"Nie potrafię zapomnieć. Chciałabym wyjść na ulicę i krzyczeć". Asystenci zdrowienia leczą nadzieją

Karolina Stępniewska
Asystują w zdrowieniu. Choroba psychiczna to kryzys, który próbują przezwyciężyć. Tym razem robią to dla innych. Swój mają już za sobą. Paula, Agnieszka, Wiktoryn, Kasia. Dają pacjentom więcej niż swoją obecność.
Katarzyna Szczerbowska z Dariuszem Paczkowskim z 3Fala.art.pl, autorem muralu solidarności z osobami doświadczającymi kryzysu psychicznego fot. Jerzy Kłoskowski, psychoterapeuta, prezes Fundacja eF kropka/Facebook Katarzyna Szczerbowska
Ogromny park z wiekowymi drzewami. Jest jesień, nikt nie grabi liści. Pandemia w pełnym rozkwicie. Ta jesień mija niezauważona. Budynki rozrzucone na rozległym terenie, Anna toruje sobie drogę przez opadłe liście i szuka punktów, które pozwolą jej później wrócić do miejsca, w którym rozpoczęła tę niechcianą podróż.

Właśnie zostawiła swoją prawie 18-letnią córkę w asyście lekarza i pielęgniarki przy drzwiach oddziału zamkniętego szpitala psychiatrycznego dla dzieci i młodzieży. Jej kazano wyjść i szukać izby przyjęć w innym budynku.

Dąb na zakręcie, przy nim w lewo. Od dwóch kasztanów jeszcze jakieś 500 m. Tu mały odrapany budynek, kraty w oknach. Drzwi otwarte. Poprawia maseczkę, wchodzi.


Widzi ubraną w biały kitel panią z administracji z plikiem formularzy do wypełnienia. To tu przypieczętuje los córki. Boli ją brzuch, twarz zastygła w stresie, ale idzie przed siebie. "Co mi zostało?" - myśli. Zanim jednak się spotkają, pani w kitlu i matka ze złamanym sercem, zanim ona przekaże jej kartki, na których ta druga złoży swój czytelny podpis, w ciszę wedrze się dźwięk stacjonarnego telefonu.

To musiał być stacjonarny telefon. W tym miejscu wszystko jest jak przed laty, przed internetem, przed fotografią cyfrową, przed telefonią komórkową. Myśli o ebonicie, przelotnie, zaraz wraca do tego co tu i teraz.

- Grupa interwencyjna na blok 2 - słyszy. Dwóch rosłych mężczyzn niespiesznie odstawia kubki z kawą i wstaje.

"To do niej" — myśli. Wie o tym. Nie musi pytać.

Gdy będzie opuszczać ten park, ten kompleks szpitalny, który płacze odrapaną farbą i ciszą tabu i całych wieków stygmatyzacji (500 m do kasztanów, w prawo przy dębie), ta, którą zostawia za sobą, będzie już przypięta pasami do łóżka, zasmarkana, odpływająca w niebyt po zastrzyku. Już cicha. Plastyczna. Anna też będzie cicho. Nie będzie płakać, jej brzuch pozostanie związany w supeł na kolejne dwa miesiące, twarz wciąż w masce bez wyrazu, wrzask w głowie, niesłyszalny dla innych.
Czasem będzie podchodzić, z oddziałowym telefonem przy twarzy i będą rozmawiać. Amelka na drugim piętrze, przy motylim oknie, Anna na dole wśród liści.fot. archiwum prywatne

Będzie tam wracać. Stawać pod oknem ozdobionym wyciętymi z papieru motylami. Z telefonem przy uchu. Będzie tak stać. Czasem minie 10 minut, a czasem 40, zanim dźwięk zmieni się z zajętego i ktoś odbierze. - Dzień dobry, tu mama Amelki. Jestem pod szpitalem, czy mogłaby podejść do okna?

Czasem będzie mogła. Będzie wtedy podchodzić z oddziałowym telefonem przy twarzy i będą rozmawiać. Amelka na drugim piętrze, przy motylim oknie, Anna na dole, wśród jesiennych liści, z głową zadartą, próbująca rejestrować każdy szczegół tej młodej ukochanej twarzy, w poszukiwaniu oznak, że wybaczyła, że zdrowieje, że rzeczywistość nie jest już nie do uniesienia.

