Świat, jaki znamy, nieuchronnie się kończy. Oto dlaczego wkrótce może nie być zimy

Patrycja Wszeborowska
– Lodowce znikają. Każdego sezonu, żeby do nich dotrzeć, należy iść dalej i dalej. Lodowca, po którym kilka lat temu mój znajomy chodził z rakami i czekanem, dziś praktycznie już nie ma – opowiada dr Adam Nawrot, który od 2005 roku regularnie pracuje w Arktyce na Spitsbergenie w rejonie Polskiej Stacji Polarnej Hornsund. Naukowcy alarmują: era lodowców i zimy może się skończyć prędzej, niż sądzimy.
Era zimy i lodowców powoli dobiega końca. Unsplash / Fot. Hadassah Carlson

Świat traci lodowce

Sztokholm, Wenecja, Bruksela, Kalkuta, Szanghaj, Buenos Aires, Miami – dziś to tętniące życiem miasta. Jednak za jakiś czas mogą wyglądać zupełnie inaczej. A wręcz nawet – nie wyglądać. Nie wyglądać spod powierzchni wody.

Obrazy, które wyłaniają się z wizualizacji prezentowanych w ostatnich latach przez portale naukowe, przemawiają do wyobraźni. Badacze są pewni - świat, jaki znamy, nieuchronnie się kończy.
– Faktycznie lodowców ubywa, zarówno jeśli chodzi o ich zasięg, jak i o objętość. Przykładem jest lodowiec Hansbreen w rejonie Hornsundu, który w roku 1957 był widziany z okien Polskiej Stacji Polarnej Hornsund. W tej chwili topniejący lodowiec cofnął się prawie o 3 km na północ i schował za swoimi morenami i jedną z gór – mówi dla portalu naTemat.pl dr Adam Nawrot, geomorfolog z Instytutu Geofizyki Polskiej Akademii Nauk i założyciel Fundacji forScience, od lat prowadzący badania w Arktyce.


Przyznaje, że naoczne obserwowanie zjawiska zanikania lodowców jest zaskakujące. – Z jednej strony jest to ciekawe z perspektywy badacza, gdyż wycofujące się lodowce odsłaniają nowe, wcześniej nieznane formy terenu, o których dotąd nie mieliśmy pojęcia. Z drugiej zaś, zdajemy sobie sprawę, że na naszych oczach zmienia się krajobraz i lodowce mogą bezpowrotnie zniknąć – mówi.

Podnoszący się poziom mórz i oceanów

Zwykle, gdy mowa o topnieniu lodowców, natychmiast pojawia się temat podnoszenia się poziomu mórz i oceanów. Tymczasem większość z nas zapewne pamięta wyniesiony z lekcji fizyki fakt, że topnienie lodu nie wpływa na zwiększenie poziomu wody. Przykładowo: gdyby zamrozić w szklance wodę, a później ją rozmrozić, nie zwiększyłaby ona swojej objętości. W jaki sposób topniejące lodowce miałyby więc wpłynąć na poziom mórz?

W taki, że topnieniu ulegają nie tylko pływające po wodzie góry lodowe, ale i lądolody.

Największe na świecie lądolody to Grenlandia i Antarktyda. Według naukowców z National Oceanic and Atmospheric Administration (NOAA) stopnienie lodowców tej pierwszej podniosłoby poziom oceanów o 7 metrów, zaś tej drugiej – o zawrotne 60 metrów.

– Grenlandia jest pokryta lodem o grubości ponad 1,5 km, Antarktyda – o grubości 4,7 km. Przyjmijmy, że 1 metr sześcienny lodu waży około 916 kg, to mniej więcej 0,9 metra sześciennego wody. Przykładowo, naukowcy szacują, że lodowiec Hansa ma objętość 9,6 km3. Jest to zatem naprawdę ogromna ilość wody i to tylko z jednego lodowca. Jeżeli roztopią się wszystkie lodowce i lądolody Ziemi, to z pewnością będzie to miało wpływ na podniesie poziomu mórz i oceanów – wyjaśnia dr Nawrot.

