Giertych ostro o wypadku radiowozu z nastolatkami: Rzuca się w oczy poczucie bezkarności policji

Alan Wysocki
11 stycznia 2023, 13:17 • 1 minuta czytania
Nie milkną echa po wypadku radiowozu w Dawidach Bankowych. Teraz do akcji wkracza Roman Giertych, który reprezentuje poszkodowaną 17-latkę i jej matkę. W rozmowie z naTemat mówi wprost: – Sam mam trzy córki. To był mój główny motyw.
Roman Giertych o wypadku w Dawidach Bankowych: sam mam trzy córki. Fot. Mateusz Jagielski / East News

Roman Giertych o wypadku w Dawidach Bankowych: Sam mam trzy córki

Po kilku dniach od zdarzenia Roman Giertych podjął się reprezentowania matki oraz jej 17-letniej córki, która została poszkodowana w wyniku roztrzaskania radiowozu o drzewo w Dawidach Bankowych.

Zapytaliśmy mecenasa, dlaczego postanowił zająć się tą sprawą. – Bo mam trzy córki – odpowiada, po czym dodaje: – To był mój główny motyw. Zgłosiła się do mnie matka 17-latki. A ja mam trzy córki. Bardzo łatwo mi sobie wyobrazić, jak one przeżywałyby taką sytuację.

– Jestem w stałym kontakcie z biurem Rzecznika Praw Obywatelskich, które zainteresowało się sprawą, za co jestem bardzo wdzięczny. Oczekuję przeprosin wobec mojej mocodawczyni – wskazuje.

Chodzi o słowa, które rzecznik KSP Sylwester Marczak powiedział w rozmowie z Polską Agencją Prasową. – Wszyscy świadkowie jednoznacznie wskazali, że prośba wejścia do radiowozu wyszła od nastolatek – powiedział.

Tymczasem według mecenasa mieliśmy do czynienia z nielegalnym pozbawieniem wolności. Równolegle matka 17-latki, która relacjonowała jej wersję zdarzeń dla TVN24, wskazała, że 19-latka została wciągnięta do radiowozu wraz z młodszą koleżanką.

Roman Giertych o wypadku radiowozu: Nie wykluczam podjęcia kroków prawnych

– Nie wykluczam podjęcia kroków prawnych względem Sylwestra Marczaka w związku z jego wypowiedzią, że nastolatki dobrowolnie wsiadły do radiowozu – zapowiada – Cieszę się, że policjanci zostali zawieszeni, że będzie w tej sprawie postępowanie karne – ocenia.

Wyjaśnijmy, że Komendant Stołeczny Policji zadecydował o zawieszeniu dowódcy patrolu, który uczestniczył w wypadku. Postępowanie dyscyplinarne trafiło zaś nie do jednostki w Pruszkowie, a do warszawskiej policji.

– To bardzo interesująca historia na wielu płaszczyznach. Najbardziej rzuca mi się w oczy poczucie bezkarności po stronie policji. Najgorsza jest solidarność policjantów, co pokazuje wypowiedź pana Marczaka – komentuje.

– To pokazuje, że ofiary przestępstw nie mogą liczyć na służbę powołaną do ich ochrony – podsumowuje.

Radiowóz w Dawidach Bankowych rozbił się o drzewo. Co robiły tam dwie nastolatki?

Tuż po zdarzeniu matka 17-latki powiedziała, że dziewczyna wraz z grupą znajomych zawiadomiły służby w związku z pobliskim pożarem traw. Funkcjonariusze zabrali do radiowozu jedną z dziewczyn. Najprawdopodobniej podejrzewali, że może być sprawczynią incydentu, choć nie jest to potwierdzona informacja. Potem, zgodnie z relacją matki, do auta wsiadła także koleżanka 17-latki.

– Po przejechaniu około dwóch kilometrów policjant kierujący radiowozem nie wyrobił na zakręcie, uderzył w drzewo. Drugi z nich miał krzyknąć: "a teraz sp******ać!". Dziewczyny były przerażone. To wszystko było jak z filmu, jak z horroru – wyznała. Głos zabrał także brat 17-latki, który stawił się na miejscu zdarzenia, żeby pomóc poszkodowanej. – Radiowóz był rozbity, policjanci żartowali, śmiali się. Nie wyglądali na specjalnie przejętych. Dopiero kiedy powiedziałem, kim jestem, miny im zrzedły – opisał dla "Faktu". Rozmówca tabloidu wyjaśnił, że na miejscu miał stawić się komendant policji w Pruszkowie. Brat kobiety miał poprosić o zbadanie funkcjonariuszy, jednak to miało nie zostać sprawdzone.

W rozmowie z TVN 24 rzeczniczka policji w Pruszkowie Karolina Kańka potwierdziła jednak, iż badano trzeźwość funkcjonariuszy. – Na miejscu policjanci zostali przebadani przez pogotowie ratunkowe. Byli trzeźwi – powiedziała.