Przy nodze niebieskie ikeowskie torby z ubraniami na zmianę, książkami i grami planszowymi. W reklamówce z dyskontu kabanosy, ciastka z czekoladą, musy owocowe i humus. Amelia nie chce jeść niczego, co tu podają. Gdy wyjdzie, nie spojrzy już nigdy na humus i kabanosy.

Czasem nie podchodzi do okna. - Córka jest teraz w izolatce, nie wiemy, kiedy będzie mogła rozmawiać, dziś nic z tego nie będzie.

Anna będzie więc zostawiać torby z ubraniami i humusem przed drzwiami. Wąskim chodnikiem, obok pojemników do segregacji śmieci, wzdłuż opuszczonego budynku gospodarczego z ziejącymi otworami po oknach, będzie szła do samochodu, na przykościelny parking (opłata za parking: trzy zdrowaśki), wypali papierosa, wsiądzie i przejedzie 200 km do domu. Bez córki, bez nadziei.
Opłata za parking: różaniec za rodzicówfot. archiwum prywatne

Za tydzień znów wróci. Z nową, wrzeszczącą noworodkową siłą nadzieją, z niepokojem, wyrzutami sumienia, tęsknotą.

Kasia

Najpierw widać uśmiech. Takiego nie widuje się często. To uśmiech uśmiechów, król uśmiechów. Królowa. Caryca. Zaczyna się w oczach i błyskawicznie obejmuje całą twarz. Usta. Wiadomo: usta uśmiechnięte są zawsze, ale i tak najwięcej radości w oczach. Długie blond włosy w niesfornych puklach także się śmieją.
Katarzyna Szczerbowska. Jeśli ktokolwiek miałby być rzecznikiem tych ludzi, zepchniętych na margines społeczeństwa całymi stuleciami niedomówień, tabu i szykan, to musi być onafot. archiwum prywatne

Potem głos. Otula łagodnością jak pluszowy koc. Miękki, spokojny, wyważony. Powinno się go nagrywać i puszczać z kratek wentylacyjnych w każdym mieszkaniu. Taka dobra wersja orwellowskiego 1984 w 2021.

Jeśli ktokolwiek miałby być rzecznikiem tych ludzi, zepchniętych na margines społeczeństwa całymi stuleciami niedomówień, tabu i szykan, to musi być ona. Katarzyna Szczerbowska. Kobieta, która dla osób doświadczonych kryzysem psychicznym jednym swoim artykułem zrobiła więcej dla destygmatyzacji ich przeżyć niż cały system.

Jednak takich jak ona jest teraz więcej. Asystenci zdrowienia. Nowa rola, o której jeszcze mało kto słyszał. Paula jest asystentką zdrowienia już od prawie pięciu lat, Agnieszka od ponad roku, Wiktoryn pomaga tym w kryzysie od sierpnia. Pracują na oddziałach zamkniętych szpitali psychiatrycznych. Na oddziałach dziennych. W środowiskowych centrach zdrowia psychicznego. Pomagają takim ludziom jak Anna i jej córka. Są różni, ale wiele ich łączy.

Spotkanie

Nie chciał rozmawiać. Nie chciał się leczyć. W ogóle nie uważał, że jest chory. Ale spotkał Kasię. Długie blond włosy spięte w kucyk, 158 wzrostu, biała bluzka. Cekinowa torebka-nerka, która lśni zawadiacko i radośnie, jakby puszczając oko do wagi tematu: hej, tu jest też przestrzeń na śmiech i odrobinę blichtru. Jeszcze żyjemy, jeszcze im pokażemy!

Rozmowa trwała ze dwie godziny. Nie była łatwa.

- Bardzo na początku był niezadowolony z tego, że tam jestem. Nie zadawałam mu żadnych pytań. Nie udzielam żadnych instrukcji. Jak on coś zaczął mówić, to dopytywałam, próbowałam go wysłuchać. I opowiedziałam mu, co można zrobić, żeby poczuł się lepiej. I wiesz, on po prostu po tym spotkaniu to zrobił — mówi ze zdziwieniem w głosie. Jakby nie wierzyła, że jej słowa mogą mieć taką sprawczość.

Teraz studiuje. Pracuje. Utrzymuje mieszkanie. Leczy się.

Jego mama zadzwoniła i powiedziała, że się o nią codziennie modli. Z wdzięczności. Bo choroba jednej osoby, taka choroba, to też dramat wielu innych osób, o czym powiedzą mi też inne asystentki zdrowienia i o czym opowiedziała mi już Anna, matka, której córka przeszła duży kryzys psychiczny.

