Ofiara Polańskiego broni go w rozmowie z jego żoną. "Nie mam z tym problemu, #MeToo się cofa"
– Będę szczera: to, co wydarzyło się między mną a Polańskim, nigdy nie stanowiło dla mnie aż takiego wielkiego problemu. Nie zdawałam sobie sprawy, że to jest nielegalne i można trafić za to do więzienia – mówiła Samantha Geimer we francuskiej gazecie "Le Point".
– Jakiś czas temu ta sprawa stała się jednak dla mnie trudniejsza. Muszę ciągle tłumaczyć, że nie mam z całą tą historią problemu i jest to naprawdę męczące – dodała 60-letnia dziś kobieta, którą w 1977 roku w Los Angeles zgwałcił Roman Polański. Postawiono mu 6 zarzutów, w tym gwałtu. Polański twierdził, że był niewinny, jednak w ramach ugody przyznał się jednak do "bezprawnego stosunku seksualnego z nieletnią", za co miał zostać skazany na karę więzienia (42 dni, które spędził w areszcie) oraz nadzór kuratora.
Jednak Polański, który obawiał się, że ława przysięgłych nie dotrzyma warunków ugody, uciekł ze Stanów Zjednoczonych w 1978 roku, dzień przed ogłoszeniem wyroku. Oznacza to, że sprawa gwałtu Samanthy Geimer od lat jest w toku. Od tej pory Polański nie przekroczył amerykańskiej granicy i znalazł schronienie we Francji. W 2009 roku rząd USA zażądał ekstradycji i Polak został aresztowany przez szwajcarską policję. Ostatecznie został zwolniony.
Geimer wielokrotnie broniła reżysera, a nawet apelowała do sądu w Kalifornii o umorzenie sprawy. – Próba ekstradycji i aresztowanie Romana były nie w porządku i zaprzeczają idei sprawiedliwości – powiedziała kobieta w rozmowie z Emmanuelle Seigner, aktorką i żoną Polańskiego od 1989 roku. To ich pierwsza wspólna rozmowa.
Samantha Geimer i Emmanuelle Seigner bronią Romana Polańskiego
– Wszyscy powinni już wiedzieć, że Roman odsiedział swój wyrok. (...) Nikt z mojego otoczenia nie chciał, żeby poszedł do więzienia (...). Spłacił już swój dług wobec społeczeństwa. I tyle. Zrobił wszystko, co miał zrobić, aż sytuacja zrobiła się szalona i nie miał innego wyjścia, jak uciec. Każdy, kto twierdzi inaczej i kto uważa, że jego miejsce jest w więzieniu, jest w błędzie – dodała Samantha Geimer w "Le Point".
Jak stwierdziła, nie czuła się dzieckiem w wieku 13 lat. – W tamtych czasach cała masa nastoletnich dziewcząt marzyła o wylądowaniu w domu Jacka Nicholsona i uprawianiu seksu z pierwszym facetem, jakiego zobaczą – stwierdziła. Jej zdaniem, "nie każdy biedak, który patrzy lubieżnie na młodą dziewczyną, jest pedofilem".
Również Emmanuelle Seigner od lat broni swojego męża. Jak wyznała, czuje się związana z Geimer. – W pewnym sensie zawsze byłyśmy ze sobą połączone (...). Przynajmniej odkąd wkroczyłam w życie Romana. Wokół tej historii narosło jednak tak wiele bzdur – a nie ma nikogo lepszego niż Samantha, jeśli chodzi o odróżnienie prawdy od kłamstwa – więc stwierdziłam, że nadszedł czas. Że trzeba walczyć o prawdę. Nawet jeśli wielu ludzi nie chce słuchać, ale mnie to nie obchodzi – powiedziała Francuzka.
– Za każdym razem, gdy ta sprawa pojawia się w prasie, myślę o tobie i twojej rodzinie. Rozumiem cię. Może to dziwne, ale od dawna jest między nami połączenie. (...) Możemy czuć się związani z kimś, kogo nigdy nie widzieliśmy, ponieważ mamy podobne doświadczenia – stwierdziła z kolei Geimer. – Kiedy aresztowano Romana (w 2009 r. – red.), dużo o tobie myślałam, bo doświadczyłaś takiego koszmaru jak ja – dodała.
Geimer i Seigner krytykują ruch #MeToo
Samantha Geimer i Emmanuelle Seigner skrytykowały również w "Le Point" ruch #MeToo, który od 2017 roku zwraca uwagę na molestowanie seksualne kobiet oraz przemoc seksualną. Ich zdaniem, nie robi on jednak nic dobrego.
