Jako pierwsza Polka opisała Indie i wsiadła na rower. Niezwykła historia zapomnianej podróżniczki

Alicja Cembrowska
"Gdy się przewraca, wstaje. Nie lubi ceregieli. (…) Nie popada w przygnębienie, lubi być tu i teraz" – chociaż te słowa dotyczą konkretnie nauki jazdy na nartach, to zdaje się, że podsumowują całe życie Ewy Dzieduszyckiej. Podróżniczka i miłośniczka gór miała niesłabnący apetyt na więcej. I to w czasach, gdy kawałek odkrytego ciała gorszył, rower był symbolem emancypacji, a powinnością kobiety było rodzenie i wychowywanie dzieci. Z tej perspektywy nazwanie Dzieduszyckiej feministką nie byłoby nadużyciem.
Ewa Dzieduszycka - niezwykła historia polskiej podróżniczki Zrzut z ekranu/Okładka książki "Podróżniczka"
Ewa Dzieduszycka bez wątpienia jest postacią nietuzinkową. Trudno jednak znaleźć jej nazwisko na Wikipedii, nie ma o niej filmów. W czasach, gdy podróże są na wyciągnięcie ręki, zapisy z jej wypraw mogą nie robić aż takiego wrażenia. Jednak pod koniec XIX i na początku XX wieku, kobieta, która pokazała kawałek łydki, wsiadła na rower, zjechała na nartach, nie była "klasyczną" mamą i żoną, wzbudzała, delikatnie mówiąc, zainteresowanie. A mniej delikatnie: skandal.


Dzieduszycka czerpała jednak z życia garściami, nie oglądała się na innych, nie słuchała nieprzychylnych komentarzy i korzystała ze swojej pozycji – dobrze wykształconej hrabiny. Jest pierwszą Polką, która udokumentowała podróż do Indii w formie książki i bez wątpienia odpowiada za "dwukołową rewolucję na podkarpackiej wsi".

Dzieciństwo piękne, acz surowe


Ewa rodzi się w 1879 roku i nigdy nie poznaje matki. Emilia z Głogowskich zaraz po wydaniu na świat córki, choruje na gruźlicę i wyjeżdża na leczenie do Tyrolu. Cztery lata później umiera. Ojciec dziewczynki, Władysław Koziebrodzki, poseł we Lwowie, członek Rady Państwa w Wiedniu, prezes Towarzystwa Tatrzańskiego, pisze dramaty i chodzi po górach z Sienkiewiczem i Asnykiem. Na córki, Ewę i rok starszą Andzię nie starcza mu czasu. Umiera, gdy starsza dziewczynka ma 14 lat.

Wychowaniem pannic zajmuje się Aniela Kielanowska, bogata i bezdzietna siostra ich babci. To ona zapewnia im solidne wykształcenie i dostęp do prywatnych nauczycieli. Mieszkają w domu w Kozłowie.

"Już nie pamiętam którego roku, ale wiem, że byłam może ośmioletnim dzieckiem, zostałyśmy oddane do klasztoru Niepokalanek w Jarosławiu. Babcia, oddając nas, zażądała, abyśmy się co dzień myły porządnie. Było to jednak nie tak proste do zrealizowania" – pisze po latach Ewa w swoich wspomnieniach.

Relacjonuje, że wszystkie dziewczynki spały we wspólnej sali. Ich dzień zaczynał się o szóstej: "Wszystkie dzieci myły pośpiesznie twarze, ręce i leciały szybko się ubierać. My natomiast musiałyśmy myć się do połowy, nie zdejmując kaftaników ani koszul. Mokrą gąbkę wsuwało się pod koszulę i pobieżnie się wycierało. Wskutek tego bielizna była mokra cały dzień. Ale tego wymagała przyzwoitość, skromność i dobre wychowanie".

Po kilku miesiącach dziewczynki opuszczają klasztor, bo Andzia "wciąż chorowała na gardło". Ewa bardzo się cieszy, ale ma na ten temat swoje refleksje. Jest wyśmienitą obserwatorką: "Taki niehigieniczny tryb życia odbijał się fatalnie na zdrowiu młodego pokolenia. Wszystkie prawie dziewczęta chorowały na "bladaczkę" lub anemię, a były tak głupie, że uważały te choroby za szczyt dobrego tonu. Która była jeszcze zdrowa, to zazdrościła towarzyszkom ich bladej cery, skłonności do omdleń i szczyciła się, gdy czuła początki tej wytwornej słabości".