Pytam Kasię, jak jej się udało przełamać niechęć chłopaka. - Jakoś próbowałam go rozbawić — w słuchawce słyszę śmiech Kasi. - Bo wiesz, śmiech i uśmiech zawsze są takimi rzeczami, którymi najłatwiej do kogoś dotrzeć.

W moich późniejszych spotkaniach z asystentami zdrowienia usłyszę to jeszcze wiele razy. Od kobiet. - Humor jest najlepszym rozwiązaniem. We wszystkim — kwituje Agnieszka Skurska, która śmieje się i żartuje przez całą naszą rozmowę. - Zawsze podchodzę do pacjentów z humorem. To też chyba taka moja forma obronna, żeby jakoś za bardzo tego nie przeżywać i móc — w cudzysłowie — nie zwariować — wyjaśnia.

Uważa, że w podejściu do choroby liczą się naprawdę tylko dystans i uśmiech. Często powtarza swoim pacjentom, że już gorzej być nie może. Pobyt w psychiatryku to nowy początek.

Kropla drążąca skałę

Kasia opowiedziała mi historię spotkania z młodym człowiekiem, żeby pomóc mi zrozumieć, na czym polega praca asystentów zdrowienia. Sama nie pracuje jako asystentka, jest rzeczniczką biura do spraw pilotażu Narodowego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego, ale, jak przyznaje, codziennie ma kontakt z osobami doświadczającymi kryzysu psychicznego. Codziennie dostaje prośby o pomoc. Wskazówki, rozmowę, przyjazne ucho.
Katarzyna Szczerbowska ze swoim guru, psychiatrą Danielem Fisherem, który też chorował na schizofrenię.fot. archiwum prywatne

Nie zawsze jednak udaje się pomóc po jednym spotkaniu. Czasami wymaga to długiej pracy, wielu podejść. W pracy asystentów zdrowienia upór i cierpliwość przydają się codziennie, o czym zapewnia mnie Agnieszka: - Jestem jak taka kropla, która drąży skałę — mówi. Pracuje na oddziale zamkniętym. Nowi pacjenci są w różnym stanie. Czasem potrzeba czasu, by leki zaczęły działać na tyle, by rejestrowali, gdzie są i co się do nich mówi.

Ale nie zawsze chcą rozmawiać. - Zdarza się to przede wszystkim u mężczyzn — informuje mnie Agnieszka. - Oni czują, że powinni być tymi silnymi, że fakt pobytu w szpitalu psychiatrycznym jest zawstydzający, że ta przerwa w życiorysie sprawia, że nie są atrakcyjni jako mężczyźni. I to jest bardzo duży problem: pozwolić im mówić, pozwolić im się otworzyć, często też zapłakać. Z panami bardzo często jest problem — kwituje.

I tu wkracza wytrwałość: - Nie odpuszczam, przychodzę do nich w ciągu dnia, zapraszam na wszystkie zajęcia i czasami w końcu się śmieją, że ta baba im tak zawraca gitarę, że już pójdą dla świętego spokoju, żeby ona ich już nie ścigała — śmieje się.

Masz na imię Marcin

- Jestem pierwszą osobą, która powiedziała publicznie w Polsce w mediach, że choruje na schizofrenię — opowiada mi Kasia.
- Chciałabym zobaczyć świat, w którym osoby doświadczające kryzysu psychicznego, nie będą wzbudzały lęku - mówi Kasia.fot. archiwum prywatne

Stało się w tekście, który napisała dla kobieta.gazeta.pl i w programie telewizyjnym, do którego zaproszono ją następnego dnia, by opowiedziała o swoim doświadczeniu w szpitalu psychiatrycznym.

Pamiętam doskonale poruszenie, które wywoła jej spowiedź, swoisty coming out, bo pracowałyśmy w tym czasie w jednym wydawnictwie i codziennie widywałyśmy się na open space. Poczucie, że właśnie wydarzyło się coś naprawdę wielkiego, było wyczuwalne. Przynajmniej ja bardzo silnie to czułam. - Na pewno dla mnie to był przełom — wspomina Kasia. - To całkowicie odmieniło moje życie.