– Tym kobietom powiedziano, że już na zawsze pozostaną biednymi, małymi, smutnymi, zniszczonymi stworzeniami. Tego właśnie chcą (przedstawicielki #MeToo – red.): poranionych kobiet. Ale wykopywanie swoich traum na powierzchnię i eksponowanie ich, jakby chciały je celebrować, wcale nie pomaga. To jest szkodliwe. Moim zdaniem cały ten ruch się cofa – powiedziała Samantha Geimer.
Z kolei Seigner stwierdziła, że tak jak wszyscy widzą w Amerykance ofiarę, tak w niej żonę drapieżnika seksualnego. Przez to ma nie dostawać już propozycji aktorskich. Dziś nie proponuje mi się prawie nic. Jakbym stała się radioaktywna, zwłaszcza we Francji. Ale co ja zrobiłam złego? – spytała, na co Geimer odpowiedziała: "nic".
– Czy nie wystarczy, że zdajesz sobie sprawę, że coś się wydarzyło, dawno temu i że wszyscy byliśmy i nadal jesteśmy skomplikowanymi ludźmi ze skomplikowanymi życiami? Że nigdy nie wiadomo, co może się dziać w głowach i życiach innych i jest to normalne? Ale to wciąż niemożliwe. Nie mam prawa do uzdrowienia, tobie też go zabrano. Musimy być takie, jakie chcą ludzie. Wszyscy chcą wierzyć, że żyjesz z potworem, a to oczywiście nie jest prawda – dodała Samantha Geimer w "Le Point".
Charlotte Lewis oskarża Romana Polańskiego
Laureat Oscara za reżyserię "Pianisty" w 2003 roku i Złotej Palmy za dramat z Adrienem Brodym, twórca takich klasyków kina, jak "Chinatown", "Lokator" czy "Frantic", stał się jednak bohaterem kolejnych skandali. Na przestrzeni lat o przemoc seksualną Polaka oskarżyły: Valentine Monnier, którą Polański miał brutalnie zgwałcić, Marianne Barnard, która miała zostać zgwałcona w wieku zaledwie 10 lat czy Renate Langer (domniemany gwałt w wieku 15 lat). Z kolei w 2010 roku aktorka Charlotte Lewis wyznała, że miała zostać wykorzystana seksualnie przez filmowca, gdy miała 16 lat. Do zdarzenia miało dojść w apartamencie Polańskiego w Paryżu, a 5 marca 2024 roku Polański stanie przed sądem. – Wykorzystał mnie i do tamtego czasu muszę żyć z tym ciężarem. Chcę tylko sprawiedliwości – mówiła kobieta, która zagrała w "Piratach", filmie Polańskiego z 1986 roku.
W ostatnich latach Francja, w której mieszka Polański, zdaje się odwracać od reżysera. Nowy film Romana Polańskiego – dramat "Pałac" z m.in. Mickeyem Rourke, Johnem Cleesem i Fanny Ardant, którego współscenarzystą jest Jerzy Skolimowski – nie otrzymał we Francji żadnego dofinansowania. Film miał mieć światową premierę we Włoszech 6 kwietnia, ale nagle zniknął z planów dystrybucji i nie wiadomo co dalej. Przypomnijmy, że w 2020 roku, trzy lata po powstaniu ruchu Me Too, we Francji zawrzało, gdy Polański został nominowany za "Oficera i szpiega" do aż 12 Cezarów, z czego otrzymał dwa (za reżyserię i scenariusz). Artysta nie pojawił się na gali. Wcześniej wydał oświadczenie, że rezygnuje z uczestnictwa w rozdaniu Cezarów, ponieważ nie chce "poddawać się publicznemu linczowi". Nagrody dla Polańskiego wywołały kontrowersje na ceremonii. Jean–Pierre Darroussin, który wyczytywał zwycięzców, nie podał nazwiska reżysera – francuski aktor udał, że się zakrztusił. Z kolei aktorka Adèle Haenel, nominowana za rolę w filmie "Portret kobiety w ogniu", w reakcji na wyróżnienie Polańskiego, zdenerwowana wyszła z widowni. Niektórzy wzięli z niej przykład. Przed salą, gdzie odbyła się ceremonia rozdania Cezarów, doszło do zamieszek. Policja użyła gazu łzawiącego, aby rozgonić kobiety, które protestowały przeciwko nagrodom dla oskarżanego o przemoc seksualną Polańskiego. W rezultacie cała rada Francuskiej Akademii Filmowej złożyła rezygnacje, a Polański i inni sprawcy przemocy seksualnej zostali wykluczeni z nagród w kolejnych latach.