomisja Macierewicza wreszcie opublikowała raport! "Olbrzymi wybuch, który zabił polską elitę"