To właśnie ten artykuł kończy się dramatycznym wyzwaniem: “Moi bliscy wiele razy prosili, żebym nie mówiła o chorobie, żebym starała się zapomnieć o szpitalu. Bo po co mi taki stygmat? Ale ja nie potrafię nie mówić, nie potrafię zapomnieć. Ja bym chciała wyjść na ulicę i krzyczeć”.

Bo w szpitalu są ludzie. Prawdziwi ludzie. Cierpiący. Odrzuceni.

- Niestety, kiedy zachorujesz, ludzie odchodzą. Zostajesz sama. W większości przypadków, znajomi i przyjaciele osób doświadczających kryzysu psychicznego nie są w stanie tego unieść. Czasem zostaje przy nich rodzina. Wiele osób choruje samotnie — mówi. - Ludzie zazwyczaj reagują ze współczuciem, litością albo po prostu jak najszybciej uciekają.

- Chciałabym zobaczyć świat, w którym osoby doświadczające kryzysu psychicznego, nie będą wzbudzały lęku — rozmarza się Kasia.

Dla Agnieszki najważniejsze jest to, że pokazuje im, że mogą żyć normalnie. - Nie masz na czole wypisanej diagnozy psychiatrycznej, tylko masz na imię Ania, masz na imię Marcin, Tomek. I to jest twoja tożsamość. Jesteś zupełnie wyjątkowym człowiekiem, ze swoimi przeżyciami, ze swoimi ambicjami i marzeniami. I fakt, że jesteś teraz w szpitalu, nic nie znaczy, bo choroba psychiczna jest jak każda inna przewlekła choroba — mówi.

Jedziemy na tym samym wózku

Paulę poznaję na konferencji prasowej poświęconej Centrom Zdrowia Psychicznego. To takie miejsca, które mogą zrewolucjonizować opiekę medyczną dla osób doświadczających kryzysu psychicznego. Założenie jest świetne: pomoc dostępna na wyciągnięcie ręki, szybkie terminy. Kłopot na razie w tym, że centrów w Polsce jest na razie 33. A potrzebne są w każdym powiecie, w każdej gminie.

Paula Elżbieta Kowalczyk to — jak określa ją Agnieszka — pionierka tej roli w Polsce. I rzeczywiście: mówi, że zajmuje się pomaganiem osobom w kryzysie już od prawie pięciu lat, kiedy o asystentach zdrowienia jeszcze nikt u nas nie słyszał.
O Pauli Elżbiecie Kowalczyk Agnieszka Skurska mówi: - To mój niedościgniony wzórfot. archiwum prywatne

W kontakcie z asystentem zdrowienia perspektywa pacjenta zmienia się z “ja kontra oni” na “my”. Bo asystent rozumie. Był tam. Doświadczył tego. Tak samo spał w tej wieloosobowej sali, jadł posiłki na szpitalnej stołówce, tak samo bierze leki. - To nasze wspólne doświadczenie — mówi Paula. - Oni po wyjściu ze szpitala wrócą gdzieś do jakiejś pracy w świecie, a ja po prostu w tym szpitalu utknęłam na dobre — śmieje się. - My też jesteśmy stygmatyzowani czasem, niezrozumieni, możemy za to starać się o rentę. Ja jestem po prostu jedną z tych osób. Człowiekiem z diagnozą psychiatryczną.

To być może najważniejsza część pracy asystentów zdrowienia. Dają nadzieję. Wszystkim. Także bliskim, ale oni w tej opowieści są mniej ważni.

To nie jest historia o bliskich osób chorujących, to historia o ludziach, którzy wyciągają rękę do tych potrzebujących jej najbardziej. Ale Anna, z którą spotkałam się w Łazienkach, mówiła, że chce, żebym zrozumiała, z czym to się wiąże. Kryzys psychiczny. To nawet brzmi nie najgorzej. Na pewno na czasie. - Jeśli o tym opowiem — mówi — może łatwiej będzie zrozumieć skalę. To, że ten „kryzys psychiczny” dotyka więcej niż jedną osobę. I to, że asystenci zdrowienia dają nadzieję więcej niż jednemu człowiekowi. I to w każdym indywidualnym przypadku.

Dlatego opowiedziała. O liściach. Oknach bez szyb. Ludziach na zakręcie.