Kiedy dokładnie to się stanie? Jeszcze kilka lat temu prognozy były dość „optymistyczne”
- Naukowcy z Poczdamskiego Instytutu Badań nad Klimatem stwierdzili, że do osiągnięcia punktu krytycznego, po którym nie będzie można zatrzymać topnienia Grenlandii, wystarczy wzrost średniej temperatury Ziemii o 1,6 stopnia. Proces topnienia nie nastąpiłby oczywiście z dnia na dzień, ani nawet w ciągu kilkudziesięciu lat. Nastawiano się na co najmniej kilkadziesiąt tysięcy lat.
Print screen: NASA Releases Time-Lapse Of the Disappearing Arctic Polar Ice Cap / Beauty of planet Earth / YouTube.com
Jednak w ostatnim czasie tempo topnienia pokrywy lodowej Grenlandii przyspiesza, osiągając poziom kilkukrotnie wyższy niż prognozowany przed kilkoma laty. Jak donosi „National Geographic”, autorzy nowych badań mają podstawy sądzić, że wcześniejsze raporty przeceniały stabilność lodowca i jest on bardziej podatny na zmiany klimatyczne, niż przypuszczano.

Poziom topnienia lodowców Grenlandii jest wręcz zbliżony do tego, jakiego naukowcy oczekiwali wcześniej w ramach najgorszego scenariusza z przyszłości. Uważa się wręcz, że lodowce przekroczyły już punkt krytyczny, po którym nie są w stanie się odbudować.

Pod koniec lipca bieżącego roku strona Polar Portal, zajmująca się monitorowaniem klimatu Arktyki, poinformowała, że grenlandzki lądolód topi się w tempie 8 mld ton dziennie. Jeżeli topnienie będzie przebiegać w obecnym tempie, to do 2100 roku poziom mórz podniesie się o 18 centymetrów, czyli o 60 proc. szybciej do tej pory zakładano.

Doktor Nawrot zauważa jednak, że lądolody nie roztopią się na naszych oczach, gdyż prawdopodobnie zajmie to dziesiątki lat. – Wszystkie te informacje opierają się na modelach. Te z kolei raz są lepsze, raz gorsze. Czy się sprawdzą? Będziemy w stanie to stwierdzić, jak już do tego dojdzie – pointuje.

Skutki topnienia lodowców

Mimo że za naszego życia raczej nie doświadczymy gwałtownego podniesienia się poziomu mórz i oceanów, nie oznacza to, że przeżyjemy naszą doczesność bez odczucia na własnej skórze skutków topniejących lodowców. Już wkrótce możemy być bowiem świadkami kryzysu humanitarnego.

– Norwegia, Kanada, obszary w Himalajach i innych wysokich górach, rejon Pamiru w Tadżykistanie – tamtejsza ludność żyje i ma pożywienie właśnie dzięki wodzie z lodowców. Jeśli ich zabraknie, zaczną się wędrówki migracyjne z powodu deficytów wody – wskazuje dr Nawrot.

Prof. Jemma Wadham, czołowa glacjolog i dyrektor Instytutu Środowiska Cabota na Uniwersytecie w Bristolu, która od 20 lat bada reakcje lodowców na kryzys klimatyczny, cytowana przez portal Independent przypomina, że około 70 proc. słodkiej wody na Ziemi magazynowane jest w lodowcach.

– 250 milionów ludzi, prawie czterokrotnie więcej niż w Wielkiej Brytanii (i ponad sześciokrotnie więcej niż w Polsce, przyp. red.), jest uzależniona od rzek zasilanych przez roztopione lodowce. W okresie suchym ten lodowy kran się odkręca i dostarcza wodę. Jeśli go zakręcimy, będziemy mieli naprawdę trudną sytuację – wskazuje.

– Praca w Himalajach i Andach uświadomiła mi, że może to doprowadzić do kryzysu humanitarnego na całym świecie – dodaje.

