"Nienawiść i chęć zemsty przesłania wszystko". Ojciec o tym, z czym mierzą się alienowani rodzice
Mateusz Przyborowski: 25 kwietnia obchodzony był Międzynarodowy Dzień Świadomości Alienacji Rodzicielskiej. Pana zdaniem ta świadomość u Polek i Polaków jest duża, mała czy nic nie zmienia się od lat?
Przemysław Koziński: Zdecydowanie jest za mała. Jako stowarzyszenie Szczyty Alienacji Rodzicielskiej próbujemy przebijać się i nagłaśniać ten problem, który coraz bardziej się nasila i przede wszystkim niekorzystnie wpływa na stan psychiki dzieci.
Proszę zauważyć, że jeśli już coś mówi się o kwestii związanej z tym tematem, to jedynie o złej kondycji zdrowia psychicznego dzieci. Nie mówi się jednak o tym, jakie są tego przyczyny. A prawda jest taka, że mnóstwo dzieci w Polsce znajduje się w sytuacji okołorozwodowej czy okołorozstaniowej swoich rodziców. Są wykorzystywane, najczęściej przez jednego z rodziców, jako narzędzie do walki z byłym partnerem czy partnerką.
W Polsce nadal nie ma też upowszechnionego systemu opieki naprzemiennej nad dziećmi po rozstaniu rodziców. Ponadto wciąż obowiązuje, ukształtowana kilkadziesiąt lat temu, linia orzecznictwa sądów, która nie poszła w ślad za rozwojem i zmianami, jakie nastąpiły w społeczeństwie i w świadomości – w tym przypadku głównie ojców, którzy wiedzą, jak ważna jest ich obecność w wychowaniu i życiu dziecka.
Krótko mówiąc: świadomość ludzi wzrosła, ale system wciąż jest w tym samym miejscu.
Ze świadomością sędziów również jest trochę lepiej. Przynajmniej dwa razy w tygodniu jestem na salach sądowych i widzę, że to się zmienia, jednak wielu sędziów wciąż ma bardzo duże opory.
Sędziowie czy kuratorzy rodzinni deklarują, że tak samo ważny udział w życiu dziecka mają zarówno matka, jak i ojciec, jednak nie przekłada się to na orzecznictwo.
Bardzo trudno na przykład uzyskać zabezpieczenie na czas postępowania w postaci pieczy naprzemiennej. Przypadki, w których się to udaje, są marginalne.
Paradoksem jest również to, że dopiero co weszły w życie zmiany w Kodeksie pracy, gdzie wydłużono urlopy ojcowskie do dziewięciu tygodni. Ustawodawca podkreśla, że to wynik dyrektywy unijnej, natomiast praktyka orzecznicza sądów w sprawach opieki nad dziećmi stoi w miejscu.
Zapytał mnie pan, czy moim zdaniem dużo się mówi o alienacji rodzicielskiej, czy mało – z przykrością muszę stwierdzić, że za mało poświęca się czasu temu tematowi. Brakuje także debat w gronie specjalistów, ekspertów…
I praktyków.
W stowarzyszeniu organizujemy takie debaty, ponieważ instytucja Rzecznika Praw Dziecka nie realizuje obowiązku dbałości o ochronę praw dzieci do obojga rodziców. W mojej ocenie obecny RPD niestety nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, pomimo składanych publicznie obietnic.
Wymownym jest, że w tym roku Rzecznik Praw Dziecka ani na swojej stronie, ani w swoich mediach społecznościowych, nawet nie wspomniał o Dniu Świadomości Alienacji Rodzicielskiej.
W Polsce ten dzień obchodzony jest od 2008 roku. W 2009 roku ówczesny RPD Marek Michalak objął nad nim patronat i od tego czasu co roku Biuro Rzecznika Praw Dziecka 25 kwietnia nagłaśniało ten temat. Marek Michalak regularnie przypominał i nawoływał, by nie nastawiać dzieci przeciwko drugiemu rodzicowi. W tym roku, pierwszy raz od 14 lat, obecny RPD nawet nie wspomniał o tym dniu.