Praca

Jak każda inna. Trzeba stawić się gdzieś na konkretną godzinę. Codzienne rano, przychodząc do pracy, Agnieszka idzie do wszystkich pokoi, a po weekendzie przedstawia się każdemu nowemu pacjentowi. - Podchodzę do tego tak, żeby pacjent czuł się ważny — tłumaczy.

Zupełnie nie jak każda inna. Nigdzie indziej nie poznaje się tylu ciekawych historii. - Wszystkie seriale, książki beletrystyczne mogą się schować. To wszystko nie umywa się do tego, czego można się dowiedzieć na oddziale zamkniętym — mówi Paula. - Na oddziale można naprawdę spotkać cały przekrój społeczeństwa. Mieliśmy np. senatora, który brał udział w obradach senatu z naszej świetlicy, mamy różnych artystów, często bardzo sławnych, sportowców… Ale jeden z takich najbardziej fascynujących zawodów, z jakimi się spotkałam, to był czyściciel świńskich łbów. Pan po prostu stał, a one na hakach podjeżdżały i on je czyścił. I był w tym naprawdę szybki, dobry, dużo zarabiał, lubił o tym opowiadać.

Niektórych historii po prostu nie da się zapomnieć. Nie wszystkie są tragiczne, niektóre są zabawne. Paula zawsze będzie pamiętać panią, którą spotkała na początku pracy na oddziale. - Jedna z pacjentek powiedziała mi, że wyglądam jak Belzebub i że nie powinnam wychodzić z domu, bo dzieci się mnie przestraszą — opowiada. Paula wywiesiła na tablicy ogłoszeń informację, że prowadzi zajęcia. Ze swoim zdjęciem.
Paula pracuje jako asystentka zdrowienia od prawie pięciu latfot. archiwum prywatne

- I ona wycinała z gazet twarze modelek i aktorek i naklejała na mojej twarzy, żeby nikt nie musiał patrzeć na tego Belzebuba — wspomina ze śmiechem. Później zaprzyjaźniły się, Paula przyzwyczaiła się do różnych zachowań i jak twierdzi, teraz takie rzeczy nie robią już na niej większego wrażenia.

Można się też wiele nauczyć. Nie tylko o tym, że istnieją takie zawody jak czyściciel świńskich łbów, ale też, że prawdziwe historie czasami są najbardziej niewiarygodne. Tak jak ta o pani, która ucieszyła się na widok szydełka. “Uwielbiam szydełkować” - wykrzyknęła. “Kiedyś to zrobiłam na szydełku pokrowiec na malucha, a kiedyś to zrobiłam pokrowiec na lokomotywę”. Paula spojrzała na nią z niedowierzaniem, a pacjentka na to: ”No tak, na lokomotywę, taką trzystutonową, taką prawdziwą lokomotywę”. - I ja tak sobie myślę: no nie, coś takiego, słyszałam o różnych urojeniach, ale żeby pokrowiec na szydełku na lokomotywę? - opowiada Paula. - A potem okazało się, że rzeczywiście — był jakiś rok śmierci czy urodzenia Juliana Tuwima i w Manufakturze w Łodzi wystawili prawdziwą lokomotywę i była taka akcja, że ileś tam osób na szydełku robiło taką tęczową kapę na tę lokomotywę.
- To nasz psychiatryczny ciągnik, żaden szpital w Polsce, jak przypuszczam, nie ma tak zabawnego pojazdu! - śmieje się Paulafot. archiwum prywatne

Czy czuje, że robi coś ważnego — pytam Paulę. - Nie, nie żyję z takim przeświadczeniem. Myślę, że dla niektórych pewne rzeczy, które robię, są ważne, ale to nie jest tak, żebym myślała, że robię coś bardzo wielkiego. No nie. Nie.

Wiktoryn

Mężczyźni pracujący jako asystenci zdrowienia są mniej uchwytni, trudniej o zgodę na rozmowę. Przypominają mi się słowa Agnieszki: - Z panami bardzo często jest problem.

Próbuję przez Kasię, ona pyta na swoim Facebooku. W końcu dostaję informację: Wiktoryn, pracujący na oddziale zamkniętym w Warszawie, zgadza się porozmawiać. Wymieniamy kilka SMS-ów, szybko ustalamy dogodny termin. Wiktoryn chce jednak pozostać anonimowy, imię zmieniam na jego prośbę. Wybiera je sam i uzasadnia swój wybór w SMS-ie: „Od razu będzie widać, że zmienione”. Więc jednak humor, bez podziału na płeć.