Migrować będą jednak nie tylko ludzie, ale również zwierzęta i rośliny. Gatunki, które wcześniej funkcjonowały na południu, już teraz zapuszczają się coraz dalej na północ, gdyż warunki życiowe na dotychczasowych terenach przestały być dla nich sprzyjające.

W nieco dalszej perspektywie globalne ocieplenie może zatem wpłynąć również na mieszanie się gatunków, co w efekcie oznacza utratę genetycznej różnorodności. Przykładem są pizzly, czyli krzyżyki niedźwiedzi polarnych i grizzly, które już teraz grasują po topniejących lodowcach Arktyki.

– Zmieniamy siedliska tak szybko, że nawet jeśli zwierzęta będą miały wystarczająco zróżnicowane geny, by na to odpowiedzieć, to może zabraknąć im czasu. Dla niektórych kultowych gatunków świata ostatni skrawek lodu może decydować o przetrwaniu albo wyginięciu – mówi dla National Geographic Brendan Kelly, biolog z Uniwersytetu Alaskańskiego w Fairbanks.

Globalny wzrost temperatur ma także wpływ na erozję brzegów nadmorskich na północy. Podczas silnych, zimowych sztormów brzeg, który wcześniej był trzymany w ryzach dzięki tzw. wieloletniej zmarzlinie, czyli mieszaninie zamarzniętej wody i gleby, rozmarza i zaczyna być coraz bardziej niszczony i wymywany przez morze i rzeki. – W efekcie, nadmorskie osady tracą przestrzeń, domy wpadają do mórz – wylicza dr Nawrot.

Do tego dochodzi jeszcze aspekt wirusologiczny. Wieczna zmarzlina kryje w sobie starodawne patogeny, które mogą być potencjalnie niebezpieczne zarówno dla zwierząt, jak i ludzi - donosił w zeszłym roku portal INNPoland.pl.

– Są badania z Syberii, że ospa przetrwała w zwłokach ludzkich pokrytych śniegiem, lodem i warstwą gleby. Po stopnieniu bakterie uaktywniły się. Podobnie było kilka lat temu z wąglikiem – mówił w rozmowie z serwisem prof. dr. hab. Piotr Tryjanowski z Uniwersytet Przyrodniczego w Poznaniu, ekspert w Międzyrządowym Panelu ds. Zmiany Klimatu IPCC.

W 2016 r. w wyniku zakażenia się laseczką wąglika na półwyspie Jamał zmarło tysiące reniferów i jedno dziecko, a co najmniej kilkanaście ludzi trafiło do szpitala. To była pierwsza epidemia wąglikiem od 1941 r.

Czy topnienie lodowców wpłynie na Polskę?

W linii prostej z Warszawy do Polskiej Stacji Polarnej Hornsund w Arktyce jest ponad 2700 kilometrów. Stolica Grenlandii, Nuuk, oddalona jest o 4 tys. km, zaś do Polskiej Stacji Antarktycznej jest ponad 14 tys. kilometrów. Jednak choć lodowce są oddalone od nas o absurdalne wręcz odległości, nie łudźmy się, że ich topnienie Polaków nie dotyczy.
Print screen: Niezwykła wyprawa Willa Gadda / Red Bull / YouTube.com
– W Polsce lodowce to coś bardzo odległego. Większość osób, które nie chodzą po górach, o ich istnieniu wie jedynie z książek. Tymczasem roztapianie arktycznych lodowców ma bezpośredni wpływ klimatyczny także i na Polskę – wskazuje polski geomorfolog.

Jak wyjaśnia naukowiec, pokryty białym śniegiem lód morski zwiększa tzw. albedo, czyli skutecznie odbija promieniowanie słoneczne. Jednak gdy na morzu zabraknie lodu, wtedy zaczyna ono przyswajać dużo więcej energii słonecznej i staje się cieplejsze.