Skoro Rzecznik Praw Dziecka milczy, to tak, jakby tego problemu w Polsce nie było.
Jeżeli główna osoba, która powinna zajmować się również tymi sprawami, udaje, że wszystko jest w porządku, to czego możemy oczekiwać na przykład od mediów? Ten temat próbuje się wyciszyć, ale nie da się tego zrobić ze względu na wzrastającą skalę zjawiska.
Niestety, ale również obecny Rzecznik Praw Obywatelskich wcale nie lepiej sprawuje się w tej kwestii. Biuro RPO milczy, mało tego – jego pracownicy, wykorzystując niewiedzę Marcina Wiącka w kwestii prawa rodzinnego, realizują politykę wyciszania tematu alienacji rodzicielskiej.
Mówię o piśmie z grudnia 2021 roku, w którym RPO apelował do ministra sprawiedliwości o to, by sądy "rozważniej" traktowały kwestię alienacji rodzicielskiej w swoim orzecznictwie. RPO powołał się niestety na nieprawdziwą informację, jakoby Światowa Organizacja Zdrowia miała wykreślić ten termin z klasyfikacji ICD (Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób – red.).
Tyle że... alienacja rodzicielska w tej klasyfikacji nigdy się nie znajdowała. Owszem były rozważania, czy nie wpisać jej do ICD, jednak pod naciskiem pewnych środowisk WHO tego nie zrobiła. W uzasadnieniu WHO podano, zresztą zgodnie z prawdą, że jest to termin prawny, a nie medyczny. Natomiast w ICD występuje klasyfikacja pod nazwą zaburzenia relacji dziecka z rodzicem, a to jest przecież jeden z elementów alienacji rodzicielskiej.
Działalność Szczytów Alienacji Rodzicielskiej ma swoje korzenie w mitycznym już "Druku Senackim nr 63".
Wszystko zaczęło się w 2017 roku. Od tego czasu w Senacie leży projekt obywatelski, wprowadzający dwa proste rozwiązania: wprowadzenie do Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego możliwości orzekania przez sądy opieki naprzemiennej oraz penalizacji niszczenia psychiki dziecka poprzez bezpodstawne niestosowanie się do postanowień sądu, a tym samym izolowanie dziecka i nastawianie go przeciwko drugiemu rodzicowi.
Najpierw prace nad tym projektem zostały przerwane w 2019 roku z powodu upływu kadencji Senatu. Opiekunem tej ustawy w poprzedniej kadencji był Łukasz Mikołajczyk z PiS, w obecnej zyskał on nazwę "Druk senacki nr 63" i jego opiekunem został Aleksander Pociej z PO. W lutym 2020 roku projekt został jednogłośnie ponad podziałami politycznymi przegłosowany przez senatorów komisji praw człowieka, praworządności i petycji do dalszego procedowania.
W marcu 2020 roku rozpoczęły się konsultacje społeczne i projekt zyskał pozytywne opinie różnych instytucji, specjalistów i praktyków. Jednak ze względu na grę polityczną zaczął być blokowany w senackiej komisji rodziny, polityki senioralnej i społecznej.
W mediach zaczęły pojawiać się nieprawdziwe informacje, że Druk Senacki nr 63 ma na celu "zamykanie matek do więzień". To jest kompletna bzdura, bo w pierwszej kolejności prokurator wzywałby rodzica-alienatora do stosowania się do postanowienia sądu, a dopiero później zostałaby wprowadzona procedura karna, jednak nie w celu zamykania kogokolwiek do więzienia, lecz w celu zdyscyplinowania alienującego rodzica.