Przychodzę do Wiktoryna w środę. Jest zimno, pada deszcz ze śniegiem, ponury grudniowy wieczór. Z fotografem spotykam się pod wskazanym adresem. Budynek z lat 60., schodkami na drugie piętro, mieszkanie nr 20, białe drzwi wejściowe. Otwiera nam mężczyzna po 50-tce, zaprasza do środka i oddala się w głąb mieszkania. Zdejmujemy kurtki, szaliki, odstawiamy buty obok innych.
Przedpokój jest kwadratowy, przestronny, prowadzą z niego drzwi do dwóch pokoi, łazienki i kuchnifot. Paweł Ciach

Przedpokój jest kwadratowy, przestronny, prowadzą z niego drzwi do dwóch pokoi, łazienki i kuchni. Jest nieskazitelnie czysto. Białe ściany, w powietrzu unosi się aromat ciasta. Później okaże się, że właśnie się piekło. W ferworze rozmowy trochę za długo, co Wiktoryn odkryje z niepokojem. - Mam nadzieję, że się nie spaliło — mówię. - Ja też — odpowiada przejęty. Ale to później.

Wiktoryn wraca do nas i zaprasza do kuchni. Mieszkanie, w którym rozmawiamy, ma status mieszkania przejściowego. - Tu jest wszystko właściwie. Wyposażenie kuchni jest kompletne i nowe. To mieszkanie było szykowane i na dziewczynki, i na chłopaków. Dostaliśmy na przykład ręczniki w kolorze różowym, gdyby była to pani i w kolorze czarnym, gdyby był to pan. Mieszkam tu od kwietnia i w kwietniu zakończę znajomość z tym mieszkaniem.
Mieszkanie przejściowe dla osób, które doświadczyły kryzysu psychicznegofot. Paweł Ciach

- A co dalej? - pytam.
- No co dalej, dalej to będzie trzeba szukać mieszkania — odpowiada bez namysłu, lekko.

Fotograf pyta, gdzie może zrobić zdjęcia. - W mieszkaniu, gdzie chcesz. Chodzi o to, żeby pokazać, że “wariaci” mają niezły standard — mówi Wiktoryn. Oddala się więc z aparatem, a my siadamy przy kuchennym stole. Naszej rozmowie będą towarzyszyć dźwięki migawki. Klik za klikiem. Będziemy starać się je ignorować.

Drzwi do pokoju bliżej kuchni pozostają zamknięte. To pokój współlokatora. Nie ma go, jest na oddziale.

Na kwadratowym kuchennym stole karafka z wodą, dwa kubki, talerz z delicjami, drugi z macą. Proponuje kawę lub herbatę. Proszę o wodę, ale okazuje się, że ta z karafki jest ciepła. Studzi się, Wiktoryn pije przegotowaną wodę, bo — jak mówi — jest trochę jak Rzymianin. - My, asystenci, nie zarabiamy za dużo pieniędzy, prowadzimy bardzo skromne życie. Za miesiąc pracy dostaję 1300 zł — wyjaśnia.
Na kwadratowym kuchennym stole karafka z wodą, dwa kubki, talerz z delicjami, drugi z macąfot. Paweł Ciach

Staje więc na herbacie, której w końcu nie wypiję, bo zagadamy się o służbie zdrowia i jego pracy jako asystenta zdrowienia, zapominając, że woda już dawno ugotowała się w czajniku.

Do informacji o wynagrodzeniu Wiktoryn dodaje szybko wytłumaczenie: - To jest tak skonstruowane, że my się nie przepracowujemy. Mamy 15 godzin w tygodniu — mówi. To z troski o asystentów zdrowienia i ich własne zdrowie.

Asystentem zdrowienia może zostać osoba, która sama doświadczyła kryzysu psychicznego. Po półrocznym szkoleniu, stażach, może wspierać osoby aktualnie go doświadczające. - Trzeba być pacjentem, trochę wyzdrowieć, trzeba mieć terapię, żeby nikogo nie skrzywdzić, trzeba wiedzieć, że się jest dobrze wyleczonym i poukładanym, żeby nie robić tego dla siebie. Bo jeśli ktoś jest narcyzem, to bardzo szybko dostanie po łapach. Chwila moment i będzie wiedział, że trzeba szukać innej pracy — podsumowuje mój rozmówca.

