Łukasz Kohut #TYLKONATEMAT: Nie widzę sensu wojowania z Niemcami. Wróg jest na wschodzie!
Podobno w PO i PiS już zarządzili powrót najmocniejszych nazwisk z Brukseli i Strasburga na wybory parlamentarne. Szefostwo Lewicy też wzywa do pakowania walizek? Nie, żadne takie wezwania do mnie nie docierają. Za dwa tygodnie mam spotkanie w Sejmie z władzami Lewicy i zapewne będziemy rozmawiali także o planie na wybory. Jednak takie polityczne przeprowadzki się nie zapowiadają.
Może jednak warto poszukać drogi ucieczki z tego tonącego wizerunkowo okrętu?
To prawda, że Parlament Europejski dotknął skandal mocno nadwyrężający jego wizerunek, ale nie przesadzajmy. Mowa o kilku zatrzymanych i podejrzanych, w tym niestety jednej z wiceprzewodniczących. Nie oznacza to jednak, że cały PE jest skalany korupcją.
Co więcej, nasza instytucja pokazała, że na takie sytuacje jest w stanie reagować szybko i stanowczo. W odpowiedzi na ten kryzys PE bardzo wyraźnie pokazał, o co chodzi z tą całą praworządnością. W instytucjach europejskich nie ma świętych krów!
Kilkoro zatrzymanych i podejrzanych to stan na dziś, z medialnych doniesień wynika, że ta lista może się wydłużyć. Na europarlamentarnych korytarzach widać nerwowość?
Słyszałem, że podobno sprawdzają, czy przypadkiem także polscy europosłowie z Prawa i Sprawiedliwości "nie dostali Kataru"... Dobrze, że zarówno służby, jak i media drażą temat, bo ta sprawa musi zostać wyjaśniona do końca.
Natomiast klimat na korytarzach PE sugeruje, że absolutna większość europosłów nie ma powodów do obaw. Żadnej większej nerwowości nie widać.
I naprawdę możliwość przejścia do miejsca, gdzie jest "prawdziwa władza" nie kusi?
Praca w PE była moim marzeniem i celem w zasadzie od początku studiów politologicznych. Wtedy zrozumiałem, że w instytucjach europejskich też jest realna, konkretna władza. Co więcej, daje ona możliwość pracy na rzecz mojego Śląska, walki o język śląski i prawa tamtejszej ludności. Tak podzieliłem sobie kalendarz pracy, że zwykle cały weekend spędzam w regionie, ale w Sejmie też bywam.
Chciałbym pracę w PE kontynuować, bo i jest jej sporo przede mną. Na przykład, wkrótce bardzo ważny raport ws. przyjęcia przez UE jako całości Konwencji Stambulskiej o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Mam potwierdzenie ze strony szwedzkiej prezydencji, że to dla nich też bardzo istotna kwestia, więc może uda się kolejny konkret załatwić – w tym przypadku dla wszystkich obywatelek Unii, w tym Polek.
Pracuję w czterech komisjach, więc jest co robić. Wkrótce wybieram się z europejską Komisją śledczą do sprawy Pegasusa na Węgry, aby przyglądać się orbanowskiej inwigilacji.
Każdy student politologii bardzo szybko dowiaduje się, jakie są zarobki europosłów… Może stąd ta niechęć nawet wobec myśli o powrocie do Polski?
Przecież ja długo mieszkałem i pracowałem poza granicami Polski, polityką nie zająłem się więc dla pieniędzy. Sporo czasu spędziłem na pracy w Norwegii, nie miałem powodów do narzekania na zarobki.
Po prostu te doświadczenia norweskie, wcześniejszy Erasmus w Finlandii, czy pobyt w Czechach pozwoliły mi zrozumieć, że dobrze odnajduję się w pracy w międzynarodowym środowisku.
W Sejmie miałby pan szansę na porządne spieranie się z Januszem Kowalskim – już nie korespondencyjnie jak dziś, a twarzą w twarz.
I to jest perspektywa kusząca! Tylko nie mam pewności, czy Janusz Kowalski w nowym Sejmie się znajdzie. Jak rozmawiam z moimi przyjaciółmi z województwa opolskiego – w tym liczną tam mniejszością niemiecką – to może on mieć spore problemy z uzyskaniem poparcia w swoim regionie.
À propos… Dlaczego tak często bawi się pan w adwokata niemieckiego diabła?
