Niewolnicza praca, dekady spłacania kredytu, uwikłane rodziny... Witamy w świecie absolwenta w USA
24 sierpnia Joe Biden wreszcie spełnił jedną ze swoich obietnic wyborczych - ogłosił częściowe anulowanie kredytów studenckich. Według jego planu absolwenci, którzy zarabiają mniej niż 125 tys. dolarów rocznie, będą mieli dług zmniejszony o 10 tys. dolarów. Z kolei osoby, które korzystały z finansowej pomocy ze strony władz federalnych Pell Grant - czyli predestynowanej dla rodzin o najniższych dochodach - będą miały dodatkowe 10 tys. dolarów ulgi. Biały Dom przekazał, że realizacja planu ulg będzie kosztowała kraj 24 mld dolarów rocznie.
W USA zawrzało. Oczywiście najbardziej zagorzałymi przeciwnikami rozwiązania okazali się Republikanie, którzy jako koronny argument wysuwają fakt, że to może doprowadzić do jeszcze wyższej inflacji w kraju. Twierdzą też, że to kiełbasa wyborcza mająca skusić do głosowania na Demokratów w nadchodzących listopadowych wyborach śródokresowych. Po drugiej stronie pojawiają się głosy, że 10 tys. dolarów to zdecydowanie za mało.
Czytaj też: Biden rozważa misję wojskową USA w Ukrainie? O tajnym planie pisze prestiżowy dziennik
I pewnie ciężko im nie przyznać racji wziąwszy pod uwagę fakt, że młodzi absolwenci uczelni wyższych muszą sobie radzić z zadłużeniem co najmniej cztery razy większym niż hojnie oferowana przez Bidena kwota.
Problemy amerykańskich studentów z długami miały się zacząć w latach 90., kiedy władze federalne zlikwidowały standardowe zabezpieczenia konsumenckie z kredytów udzielanych na rzecz edukacji wyższej. Kiedyś zadłużenie studentów wynosiło ok. kilku tysięcy dolarów, obecnie te kwoty są średnio na poziomie 42 tys. dolarów...
Obsesja na punkcie swojego długu
Alan Collinge pod koniec lat 90. był świeżo upieczonym absolwentem uniwersytetu i zamierzał kontynuować karierę naukową. Potrzebował pracy, tym bardziej że ciążyło mu 38 tys. dolarów długu z tytułu kredytu, który zaciągnął, by studiować na Uniwersytecie Południowej Kalifornii.
Niestety zaległości rosły w błyskawicznym tempie, a on sam działając w panice, podejmował coraz gorsze decyzje zawodowe. Zanim się obejrzał, jego dług opiewał na kwotę sześciocyfrową i nękały go szemrane firmy windykacyjne. Utknął w kafkowskiej rzeczywistości, w której wiedział, że jest winien i karany, ale zarazem nie miał pojęcia, do kogo mógłby się odwołać.
Może Cię zainteresować: Dziwna wpadka Joe Bidena. W pięć sekund zapomniał, że już witał się z senatorem
Swoją frustrację i wściekłość przekuł w pracę na rzecz odsłaniania prawdy o szkodliwości amerykańskiego systemu pożyczek studenckich - w 2005 r. założył organizację Student Loan Justice. W 2009 r. ukazała się jego książka "The Student Loan Scam", w której demaskował kulisy lukratywnego biznesu, jaki firmy udzielające pożyczek robią na studentach.
Zdaniem Collinge'a kredyty studenckie to najbardziej uciążliwy rodzaj długu w USA. On sam przyznaje, że miał obsesję na punkcie swoich długów, że były jedyną rzeczą, o jakiej mógł myśleć i że skazały go na lata niemalże niewolniczej pracy poniżej jego kompetencji.