– Wpływa to na zmiany temperatury w przypowierzchniowej warstwie atmosfery, która albo się ochładza, albo ogrzewa. To z kolei determinuje pogodę, wpływając na cyrkulację powietrza w europejskim sektorze Arktyki. Te zmiany odczuwamy także w Polsce. Przykładowo: w okresie arktycznej nocy polarnej, w Polsce może być -30 stopni Celsjusza, a na Spitsbergenie: +7. I odwrotnie. To system naczyń połączonych – tłumaczy.

W efekcie słabnie tzw. wir polarny, przez co od pewnego czasu w Polsce zaczynamy obserwować zmianę klimatu. Coraz częściej występują u nas nawalne deszcze, huraganowe wiatry, susze i upały latem oraz dodatnie temperatury i brak opadów śniegu zimą.

– Śnieg jest magazynem wody, który, gdy się topi, dostarcza wodę do ekosystemu, do rolnictwa, do ujęć. Mniej śniegu będzie powodowało zatem większe susze, mniejsze plony, wycofywanie się niektórych roślin – granica lasów iglastych może przesunąć się dalej na północ. Z drugiej strony, pojawią się inne gatunki z południa, takie jak gady czy pająki, którym wcześniej było w Polsce za zimno – opowiada dr Nawrot.

Topniejące lodowce wpływają również na poziom wód Bałtyku. Szacuje się, że polskie morze podnosi się o 2-4 cm na dekadę. Choć wydawałoby się, że to niewiele, w rzeczywistości wyższy poziom wód ma znaczący wpływ na zwiększenie zasięgu fal sztormowych. To z kolei oznacza konieczność przebudowy nadmorskiej infrastruktury, za co zapłacą polscy podatnicy.

Nie jest za późno na proekologiczne działania

– Ile mamy czasu? Trudno powiedzieć. Może do końca wieku, a może już w połowie wieku będą tak duże problemy z suszą i wysokimi temperaturami, że ludzie będą zmuszeni migrować na bardziej sprzyjające tereny – mówi dr Nawrot.

– Myślę, że należy nastawić się na to, że katastrofa klimatyczna może się zdarzyć wcześniej niż później. Ale jest też dobra nowina: nie wszystko stracone i mamy jeszcze czas, by działać – przekonuje polski naukowiec.

Jak przypomina, na Ziemi mieszka zbyt wielu ludzi, którzy produkują zbyt dużo jedzenia. – Dzikich ssaków, takich jak słonie, niedźwiedzie, sarny, dziki, jest obecnie na świecie jedynie 3 procent. Cała reszta zwierząt to zwierzęta hodowlane przeznaczone m.in. na żywność – wskazuje.
– Przede wszystkim, zmniejszmy konsumpcję. Nie kupujmy pięciu T-shirtów za 10 złotych za sztukę, które za miesiąc się rozpadną. Nie wyrzucajmy jedzenia. Nie dajmy się nabierać producentom, którzy wyczuli, że na modzie na ekologię mogą zarobić. Kupując trzeci w miesiącu krem z etykietą „eko”, uspokajamy jedynie sumienie. Nie ma to nic wspólnego z faktycznym ekologicznym działaniem – tłumaczy dr Nawrot.

Realną zmianą jest również zmniejszenie spożywania mięsa, które jest potwornie wodochłonne. Jak przypomina badacz, do wyprodukowania 1 kg wołowiny potrzeba łącznie 15 000 litrów wody. – Przejdźmy na dietę roślinną czy wegetariańską lub przynajmniej ograniczmy spożywanie produktów odzwierzęcych – przekonuje.
Zmuśmy także polityków do wprowadzenia faktycznych opłat dla firm za utylizację śmieci. – Dziś firmy przerzucają odpowiedzialność za recykling na klientów. A gdybyśmy przykładowo za wszystkie opakowania – zarówno plastikowe, metalowe, jak i szklane – musieli płacić kaucję, to każdy zastanowiłby się dwa razy, zanim wziąłby foliówkę w sklepie – kwituje.
Czytaj także: W centrum Warszawy ustawiliśmy wielki zegar. Odlicza czas do katastrofy klimatycznej