Projekt przewiduje – ale to w całkowicie ekstremalnych i skrajnie uporczywych przypadkach – maksymalne zagrożenie do dwóch lat pozbawienia wolności. Praktycznie żaden sąd nie zasądziłby kary bezwzględnego więzienia. Nie ma jednak innych narzędzi, by zmobilizować rodziców, którzy zatwardziale bezpodstawnie nie pozwalają dzieciom na kontakt z drugim rodzicem i nadużywają w ten sposób władzy rodzicielskiej.
Aby była jasność i głośno o tym mówię: nikt nikogo nie chce zamykać do więzień. Uczestniczę w wielu wykładach, szkoleniach i warsztatach, na których sędziowie rodzinni podkreślają, że obecnie nie ma w Polsce skutecznych instrumentów prawnych, aby zmobilizować rodziców, którzy nie stosują się do ich postanowień.
Co jeszcze mówią sędziowie?
Tłumaczą, że nakładają kary pieniężne i rodzice-alienatorzy płacą je, ale nadal izolują dzieci przed drugim rodzicem. Potrafią płacić kilka czy kilkanaście tysięcy złotych kary, żeby tylko nie stosować się do orzeczeń i izolować dziecko od drugiego rodzica i niszczyć w ten sposób relację dziecka z drugim rodzicem. To są słowa sędziów. Niech pan mi powie: czy tak powinien wyglądać ten system? Przecież utracony czas z dzieckiem jest nie do odzyskania.
Dziecko z kolei ufa temu rodzicowi, z którym mieszka. Załóżmy, że drugi rodzic płaci alimenty, ale alienator nie powie dziecku, że może dzięki temu zabrać dziecko do kina czy dzięki tym pieniądzom dziecko może pojechać na wycieczkę szkolną. Dziecko jest przekonane, że to wszystko zasługa rodzica-alienatora i wierzy w każde jego słowo.
Później, kiedy dorasta, dowiaduje się, że prawda jest trochę inna. I trudno jest mu poradzić sobie z informacją, że w dzieciństwie było okłamywane, a drugi rodzic nie był potworem, jak mu to było przedstawiane. Znam przypadki – choć rzadko się one zdarzają – że taka długotrwała rozłąka nie przeszkodziła w odbudowaniu w pewnym stopniu relacji z alienowanym rodzicem. Jednak to nigdy już nie będzie taka relacja, jaka by była, gdyby ten rodzic był obecny w życiu dziecka przez cały czas od jego narodzin.
Znam też przypadki, kiedy dorosłe już dzieci odrzuciły rodzica, który alienował, ale też nie były w stanie zaakceptować rodzica alienowanego. W efekcie takie dziecko praktycznie nie ma w swoim życiu obecnych rodziców, mimo że oboje żyją.
Tak samo jest po drugiej stronie – rodzice, którzy zostali wykluczeni, często mówią nam, że przechodzą żałobę, bo stracili dziecko, mimo że ono żyje. I to jest jeszcze gorsze, bardziej bolesne, niż w przypadku śmierci dziecka. Poza tym takie sytuacje popychają często do uzależnień, depresji, myśli samobójczych, prób samobójczych i w końcu samobójstw.
W ciągu tylko ostatniego roku wiemy o czterech samobójstwach alienowanych rodziców. Do ostatniego doszło w marcu tego roku. To jeden z ojców, który angażował się w nasze akcje zdobywania Korony Gór Polskich. Pojechał do Barcelony i niestety wjechał tam samochodem pod pociąg.
Przerażające.
Piotrek nie mógł poradzić sobie z tym, że jego relacja z synem jest bezkarnie niszczona. Kto odpowie za to, z jakim piętnem będzie musiał teraz do końca życia zmagać się Patryk, syn śp. Piotra? Dla obu stron są to traumatyczne przeżycia, dlatego apeluję do alienowanych rodziców: uciekanie się do tak drastycznych kroków nie jest żadnym rozwiązaniem, a dla dziecka dodatkową traumą. Daje to jedynie satysfakcję alienatorkom i alienatorom.