Negatywną bohaterką książki Collinge'a i zmorą wielu studentów jest korporacja Sallie Mae świadcząca usługi bankowości konsumenckiej. Początkowo była podmiotem rządowym obsługującym pożyczki edukacyjne. W 2004 r. przeszła jednak w ręce prywatne, a zatem nie odpowiadała już przed władzami federalnymi. Jej dyrektor generalny Albert Lord w ciągu pięciu lat zarobił 50 mln dolarów.
Wściekły Collinge regularnie do niego wydzwaniał nad ranem, żeby mu mówić, jak bardzo go nienawidzi.
Życie rodzin kręci się wokół płacenia za studia
W 2020 r. viralem na TikToku został filmik użytkowniczki swanksquirrel1, w którym na przemian płacząc i śmiejąc się, zastanawiała się jakim cudem nadal może mieć ponad 70 tys. dolarów długu, skoro wydała już ponad 120 tys. dolarów na spłacanie pożyczki. Jej nagranie zostało wyświetlone ponad 2 mln razy i wywołało dyskusję na temat koszmarnego obciążenia i stresu, jakie stają się elementem życia ambitnych młodych Amerykanów, którzy chcą zdobyć doświadczenie wyższe.
Antropolożka Caitlin Zaloom z Uniwersytetu Nowojorskiego opowiedziała "The New Yorkerowi", jak pewnego razu w okolicach 2011 r. do jej gabinetu weszła zapłakana jedna z jej najlepszych studentek, Kimberly. Rodzice dziewczyny byli przedstawicielami klasy średniej, więc żeby mogła studiować na nowojorskiej uczelni, gdzie roczne czesne wynosi 50 tys. dolarów, wzięli pożyczkę. Ojciec początkowo namawiał ją, żeby zdecydowała się na tańsze studia gdzie indziej, ale dziewczyna nie chciała nawet o tym słyszeć.
Kimberly liczyła, że kiedy dostanie już dyplom uczelni, zdobędzie dobrą związaną z jej pasją pracę i wtedy pozbędzie się uciążliwego długu. Tak się niestety nie stało, potrzebowała zajęcia, dzięki któremu mogłaby odciążyć rodziców i spłacić rosnące zaległości.
Trafiła więc do firmy zajmującej się outsourcingiem siły roboczej dla zagranicznych kontrahentów. Czuła, że przykłada rękę do współczesnego niewolnictwa, a to było coś, z czym zamierzała walczyć zawodowo. Nie potrafiła myśleć o poświęceniu swoich rodziców, którzy wcześniej żyli na całkiem niezłym poziomie w Filadelfii, a pożyczka znacznie obniżyła ich poczucie stabilności finansowej.
Przeczytaj także: FBI przeszukało posiadłość Trumpa. Były prezydent USA miał wynieść z Białego Domu tajne dokumenty
Historia dziewczyny była dla Zaloom symptomatyczna, widziała w niej odbicie problemów, w które popadają miliony amerykańskich rodzin, by ich dzieci mogły zdobyć wyższe wykształcenie. Przeprowadziła setki rozmów z osobami w ciężkiej sytuacji spowodowanej przez kredyt studencki. Swoimi obserwacjami podzieliła się w książce "Indebted: How Families Make College Work at Any Cost" ("Zadłużeni: jak rodziny walczą o uczelnie za wszelką cenę) wydanej w 2019 r.
Badaczka twierdzi, że opłacanie studiów stało się jedną z głównych sił organizujących obecnie życie rodzinne klasy średniej.
Według danych Białego Domu długi studenckie zaciągnęło 43 mln Amerykanów na łączną kwotę ok. 1,5 biliona dolarów. Z kolei inicjatywa badawcza Education Data ujawniła, że nawet 34 proc. wśród osób pomiędzy 18. a 29. rokiem życia jest obciążonych kredytem studenckim.
Pożyczki przeznaczone na zdobycie wyższego wykształcenia są najwyższymi zaraz po hipotekach. Średnia roczna stopa wzrostu wynosi 3,79 proc. Kredyt spłaciło jedynie 24 proc. dorosłych.