Anemia nie omija również Ewy. Spędza kilka tygodni w łóżku, a lekarz zaleca jej wyjazd nad morze. Wcześniej jednak dziewczynka żegna się z ukochaną siostrą, już w wieku 16 lat zaręczoną z sąsiadem Tadeuszem Bochdanem. Ich ślub jest "paradny i okazały", jednak Ewa wspomina go jako smutną ceremonią, podczas której zalewa się łzami.

"Musiałam niestety pożegnać się z najmilszą towarzyszką zabaw i nauki. Zostanę sama w wielkim dworze, tylko z babcią, wiecznie zapracowaną, zawsze z hukiem zajęć i interesów na głowie, i z panną Karoliną, z którą kończyłam jeszcze edukację" – pisze.

Nastolatka w podróży


Czas nastoletni spędza jednak bardzo aktywnie. W przeciwieństwie do swoich rówieśniczek nie może narzekać na nudę i monotonię. Babcia nieustannie zabiera ją do innych krajów, "na salony".

Po ślubie siostry Ewa z cioteczną babcią i kuzynką Zosią Rozwadowską wyrusza w podróż nad morze. Panie najpierw "zwiedzają dokładnie wszystkie muzea" w Monachium, a młoda panienka żałuje, że przy okazji wizyty w mieście "nie wolno im było skosztować słynnego bawarskiego piwa, ponieważ dobrze wychowane panienki piwa nie piją, pozostawiając ten nektar grubym piwoszom". Kolejnym puntem wycieczki jest Frankfurt, a następnie Koblencja. Potem statkiem po Renie aż do Kolonii.
Ewa Dzieduszycka, "Podróżniczka"

Chyba największym arcydziełem, które nam było dane widzieć, była przecudowna katedra kolońska, a ażur jej koronkowej architektury aż dech zapierał w piersiach. Można było godzinami wpatrywać się w szczegóły tej misternej, a tak urozmaiconej, koronkowej roboty. Żegnałyśmy się z nią z żalem, bo trzeba było jechać dalej, do celu naszej podróży, do Belgii nad Morzem Północnym.

W końcu podróżniczki docierają do eleganckiego kurortu niedaleko Ostendy – Blankenberge. Miejsce staje się dla Ewy polem do wnikliwych obserwacji. Od wczesnych lat zwraca uwagę na nierówność płci i absurdalne zasady, dzielące ludzi. Chociaż, jak pisze Ula Ryciak w "Poławiaczkach pereł", najpewniej dopiero kilka lat później w jednej z londyńskich cukierni "Only for ladies", do której mężczyźni mają wstęp wzbroniony, "obudzi się w Ewie prawdziwy duch emancypantki".

"Zainteresowanie kwestią równouprawnienia kobiet i wyczynami sufrażystek będzie jej towarzyszyć przez kolejne lata w odległych podróżach, a z czasem znajdzie odbicie w pisanych z pasją relacjach z wypraw" – pisze Ryciak.

Wspomnienia z kurortu obfitują w mnóstwo ciekawych refleksji. Po latach Ewa opisała na przykład, jak zorganizowany był wypoczynek na plaży: "Plaża była podzielona na dwie części wysokim ogrodzeniem, ze szczelnie przylegających do siebie desek, niemających nawet najmniejszej szparki, przez którą jakieś ciekawskie oko mogłoby podglądnąć, co się dzieje z drugiej strony. Deski te nielitościwie oddzielały kąpiel męską od żeńskiej".

Rozebrać na czas kąpieli można było się jedynie w specjalnie do tego przygotowanych kabinach. Następnie koń ciągnął kabinę do morza.
Ewa Dzieduszycka, "Podróżniczka"

Strój kąpielowy w owych czasach był naprawdę humorystyczny. Naprzód wdziewało się szerokie szarawary, sięgające prawie do pięty, ozdobione na dole efektowną falbanką. Na to wkładało się kaftanik, długi po kolana, zapięty pod szyję, z długimi rękawami. Gdy się miało dosyć kąpieli, wołało się na dozorczynię, która wciąż ze swoim konikiem kursowała po plaży.