Z tego, co wyczytałem, Szczyty Alienacji Rodzicielskiej nie są już nieformalną organizacją, ale stowarzyszeniem.
Kiedy zaczęto torpedować nasz projekt w 2020 roku, założyłem grupę "Druk Senacki 63" i działaliśmy jako ruch społeczny celem wsparcia dla naszego obywatelskiego projektu ustawy. To były początki pandemii koronawirusa.
Później poznałem taternika-amatora, któremu również wówczas utrudniano kontakt z dziećmi. W listopadzie 2020 roku poprosiłem go, aby wszedł z naszą flagą na Giewont. Spotkało się to z dużym odzewem społecznym i podjęliśmy decyzję, że będziemy kontynuować tę akcję.
Od tamtej pory mniej więcej raz w miesiącu zdobywamy jeden ze szczytów Korony Gór Polskich, przebijamy się do świadomości społecznej i mówimy o krzywdzie, jaka się dzieje dzieciom w takich sytuacjach, oraz że są tacy rodzice, babcie, dziadkowie, którym bezprawnie utrudnia się kontakt z własnymi dziećmi i wnukami. Pierwsze nasze wydarzenie odbyło się 31 stycznia 2021 roku – zdobyliśmy Śnieżkę. Tak powstały Szczyty Alienacji Rodzicielskiej.
Weszliśmy już na 20 z 28 szczytów, chcemy całą Koronę zdobyć do końca września, by pokazać politykom, że my swoje zadanie wykonaliśmy, a oni – mimo swoich obietnic, niestety nie.
Ile osób działa w waszym stowarzyszeniu?
Obecnie 10 osób działa w strukturze, a aktywnie wspiera nas dodatkowo około 50 osób z różnych części Polski. Nie liczę osób, które na przykład rozdają ulotki – wtedy mówimy łącznie o ponad 100 osobach. Mamy też grupę wsparcia na Facebooku i obecnie jestem na etapie tworzenia siatki koordynatorów w całym kraju.
Do sądów jako przedstawiciel stowarzyszenia chodzi tylko pan?
Tak, na razie w sądach, jako stowarzyszenie, występuję osobiście, ponieważ potrzebne jest do tego m.in. odpowiednie przeszkolenie, gdyż zależy mi na tym, aby robione to było profesjonalne. Do sądów na rozprawy wysyłamy również nasze osoby zaufania publicznego. Jednak obecność naszego stowarzyszenia w sądach to nie wszystko.
Alienowani rodzice czy inni krewni dziecka są osamotnieni z tym problemem, odbijają się od ściany, a polski system nie przewiduje dla nich żadnej pomocy. Oni potrzebują rozmowy z drugim człowiekiem i nasze działania są dla nich ogromnym wsparciem.
W ośrodkach pomocy społecznej nie otrzymują pomocy. Od kuratorów rodzinnych nie otrzymują pomocy. W szkołach nie otrzymują pomocy. W powiatowych centrach pomocy rodzinie również nie otrzymują pomocy. Zwracają się do Rzecznika Praw Dziecka i Rzecznika Praw Obywatelskich i tam także nie dostają pomocy.
I te wydarzenia, które my organizujemy, są właśnie dla nich. Zapewniamy także wsparcie psychologiczne. Zdarza się też, że rodzice, którzy zdobywają z nami Koronę Gór Polskich, nagrywają filmiki i zamieszczają je w mediach społecznościowych z dedykacją dla swoich dzieci. Mówię o nastoletnich dzieciach, które mają dostęp na przykład do Facebooka. I były przypadki, kiedy to sprawiło, że dziecko nawiązywało kontakt z alienowanym rodzicem, mimo że wcześniej żyło w świadomości, że mama albo tata się nim nie interesuje.
Mamy też i takie przypadki: alienatorzy wiedzą, że alienowani rodzice biorą udział w naszych akcjach, dzwonią do nich i mówią: "Możesz zabrać Marysię w niedzielę o godz. 10". Czyli w czasie naszego wydarzenia. Perfidne, prawda?