Wiktoryn pracuje w klinice. Tak mówi. Krótko, familiarnie. Klinika to oddział zamknięty dużego warszawskiego szpitala. Do pracy jeździ trzy razy w tygodniu. Rowerem, bo oszczędza na biletach. - To 40 zł, taki bilet — mówi.
Wiktoryn pracuje w klinice. Tak mówi. Krótko, familiarnie.fot. Paweł Ciach

Wyrusza z Mokotowa o 6 rano. - Całe miasto mijam rowerem i widzę tylko te karetki covidowe...

Potem jest najprzyjemniejszy moment dnia. Pacjenci witają go wielkimi uśmiechami, ponieważ asystent zdrowienia to nadzieja na papierosy i wszystkie inne dobra doczesne, których nie ma i nie można posiąść w szpitalnych kioskach.

- Na terapii zajęciowej robią takie fantastyczne torebki — mówi i pokazuje mi białą kwadratową kopertę, 5 na 5 cm, sklejoną z papieru. - Na tych torebkach piszą, co jest potrzebne. Na przykład papierosy. To, tamto. I ja rano idę do sklepu i im kupuję. Ci, co mają kasę, to dają kasę. Ale są też tacy, którzy jej nie mają. Na nich robię nieformalną zrzutkę w mieście. Spełniam takie marzenia miłosierdzia, np. kupuję najtańsze chipsy bekonowe albo jakąś wymarzoną paczkę papierosów nie z Okęcia. Drożdżówka bardzo dobra jest też czasem wskazana. To nie są to wyszukane gesty.

Po spełnieniu marzeń czas na pracę. - Ponieważ jestem katolikiem, to jeszcze zaliczam mszę. A ponieważ mi jest wszystko jedno, gdzie na tę mszę pójdę, to idę z pacjentami.

To, że Wiktoryn jest katolikiem, widoczne jest od samego wejścia do mieszkania. Krzyż wisi przy drzwiach, tuż obok trzech solidnych zamków. W sypialni biblia przy fotelu. Na biurku z wygodnym fotelem biurowym, komputerem i pomarańczowym zakreślaczem, książki: Tomasz Terlikowski “Iskra wyjdzie z Polski. Apokaliptyczne objawienia Miłosierdzia Bożego”, Francine Shapiro “Zostawić przeszłość w przeszłości”, Bessel van der Kolk “Strach ucieleśniony. Mózg, umysł i ciało w terapii traumy”.
Książki na biurku Wiktoryna mówią wiele o jego zainteresowaniachfot. Paweł Ciach

Na oddział, na którym pracuje Wiktoryn, trafiają różni chorzy. - Wszystkie kategorie ludzi chorujących psychicznie — mówi. - Teraz mamy sezon na bezdomność, czyli jest tzw. AZA — abstynencki zespół alkoholowy. Psychozy po odstawieniu. A odstawienie wynika najczęściej z braku kasy, więc ci ludzie, w takim stanie bezkontaktowym, trafiają na odtrucie, a potem leczenie.

Robi im psychoedukację. To taki zespół pięciu zupełnie podstawowych rzeczy, jak wyjaśnia. Najważniejszych z punktu widzenia pacjenta. - To daje siłę i moc przetrwania w psychiatrii, a nawet jest w stanie nauczyć pacjenta radzić sobie w tym opresyjnym systemie, który jaki jest, każdy widzi. Bo psychiatria jest zaniedbana i nieprzyjazna człowiekowi.

O stanie polskiej psychiatrii Wiktoryn może mówić długo. I nie są tą ciepłe słowa. O reformie tejże też nie ma do powiedzenia wiele dobrego. - Pilotaż? Wie pani, Putin prowadzi pilotaż wojny w Donbasie, a myśmy robili pilotaż reformy zdrowia psychicznego w 30-kilku powiatach — kwituje.