Przybiegała zaraz, otwierała kluczem kabinę, do której się wchodziło, zaprzęgała konia i tryumfalnie odwoziła daną osobę na plażę. Wszystkie te ceregiele, jak kabiny na kółkach, oszalowanie z desek, szczelnie zapinane długie kostiumy, skończyły swój żywot, zdaje się, z nastaniem nowego stulecia. Bywałam bowiem później często nad morzem, znam chyba dziesięć mórz i oceanów, a nigdy już z takim dziwactwem się nie spotkałam.

Przy tej okazji Ewa pozwala sobie również na wątpliwości, czy taka morska kuracja może mieć jakikolwiek pozytywny wpływ na zdrowie kuracjuszy, skoro ci, miast cieszyć się promieniami słońca, chowali ciała w ciasnych kombinezonach. Pobyt w kurorcie to również sposobność, by obserwować urokliwych panów.

"My jednak pod czujnym okiem babci nie doznałyśmy żadnych pokus i siedząc na ławce na bulwarach, czytałyśmy grzecznie jakieś francuskie powieści, które już przeszły przez cenzurę babci i nie mogły nas zgorszyć. A cenzura babci była bardzo sroga! W owych czasach wiele książek było na kościelnym indeksie. (…) Francuskich pisarzy zakazana była cała moc: naturalnie Voltaire i Rousseau.
Ewa Dzieduszycka, "Podróżniczka"

Za specjalnym pozwoleniem wolno było czytać dzieła Hugo, Eugène Sue, Lamartina i może dziesiątkę innych. Na czarnej liście były dzieła Darwina, wszystkich bez wyjątku filozofów francuskich i niemieckich. Nawet Stary Testament był zabronioną lekturą dla laików, bo mogli go fałszywie komentować.

A Ewa kocha książki i gdy tylko w jej życie wkrada się nuda, zaszywa się w bibliotece. Od dziecka "szalenie interesuje się astronomią", a wieczorami uwielbia obserwować niebo. Dlatego z radością przyjmuje prezent od ojca – luksusowe wydanie książki wybitnego astronoma Flammariona.

Radość nie trwa długo: "Jakież było jednak moje zmartwienie, gdy babcia, dowiedziawszy się pewnie, że Flammarion jest na indeksie, odebrała mi książkę i rzuciła do kominka, gdzie na moich oczach płonęły i skręcały się piękne konstelacje, ogniste komety, spłonął Księżyc i jego kratery, które tak mnie interesowały. Ale gdybym była o nich przeczytała, nie dostałabym rozgrzeszenia. Musiałam więc w pokorze przeboleć tę stratę".

Do 21. urodzin Ewa odwiedza Berlin, Drezno, Kolonię, Brukselę, Wenecję. Podziwia zbocza Alp, odpoczywa w Sopocie i na Wyspach Wschodniofryzyjskich.
Ula Ryciak, "Poławiaczki pereł. Pierwsze Polki na krańcach świata"

Przejechała Riwierę od Nicei przez Monte Carlo aż do włoskich kurortów gotowa na dalszą eskapadę. (…) To dystyngowana babka Aniela od dzieciństwa otwiera ją na wielki świat, zaczęło się przypadkiem, gdy starszej pani rozregulowało się serce, a doktor zalecił spędzenie zimy na Riwierze. Zabrała wtedy Ewę i dla towarzystwa jej kuzynkę Lelę. Teraz uznała, że nadszedł czas, by podopieczna ustabilizowała sobie życie, osiadła na jakiejś ziemi.

Babka Aniela nie spodziewa się chyba, że Ewy nie da się tak łatwo "ustabilizować" – ani mężem, ani dziećmi.

Lekkie drżenia serca i... rower


Ewa ma 21 lat. Wraz z cioteczną babcią Anielą i przyjaciółką Lelą Rozwadowską przyjeżdża do Lwowa. "W bywaniu na fajfach nie chodzi o ekscesy przy piciu herbaty (…) Liczy się potencjał towarzyski, a zwłaszcza matrymonialny" – pisze Ryciak. Cel jest zatem prosty: znaleźć męża.

Wokół młodej pannicy oczywiście już wcześniej kręcili się atrakcyjni adoratorzy. Jednak samo adorowanie, bez obietnic, nie satysfakcjonuje babki Anieli. Chroni wnuczkę przed "poetą urody niekoniecznej", malarzem Teodorem Axentowiczem (z którym Ewa pali pierwszego w życiu papierosa, gdy babcia traci czujność) czy Henrykiem Sienkiewiczem, który Ewę "wprawia w lekkie drżenie".