Liczył pan, ilu alienowanych rodziców i krewnych zgłosiło się do was do tej pory?
Około tysiąca osób. A powiem panu, że na prawie pół miliona wszystkich wydanych w Polsce orzeczeń w sprawach rodzinnych w 2018 i 2019 roku orzeczeń o pieczy naprzemiennej sądy wydały tylko 63. Teraz będziemy przygotowywać takie dane za lata 2020-2022.
Tylko na podstawie wniosków o zagrożenie czy nakazanie zapłaty za niestosowanie się do wyroków sądów wynika, że takich spraw jest około 20 tys. rocznie. A to oznacza, że pojawiają się w nich, w mniejszym lub większym stopniu, elementy alienacji rodzicielskiej.
Promykiem nadziei jest niedawny pierwszy w historii Polski wyrok sądu w Grodzisku Wielkopolskim za przestępstwo alienacji rodzicielskiej, którym orzeczono karę czterech miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwuletni okres próby. Podkreślam: nikomu z nas nie zależy na wsadzaniu kogoś do więzienia.
Negatywnym aspektem jest natomiast, wydany niestety na polityczne zamówienie, a na szkodę dzieci, niezgodnie z Konstytucją, wyrok – można rzecz dekret – z 22 czerwca 2022 ogłoszony przez Trybunał Konstytucyjny.
Jak pan odbiera ten wyrok?
Trybunał orzekł, że nałożenie na rodzica utrudniającego drugiemu rodzicowi kontakt z dzieckiem obowiązku zapłaty określonej kwoty jest niezgodne z Konstytucją, ale tylko wtedy, kiedy wynika to z zachowania samego dziecka niewywołanego przez osobę, pod której pieczą dziecko to się znajduje. TK wskazał, że taka wola dziecka nie może być wywołana zachowaniem osoby sprawującej nad nim pieczę.
I właśnie to orzeczenie jest wykorzystywane przez rodziców, stosujących przemoc alienacji rodzicielskiej, jako pretekst do bezkarnego manipulowania dziećmi i nastawiania ich przeciwko drugiemu rodzicowi.
O waszym stowarzyszeniu głośno zrobiło się także ostatnio – po tym, jak Polska poznała historię skatowanego przez ojczyma ośmioletniego Kamila z Częstochowy. Na waszym Facebooku opublikowaliście zdjęcia chłopca ze złamaną ręką w szkole.
Po pierwsze, w przestrzeni publicznej zaczęły pojawiać się informacje, że biologiczny tata Kamila ma wyroki sądowe za stosowanie przemocy domowej. Zweryfikowałem to i jest to nieprawda.
Po drugie, mogę powiedzieć, że pan Artur ma również traumatyczne przeżycia z dzieciństwa i nie miał kto mu przekazać odpowiednich wzorców rodzicielskich, ale nie dyskwalifikuje go to z możliwości przejęcia pieczy nad synami, jeżeli podejmie pracę nad sobą. Wykazuje zdolności, które w połączeniu ze wsparciem asystenta rodziny mogą doprowadzić go do uzyskania możliwości sprawowania opieki nad synami. Tak naprawdę wszystko jest teraz w rękach pana Artura i od niego tylko zależy, czy podejmie rękawice.
Spotkał się pan z tatą Kamila osobiście?
Tak, przy okazji mszy w Częstochowie, którą organizowaliśmy. Kilka razy rozmawialiśmy też przez telefon. Zadałem mu pytanie, które wielokrotnie pojawiało się w przestrzeni publicznej, dlaczego na pewien czas zaniechał kontaktów z synem. Odparł, że otrzymywał groźby od Dawida B., czyli ojczyma Kamila, który skatował chłopca. Mówił na przykład, że "urwie mu łeb, jeżeli będzie się pojawiał" i to są najdelikatniejsze określenia. Pan Artur zna przeszłość kryminalną Dawida B., więc się wystraszył.