Ta rola kompletnie mi nie przeszkadza. Jestem ze Śląska – od zawsze wielokulturowego, który pod rękę budowali Ślązacy, Polacy i Niemcy, a wcześniej także Żydzi. A mniejszość niemiecka potrzebuje adwokatów, bo w ostatnich latach jest w Polsce mocno dyskryminowana.
Na przykład, odebrano jej fundusze na naukę języka. Spójrzmy też, jak atakuje ją TVP czy politycy typu pana Kowalskiego. Wielu przedstawicieli mniejszości niemieckiej żyje w moim okręgu wyborczym do PE, czyli w województwie śląskim. Znam to środowisko, mam z tymi ludźmi bardzo dobry kontakt i będę ich bronił. To są obywatele Polski, którzy zasługują na szacunek.
Reprezentowanie niemieckich interesów nie jest sprzeczne z powtarzaną przez Ślązaków mantrą, że nie jesteście ani Polakami, ani Niemcami?
Tylko tutaj nie chodzi o żadne interesy RFN, a mniejszości narodowej, do której należą obywatele Rzeczpospolitej! Nie dalej jak w czwartek rozmawiałem o tym z wiceprzewodniczącą PE Katariną Barley.
Tematem było między innymi to, co w sprawie Niemców wyprawia rządowa propaganda. Wróg jest na wschodzie, a nie na zachodzie!
Rządzący przekonują, że chodzi tylko o symetrię i traktują Niemców w Polsce tak, jak rzekomo Polacy traktowani są w RFN.
Zacznijmy od tego, że Niemcy w Polsce są mniejszością narodową, bo zamieszkiwali określone tereny od wieków. Polacy statusu mniejszości w RFN nie mogą otrzymać, gdyż stanowią ludność napływową i to w relatywnie krótkim okresie historii.
W przeciwieństwie do aktualnie rządzących nie widzę sensu wojowania z całymi Niemcami. To silni sąsiedzi, z którymi powinniśmy mieć jak najlepsze relacje. Co nie oznacza, że nie mamy na nich naciskać w kluczowych sprawach. Przecież sam napisałem list do kanclerza Olafa Scholza o konieczności przekazania Ukrainie czołgów Leopard.
Tylko trzeba rozmawiać z Niemcami i przekonywać do naszych racji, a nie być z nimi w stanie wojny propagandowej, gdy tuż za naszą granicą prawdziwą wojnę prowadzi putinowska Rosja.
Jak z brukselskiej perspektywy wygląda współpraca euroatlantycka? Widać sygnały potwierdzające tezę, że Polska staje się głównym partnerem USA?
Na pewno widać, że Amerykanie wywiązali się z roli globalnego żandarma, z której jeszcze niedawno wycofywali się – przynajmniej w Europie. I całe szczęście dla nas, bo niestety wieloletnia debata o powołaniu wspólnej armii Unii Europejskiej stanęła w miejscu, wręcz została zapomniana.
Wydarzenia ostatniego roku pokazały, że trzeba do niej jak najszybciej wrócić i wreszcie dojść do porozumienia. UE nie będzie w pełni bezpieczna tak długo, jak długo nie będzie miała zintegrowanej polityki obronnej. Wzmocniona musi zostać także wspólna polityka zagraniczna. Wszystko to bez wątpienia wzmocni Polskę.
Skoro jednak w UE od lat nie dogadano się w sprawie wspólnej polityki obronnej, to może lepiej w stu procentach postawić na sojusz z "globalnym żandarmem", zamiast oglądać się na – jakby nie patrzeć – wielowiekowych wrogów Polski?
Potrzebujemy w tej kwestii przede wszystkim rozsądku. Jak wspomniałem, z zaangażowaniem USA w odstraszanie Rosji mieliśmy dużo szczęścia. Także dlatego, że w Białym Domu rządzi akurat Joe Biden, a sekretarzem generalnym NATO jest Jens Stoltenberg – polityk niezwykle rozsądny i odpowiedzialny, zresztą "mój premier", bo to on rządził Norwegią, gdy tam mieszkałem.
Łatwo wyobrazić sobie jednak, co by było, gdyby wojna w Ukrainie wybuchła za rządów Donalda Trumpa czy kogoś jego pokroju, a Sojuszem Północnoatlantyckim kierowała osoba mniej zdeterminowana lub nieznająca europejskiej specyfiki.
Czytaj także: https://natemat.pl/464663,polska-2050-w-koalicji-z-pis-posel-gramatyka-mowi-czy-jest-na-to-szansa