Centra Zdrowia Psychicznego to flagowy — i potrzebny — projekt reformy. W 33 powiatach w całym kraju osoba doświadczająca kryzysu psychicznego może znaleźć szybką, skrojoną na miarę, pomoc. Ma ich być więcej, usłyszę na konferencji prasowej po kilku dniach od rozmowy z Wiktorynem.
Konferencja prasowa poświęconej Centrom Zdrowia Psychicznego, Warszawa 6 grudnia 2021 r.fot. Karolina Stępniewska

Ale i tak stan polskiej psychiatrii wymaga rewolucji, a nie tylko pilotażu: - Jeśli by zrobić takie badanie i podzwonić wyrywkowo po szpitalach, to okazałoby się, że w wielu jest np. tylko dwóch lekarzy. To niech sobie pani teraz wyobrazi, że jeden z nich wyjeżdża do Afryki polować na lwy, a drugi ma operację wyrostka w tym momencie. Jak sobie powiemy, że nic się nie dzieje, jak ich nie ma, bo personel średni, ten przy pacjencie, wszystko wie i sobie świetnie radzi, to to jest właśnie to miejsce, w którym jest nasza psychiatria.

Ruch Obrony "Wariatów"


O ludziach, z którymi pracuje, mówi jak o rodzinie. - Ja w Ruchu Obrony "Wariatów" to już działam z dziesięć lat. To jest taki staż, że właściwie wszyscy moi koledzy i koleżanki, przyjaciele, to są albo psychiatrzy, albo przyszli psychiatrzy, albo pacjenci. To jest moja rodzina - mówi.

Ruch Obrony "Wariatów" to w nomenklaturze Wiktoryna cała sieć stowarzyszeń i organizacji, które działają na rzecz osób chorujących psychicznie. Chorych na duszę — jak mówi mój rozmówca.

- Wystarczy być sprawiedliwym i uczciwym w tym, co się robi. I wierzyć w to, co się robi - mówi Wiktoryn o swojej pracy. I życiu, jak podejrzewam. - Pan wierzy w swoją pracę asystenta zdrowienia? - pytam. - Muszę wierzyć, bo czerpię z niej profity codziennie — odpowiada bez wahania. Jakie poza wynagrodzeniem? Co to mu daje? - chcę wiedzieć.

- Siłę. Jak się jest w takim czymś, to właściwie można być… czarodziejem. Łączyć wszystko, czego potrzeba i pomagać bardzo konkretnym osobom. I do tego, myślę, sprowadza się praca asystenta. To jest olbrzymia miłość, tak naprawdę. Miłość leczy i w dużym stopniu pomaga żyć.

To w tym momencie przypomina sobie o cieście. Kończymy powoli rozmowę, odprowadza mnie do drzwi i mówi na pożegnanie: - Myślę, że polska psychiatria to w ogóle jest wielki kit. Wielka praca przed nami. Muł do odgrzebania. Ale jestem optymistą, wierzę, że to się kiedyś zmieni.

- Kiedyś między pacjentami była rozmowa na temat Boga — powiedziała mi Paula. - Czy w ogóle istnieje. I jeden z pacjentów, no taki chory pan, nie powiem, powiedział, że jednym z dowodów na to, że Bóg istnieje, jest to, że ja przychodzę.

Może jednak optymizm Wiktoryna ma podstawy?

Agnieszka, Paula, Kasia, Wiktoryn, Anna


Agnieszka Skurska: - Pamiętam, że jak ja byłam w szpitalu po raz pierwszy, byłam przerażona. Wydawało mi się, że to już koniec świata, że już nigdy nie wrócę do normalnego życia.

Paula Kowalczyk: - Dużo osób wstydzi się swojej choroby. O tym nigdy nie mówi się zupełnie bez dyskomfortu. Ale mnie pacjenci nie muszą się wstydzić, bo jedziemy na tym samym wózku. Już samo to, że ja mówię, że choruję, że się leczę, że mam takie doświadczenie — i mówię o tym bardzo bezpośrednio i zwyczajnie — też jest ważne. To zdejmuje część piętna.

Kasia Szczerbowska: - Pomagając innym, pomagasz też sobie. I to jest właśnie też fajne w zawodzie asystenta zdrowienia, że jakieś trudne doświadczenia możesz przekuć w coś dobrego. “Zarażać” innych swoim zdrowieniem.

Wiktoryn: - Ja też jestem przede wszystkim pacjentem. I to w trudnej sytuacji. Mam świadomość tego, że tam, gdzie pracuję, wszyscy chcą dobrze. Dobrze chcą pacjenci, dobrze chcą lekarze, dobrze chce cały personel. I to jest fantastyczne!

Anna: - Kiedy choruje najbliższa ci osoba, ty też jesteś chora. I całkiem z tym sama. To, że ci ludzie przezwyciężyli swoje kryzysy psychiczne, daje mnie i mojej córce nieporównywalnie więcej niż papierek z diagnozą.