W końcu pojawia się Władysław Dzieduszycki – starszy od Ewy o trzy lata, miłośnik koni arabskich, syn znanego dyplomaty. Babka Aniela robi, co może i podsyca ogień. Jej starania kończą się szybkimi zaręczynami i hucznym ślubem. Gdy jednak zabawa cichnie, pojawia się "wiejskie życie z widmem wiszącej nad nim monotonii". Ewa ucieka w książki. Od ślubu w 1900 do 1939 roku rodzina mieszka w rodzinnym majątku Dzieduszyckich, Jezupolu koło Stanisławowa.
Po roku Ewa rodzi pierwsze dziecko, Juliusza, a następnie córeczkę Marię Anielę. "Razem z dziećmi rodzą się pierwsze tęsknoty, by poszerzyć horyzont, rozsunąć chmurę powtarzających się codziennie czynności i okazjonalnych wizyt, jakoś ubarwić sobie dni choćby krótką podróżą" – czytamy w "Poławiaczkach pereł".

Tak w życiu hrabiny pojawia się rower, jeden z atrybutów emancypacji, który wzbudza popłoch i rozpala lokalne plotki. Ewa raczej nie podejrzewa, że wraz z nabyciem niepozornej damki staje się pierwszą cyklistką na przedgórzu Karpat i rozpocznie "dwukołową rewolucję na podkarpackiej wsi".

We wspomnieniach relacjonuje, że o rowerze dowiedziała się od znajomych: "(…) zaręczano mi, że rowery, które obecnie się pokazały, nie są tak dziwaczne [jak bicykle – przyp.red.] i mają normalne koła tej samej wielkości. To mnie zachęciło do sprawienia sobie takiego cuda". Przedmiot swoich marzeń znalazła we Lwowie. Kilka dni zostaje w mieście, by nauczyć się jeździć i "nie sprawiać skandalu" upadkami. Skandal i tak jej nie ominie.
Ewa Dzieduszycka, "Podróżniczka"

A wszystkie te eksperymenty musiałam trzymać w najgłębszej tajemnicy, aby mnie ktoś ze znajomych, broń Boże, nie zobaczył, bo byłabym już na zawsze w opinii ludzkiej zgubiona. Ponieważ noszono wówczas bardzo długie suknie, w których nie mogłam w żaden sposób wsiąść na rower, musiałam spinać je agrafkami i – o zgrozo! – pokazywać nogi, czego żadna szanująca się kobieta nie robi.

I w ogóle rower to był sport nieprzyzwoity. Konno jechać, i tylko w damskim siodle, to uchodzi, ale na rowerze? Co za skandal!

Ewę na rowerze w końcu widzi "jakaś plotkara" i donosi babci Anieli. Hrabina jednak za nic ma komentarze i babciną "burę". Wytrwale jeździ każdego dnia, a mówić o niej zaczyna nie tylko Lwów, ale i cała okolica.

Machiny piekielne


"Mój biedny rower wzniecał też popłoch na wsi. Wszystkie kury, gęsi, kaczki uciekały, gdacząc, kwacząc, gęgając. Psy wylatywały z chat i łapały mnie za łydki. Konie się płoszyły, stawały dęba, rwały uprzęże i wlatywały wraz z furami do rowu. Nawet ludzie wybiegali z chałup, pędzili w pola, wprost na mnie, krzycząc, że diabeł jedzie. Raz baba z przerażeniem zastąpiła mi drogę, klęknęła na gościńcu i zaczęła się żegnać. Te wszystkie objawy strachu, przerażenia i zgorszenia trwały dopóty, dopóki inni obywatele naszego miasteczka nie sprowadzili sobie rowerów, idąc za moim przykładem" – wspomina.

Jej pasję przerywa dopiero Druga Wojna Światowa. Rower okazuje się jednak zaledwie wstępem do listy skandali. W 1905 roku małżeństwo Dzieduszyckich inwestuje w pierwszy w okolicy samochód.

"Ta nowa maszyna jednak nie zdała egzaminu, bo jechaliśmy nią z domu do pobliskiego miasta, Stanisławowa, czyli dwadzieścia kilometrów, dwie godziny. Ciągle się psuła, stawała, prychała, trzeba było kręcić korbą i popychać. Wolałam drogę powrotną do domu odbyć koleją. Ten okropny, iście diabelski wynalazek pozostał w mieście i nie wiem już, co się z nim stało (…)".