Z ujawnionych przez media sms-ów Magdaleny B., które wysyłała do taty Kamila, wynika, że zaczęło dochodzić do pewnego stopnia alienacji rodzicielskiej. Kobieta unikała na przykład tematu spędzenia świąt u ojca.
W czasie, kiedy chłopiec cierpiał i praktycznie konał, pytała pana Artura w wiadomościach, czy przelał alimenty. To, czy ojciec będzie mógł zobaczyć się z dziećmi, uzależniała od pieniędzy. To było najważniejsze dla niej, a nie życie Kamila. Niestety trudno uznać taką osobę, która krzywdzi własne dziecko, matką.
Złości pana już sama myśl o tym, że rodzice-alienatorzy mówią do swoich dzieci: "Jak pójdziesz do taty/mamy, to mamie/tacie będzie bardzo przykro"?
To jest notoryczne stwierdzenie alienatorów. Za każdym razem ogarnia mnie złość, że można w tak niecny sposób wykorzystywać dzieci i niszczyć im psychikę. Ci rodzice chyba nie zdają sobie sprawy, jak ją dewastują, albo zdają sobie sprawę i robią to celowo. Skazują swoje dzieci na problemy z socjalizacją, w kontaktach z innymi ludźmi, przyszłe problemy z założeniem rodziny.
Określenia, typu "Jak pójdziesz do tatusia, to mamusi pęknie serduszko", są i tak najłagodniejsze. Alienatorzy potrafią czytać dziecku korespondencję z alienowanym rodzicem, oczywiście w sposób wybiórczy, tak żeby z drugiego rodzica zrobić potwora. Zamiast książki, czytają dzieciom akta sądowe. Ta nienawiść, toksycyzm, chęć zemsty, przesłania im wszystko.
Dyrekcja szkoły, do której chodził Kamil z Częstochowy, tłumaczyła, że zapytano matkę, dlaczego chłopiec ma złamaną rękę. Ta odparła, że dziecko się potknęło i przewróciło. I nikt tego nie zweryfikował. Tak samo jest w przypadku alienacji rodzicielskiej.
Kurator rodzinny przychodzi do domu i pisze sprawozdanie tylko na podstawie relacji rodzica-alienatora, która zazwyczaj jest kłamstwem i manipulacją. Do takiego sprawozdania trafiają więc najgorsze rzeczy o alienowanym rodzicu, a sąd przyjmuje to za prawdę. Nikt nie skupia się na dziecku.
Pan i pański syn również staliście się ofiarami tego systemu.
Jestem rodzicem, którego również niestety dotknęła alienacja rodzicielska, ale jestem w o tyle dobrej sytuacji, że widuję swoje dziecko bardzo często, niemal codziennie.
Coś się zmieniło w ostatnim czasie?
Trochę się zmieniło, jednak to wszystko dzięki moim działaniom, a nie pomocy powołanym do tego instytucjom. Pojawiam się u syna w szkole dwa razy dziennie – kiedy do niej przychodzi i kiedy z niej wychodzi. W tym właśnie momencie (rozmawialiśmy przez telefon – red.) dojeżdżam na trening syna, będę go widział dziś przez dwie godziny. Matka syna jest bardzo z tego powodu niezadowolona, ale niczego nie może mi zabronić. Nie udało jej się także złamać naszego dziecka.
Widuje się pan z synem tylko w obecności matki?
Ostatnio w szkole syna organizowany był festyn. Matki nie było. Pierwszy raz od ponad pięciu lat udało mi się zagrać z nim w piłkę. Matka oczywiście była niezadowolona tylko z tego powodu, że synek cieszył się, że pograł ze mną w piłkę. Wysyłała mi potem obraźliwe wiadomości, których nie chcę przytaczać z uwagi na dobro dziecka. Muszę kończyć, bo właśnie dotarłem już na trening mojego syna!