"W Ameryce nie da się wszystkich uszczęśliwić"
Marta, Amerykanka polskiego pochodzenia, która studiowała projektowanie wnętrz na jednej z uczelni w stanie Virginia, przyznała naTemat, że co prawda się cieszy, że dostanie ulgę w postaci 10 tys. dolarów, ale to nie rozwiąże długofalowo problemu, jakim jest niebotycznie droga edukacja wyższa w USA. – To jest trochę jak naklejanie małego plastra na dużą ranę – stwierdziła.
29-letnia kobieta jest zadłużona na 52 tys. dolarów - z tytułu studiów licencjackich (bachelor) i magisterskich (masters) łącznie - czyli po uldze Bidena zostanie jej jeszcze 42 tys. dolarów. – Spłacałam długi od 2015 r. i będę je spłacała przez kolejne pięć albo i dziesięć lat – wyjaśniła.
Może Cię zainteresować: Ukraińcy użyli broni od Amerykanów. W Melitopolu zginęło stu Rosjan
Martę wspiera jej mąż, który pozbył się długu trzy lata temu. – Nie jest zły, że zmiana polityki nastąpiła dopiero teraz, ale jednak czuje pewną niesprawiedliwość – opowiada.
– Ale w Ameryce nie da się wszystkich uszczęśliwić. Wszyscy tu tylko myślą o sobie – kwituje.
Opinię Amerykanki podziela właściwie większość beneficjentów amnestii. W sondach ulicznych mówią mniej więcej to samo: fajnie, że umniejszyliście mi dług na 10 tys. dolarów, ale problem nie znika.
Kwoty zadłużenia są czasami wyższe od kredytu
Mateusz Piotrowski, ekspert ds. USA z PISM zwraca uwagę, że to najmłodsi Amerykanie są głównymi beneficjentami programu, ale też ci do 40 r. życia. – Z kolei jeśli chodzi o kryterium przychodu, to program celuje w najuboższe osoby, te, które nie są sobie w stanie poradzić ze spłatami długu – zaznacza w rozmowie z naTemat.
Przeczytaj też: Roger Waters znów odleciał. Aż trudno uwierzyć, jak nazwał Joe Bidena
Anulowanie, nawet częściowe, długu może generować jednak problemy. – Ceny uczelni w ciągu ostatnich lat poszybowały w górę. Trzeba o tym pamiętać, że Stany to galopująca prywatyzacja, dziki wolny rynek, ceny za czesne są windowane. I mogą rosnąć dalej po zmianie, bo rynek będzie chciał się do niej dostosować – mówi.
Zdaniem Piotrowskiego sam dług nie musi być destrukcyjny, o ile ma się zawód. – To obciążenie może być pozytywne, jeśli dana osoba ukończy edukację wyższą i zdobędzie pracę, ale gorzej z osobami, którym się nie udało. Zostaną z długiem i będą musiały się z nim zmagać pozbawione przywilejów gwarantowanych przez wykształcenie – tłumaczy.
Studia zwiększają szansę na dobrą pracę
Zdaniem eksperta posiadanie wykształcenia wyższego w USA ma spore znaczenie i badania rynku pokazują, że takim osobom jest łatwiej zdobyć pracę. Co więcej, w latach 2011–2021 zwiększył się, i to znacznie, odsetek Amerykanów, którzy skończyli uczelnię wyższą.
– Więcej osób skończyło liceum, więcej zdobyło licencjat, więcej uzyskało stopień magistra oraz robi doktorat. Szczególnie w przypadku tych najwyższych stopni naukowych zaobserwowano wzrost o 50 proc., co świadczy o ogromnej skali tych zmian – mówi Piotrowski.
– Wykształcenie wyższe ułatwi wyniesienie społeczne, zdobywanie większych zysków, znalezienie lepszej pracy. Młodsze pokolenie dzięki niemu ma możliwości zmiany zawodu i to większe niż np. ich rodzice, którzy byli przywiązani przez całe życie zawodowe do jednego miejsca. Warto się kształcić – konkluduje.