Z relacji Ewy wynika, że zaledwie trzy osoby w całej Galicji miały w tym czasie auta: "Ludność wsi była przeciwna nowym wynalazkom, które uważała za sprawkę szatana, i obrzucała nadjeżdżających kamieniami, tłukąc nieraz szyby i raniąc pasażerów. Nieraz wylatywały baby z wiadrami i oblewały wodą, wyrostki podkładały na drogach wielkie głazy, belki, gałęzie, grożono pięściami, przeklinano, wygrażano. Długo jeszcze, a nawet bardzo długo panowały po wsiach takie dzikie obyczaje, zanim przyzwyczajono się do tych piekielnych pojazdów i dano spokój biednym automobilistom".

Świat jest wielki, a ja malutka!


Wycieczki rowerowe po okolicy to jednak za mało. Okazją do poszerzenia horyzontu staje się wyjazd z kilkumiesięcznym synkiem do Rabki. Ewa entuzjastycznie reaguje na propozycję wędrówki po Karpatach.

"Skąd ten gwałtowny pociąg do gór? Ta dziwna ufność, że można wyruszyć bez mapy, przewodnika, z dezynwolturą godną rebeliantów, raczej nieznaną kobietom, a tym bardziej matkom. Czyżby chodziło o ekspresję genu odziedziczonego po ojcu taterniku?" – zastanawia się autorka "Poławiaczek pereł". I w istocie, z dzisiejszej perspektywy te spontaniczne wyprawy kobiety mogą wydawać się szaleństwem.

Ewa idzie z przyjaciółką Emcią Haczewską. Trochę na oślep, nie zważając na obcierające trzewiki i przeszkadzającą suknię. To jej chrzest taterniczki. Trudy tej ryzykownej wyprawy nad Morskie Oko, zamiast ją zniechęcić, jeszcze bardziej pobudzają miłość do gór.

Głód podróży sprawia, że hrabina nigdy nie odmawia kolejnego wyjazdu – chętnie jeździ z teściami do Paryża czy Londynu, zostawiając dzieci pod opieką zaufanej niani. Gdy wraca do domu, namiętnie przegląda bedekery (popularne wtedy przewodniki turystyczne). Jej mąż i tak nieustannie gdzieś wyjeżdża w poszukiwaniu koni dla wojska, więc ona również nie zamierza "siedzieć w domu".

Jakby tu się wymknąć z szablonu ziemiańskich matek....


Wyrusza na kurację do kurortu w Marienbadzie, jednak taplanie się w leczniczych mazidłach i powolne leśne spacery, szybko ją nudzą. Jedzie do Pragi. Fascynują ją wielkie miasta. Jej obowiązkiem jest również uczestnictwo w wydarzeniach kulturalno-rozrywkowych. Pokazuje się w najwspanialszych teatrach Europy i na proszonych obiadach. Coś jednak zawsze ciągnie ją w Karpaty. Swoich wypraw nie nazwa "ryzykiem", a "eksperymentem". Lubi nowości. Lubi być tam, gdzie nikogo i niczego nie zna.
Ula Ryciak, "Poławiaczki pereł. Pierwsze Polki na krańcach świata"

Często zostawia trójkę własnych dzieci pod opieką niani, a sama, popychana jakimś wewnętrznym przymusem, wyrusza w nieznane odkrywać obce terytoria. Łatwiej jej, wcześnie opuszczonej, opuszczać. Wymykać się z szablonu ziemiańskich matek, które od rana do nocy krążą wokół męża, potomstwa i domowych obowiązków. Docenia rodzinę, dzieci, cieszy się odkrywaniem przed nimi świata, ale i przestrzenią osobności.

(…) Będąc matką, pozostaje niezależna, wolna od pułapek nadopiekuńczości. Daleka od wyrzeczeń czy heroicznych poświęceń na rzecz rodziny, za którymi kryją się czasem kobiety niemające szansy lub odwagi szukać własnych ścieżek.

Ewa ma odwagę i ciekawość, której trudno odmówić innym przedwojennym podróżniczkom, ale ma też wolność, nieograniczony wręcz dostęp do wypraw, o których inni, w tamtych czasach, mogliby pomarzyć. Chociaż docierają do niej wyczyny i rekordy innych kobiet, to nie jest jej celem. Ona celebruje krajobrazy, cieszy się chwilą, kolekcjonuje wspomnienia. Dopiero po latach, we wspomnieniach przypomni, że "była pierwszą kobietą, która weszła na Wielkiego Wenecjanina" (Grossvenediger). Wtedy nie przywiązuje uwagi do takich "tytułów", po prostu odkrywa. Świat i siebie.

Nie ustaje również w poszukiwaniach. Jak wtedy, gdy w magazynie widzi kolejny "wynalazek" – narty. Kupuje dwie zadarte deski, przybija do nich wielkie buty, w które wsuwa stopy w walonkach. Przewiązuje to dwoma paskami i już. O ile sam zjazd okazał się możliwy, to kobietę szybko dopadają ograniczenia samodzielnie zmontowanych nart – nie mogła w nich skręcać. Dlatego kupuje sprzęt i pod okiem Mariusza Zaruskiego, grotołaza, uczy się jeździć. Stanie się to jej kolejną pasją.

Indye i Himalaje


Po górskich szaleństwach, Ewa zmienia otoczenie i przenosi się na wyspy Adriatyku. Później odbywa bodaj największą ze swoich wypraw. Jedzie do Indii. Oszałamia ją świat azjatyckich kolorów i zapachów. I jako pierwsza Polka opisuje los tamtejszych kobiet – wspomina o haremach, niewolnictwie i paleniu wdów na stosach.

Pozwala sobie również na zestawienie ich sytuacji z Europejkami: "I my niedawno odbiegliśmy od niewoli haremu. Jak wiele jeszcze matek na Zachodzie w niedalekiej przeszłości wychowywało córki swoje jedyne dla przyszłego pana i władcy (…) Ale choć niewolę naszych kobiet słodzi rycerskość i ogłada, jednak głos jej nie decyduje nigdzie, majątkiem rzadko rozporządza, a dusza jej tęskni nieraz do szerokich horyzontów w ciasnych ramach życia, w których ją zamyka egoizm męski i obyczaj uświęcony wiekami".

Z perspektywy czasu, oczywiście relacje Ewy mają wydźwięk szalenie europocentryczny, bywa, że oceniający, jest w nich jednak duży pierwiastek czułości dla innych kultur. Bez wątpienia jest uważną i rzetelną obserwatorką. Azja zadziwia ją swoją odmiennością, czemu daje wyraz w emocjonalnych zapiskach.

Kolejnym punktem wyprawy, po Bombaju i Kalkucie, są Himalaje. "Wyruszają pod przewodnictwem Tybetańczyków o trzeciej nad ranem (…) Mimo mroku Ewa nie zadaje sobie pytań, co robi na tym nieznanym krańcu Ziemi, jeszcze niewydeptanych ścieżkach, nie czuje strachu, może jeszcze nie dowierza, że stoi u podnóża najbardziej tajemniczych i groźnych gór świata" – pisze Ula Ryciak.

Dzieduszycka jest onieśmielona Himalajami. Nie dowierza, że kiedykolwiek uda się człowiekowi przedrzeć przez ten mało przyjazny teren, uważa, że nie ma sposobu, by zdobyć szczyt. Poza zachwytem przywozi zapiski o trudnej sytuacji Tybetanek. Podczas każdej swojej podróży pochyla się nad losem kobiet.

W 1912 roku we Lwowie ukazuje się jej książka "Indye i Himalaje. Wrażenia z podróż". Jej pasja reporterska rozbudza się jeszcze bardziej.

Czas z rodziną


Po powrocie nie może długo usiedzieć w domu. Ledwo rozpakowuje bagaże po azjatyckich wyprawach, a już pakuje się ponownie. Kierunek: Wiedeń i Bukareszt. Później Hagia Sophia, która "odbiera jej mowę". I wyspy Morza Egejskiego. W końcu dociera do Jerozolimy i Betlejem, bo "marzy od dzieciństwa, by zobaczyć scenerię znanych z Biblii opowieści". Z tej wyprawy również napisze książkę – "Z wędrówek po Ziemi Świętej".

Potem Egipt, Grecja, Półwysep Bałkański. Apetyt nie maleje z wiekiem. Podczas każdej wyprawy nie odmawia sobie jednej z największych przyjemności: kąpieli. Wskakuje do jezior, stawów, mórz, nawet jeżeli musi nadrobić drogi, narazić się na kolejne wyzwania. "Już w Zakopanem nie darowałam żadnym stawom, obojętnie, czy to było w lecie, czy późną jesienią" – pisze.

W 1914 roku rodzi trzecie dziecko, Wojtka. To okres, gdy więcej czasu spędza z rodziną, nie rezygnuje jednak z krótszych wypraw, nieraz zabiera dzieci. Zaczyna się wojna, więc Dzieduszyccy wyjeżdżają z Jezupolu. Zimę spędzają pod Wiedniem. Latem przenoszą się nad jezioro Lunzer. Ewa stara się żyć normalnie. Organizuje dzieciom wycieczki rowerowe i kąpiele w jeziorze. Nie planuje kolejnych podróży.

Gdy w końcu wracają do domu, pod Stanisławów, dom jest w stanie rozsypki. Jest rok 1918. Rodzina remontuje i porządkuje folwark, jednak zaraz ponownie wyjeżdża. Tym razem do Zakopanego, by "chociaż widzieć góry".

Ewa i Władysław w końcu, po tej tułaczce, wracają w swoje strony, jednak na miejscu domu są jedynie ruiny. Ich dzieci wyjeżdżają na studia, a małżeństwo rozpoczyna naprawy na terenie, na którym, jak pisze Ula Ryciak, "tylko miejsce, drzewa i kierunki świata są te same".

Jak żyć, gdy wojna wisi w powietrzu?


Podróżniczka próbuje żyć tak, jak lubi: "Kąpie się o poranku w rzece, chodzi na ryby, od czasu do czasu zbiera ślimaki. Robi wycieczki po okolicy, oddycha dawnym powietrzem, pędzi na rowerze. Trzyma formę. Na narty jeździ do Mikuliczyna albo do Worochty. Wędruje regularnie po Karpatach, które coraz gęściej się zaludniają". Lokalny leśniczy zgadza się, by w lesie, nad potokiem wybudowała niewielką chatkę. Kobieta spędza tam całe popołudnia, gdy pogoda na to pozwala, zostaje na noc.

Z czasem miejsce wzbudza zainteresowanie znajomych, w końcu turystów. Wędrówki po okolicy zastępują Ewie dalekie, egzotyczne podróże. Ostatni raz wyjedzie w międzywojniu – z córką odwiedzi Włochy.

Nadchodzi gorący sierpień 1939 roku. I wrzesień. Na Lwów spadają bomby. Mąż Ewy zostaje aresztowany. Więcej się nie zobaczą – rozstrzelają go w więzieniu. W 1940 roku żołnierze nakazują Dzieduszyckiej opuścić miasto. Udaje sparaliżowaną. Zostawiają ją, jednak zabierają jej dorosłą córkę Nelę.

Ewa ucieka do Krakowa, a potem na wieś na Lubelszczyźnie. W końcu zostaje wywieziona do obozu Gross-Rosen. Jej syn, Tunio, trafia z żoną do obozów koncentracyjnych, a córka Aniela na zesłanie do Kazachstanu.

Później Ewa nie chce pamiętać tego, czego już nie ma. Przenosi się do Wrocławia. Pisze dla lokalnej prasy, tłumaczy, stawia tarota. Zwiedza okolicę, nadal pływa. W 1961 roku podczas kontuzji biodra, rodzina prosi, by spisała swoje wspomnienia. Zgadza się ten ostatni raz wrócić do przeszłości.
"Nie mogę się nacieszyć myślą, że za młodu wykorzystywałam każdą okazję, nawet każdą niedzielę, by zwiedzać piękne miasto, oglądać krajobrazy i dzieła sztuki (…) Czyż nie lepiej zużyłam wolne chwile, które inni marnują na siedzenie po kawiarniach, restauracjach, wizytach? Wszystko mi odebrano, ale tego jednego odebrać mi nie mogą, niezapomnianych wspomnień" – pisze.

Ewa Dzieduszycka zmarła w 1963 roku. Jej wnuczka i prawnuczka, Małgorzata Dzieduszycka-Ziemilska i Dominika Dzieduszycka-Sigsworth, opracowały pozostawiony rękopis, a także uzupełniły go o materiały pochodzące z rodzinnych i muzealnych archiwów. Książka "Podróżniczka" wydana została w 2018 roku.

Korzystałam z książki Uli Ryciak "Poławiaczki pereł. Pierwsze Polki na krańcach świata" i "Podróżniczki" Ewy Dzieduszyckiej.

Napisz do autorki: alicja.cembrowska@natemat.pl