Krzysztof Gawkowski #TYLKONATEMAT: Duda nie uwolnił się od legitymacji partyjnej PiS
Kiedy odbędą się wybory parlamentarne w Polsce?
Krzysztof Gawkowski: Od dawna wszystko wskazuje na to, że prezydent powinien ogłosić datę 15 października… Pewności jednak nie ma, bo ruchu prezydenta wciąż się nie doczekaliśmy. Podobno dopiero w przyszłym tygodniu - kiedy Andrzeja Dudę zaczną już gonić ostateczne terminy – decyzja zostanie oficjalnie ujawniona.
Jednak bez względu na to, czy wybory będą 15 października, czy na początku listopada, my w Lewicy jesteśmy do nich przygotowani na kilku poziomach - komunikacyjnymi, programowym i personalnym. Gierkami z terminem zbytnio się więc nie przejmujemy.
Dlaczego tak długo czekamy na wskazanie daty?
Dlatego, że Prawu i Sprawiedliwości jest na rękę, aby przeciągnąć ten okres "prekampanii". Chcą maksymalnie wykorzystać lukę konstytucyjną, która pozwala robić im de facto kampanię wyborczą i wydawać pieniądze budżetowe na jakieś pikniki, billboardy i bannery.
Niby reklamują dokonania instytucji państwowych, ale w rzeczywistości to zwykła reklama wyborcza konkretnych polityków. Najgorsze, że wspomniany prezydent Duda te kombinacje PiS wspomaga.
To poważny zarzut pod adresem głowy państwa.
Prezydent nigdy nie uwolnił się od legitymacji partyjnej PiS. On robi wszystko, żeby pomagać Prawu i Sprawiedliwości. Dlaczego? Już za dwa lata kończy mu się kadencja, a nie jest tajemnicą, że przyszłość chciałby dalej wiązać z polityką.
Przecież bez możliwości odwołania się do długu wdzięczności w swoim obozie raczej nie miałby szans na dalszą karierę. Teraz pomaga im więc przy każdej nadarzającej się okazji. Gdyby Andrzej Duda nie grał na korzyść PiS, termin wyborów zostałby wskazany już kilka tygodni temu
On jednak zwleka do ostatniej chwili, bo przez ten ugrany czas można zorganizować jeszcze kilka pikników zachwalających 800 plus, rozwiesić dodatkowe billboardy i plakaty, a to wszystko nie z pieniędzy partii na kampanię, a środków rządowych. To skrajnie nieuczciwe.
Czy to jest w ogóle legalne?
Oczywiście, że nie! Finansowanie kampanii wyborczej poza wyznaczonymi ramami jest nielegalne. Niestety mamy wspomnianą lukę konstytucyjną, którą teraz z lubością wykorzystują Duda i PiS.
Skutki istnienia tej luki są tym gorsze, że – co podkreślam – pozwala ona partii rządzącej na prowadzenie kampanii ze środków budżetowych. Oni nie wydają teraz ani złotówki z zasobów partyjnych, które kontroluje Państwowa Komisja Wyborcza.
Dlatego Lewica stara się tę patologię zwalczać. Niedawno zgłosiliśmy do Najwyższej Izby Kontroli wniosek o zbadanie tych wszystkich instytucji i spółek, które finansują nielegalną kampanię PiS.
Mówi pan, że jesteście gotowi na każdą datę wyborów, ale pewnie jest jakaś szczególnie preferowana…
Nie, naprawdę. Dwa tygodnie w tę czy we w tę – nie widzę wielkiej różnicy.
Nie ma różnicy między Dniem Papieskim a zwykłą wyborczą niedzielą?
Najważniejszym zadaniem opozycji jest zmobilizowanie wyborców, żeby w ogóle poszli na wybory. Gdybym miał składać życzenia co do tego, jak powinien wyglądać dzień wyborów, aby frekwencja dopisała, to postawiłbym na tego 15 października jednak.
Historia uczy nas, że lepiej, żeby w dniu wyborów było cieplej niż zimniej. To paradoksalnie ważniejszy czynnik niż Dzień Papieski lub inna podobna okazja.
Ostatnie badania sugerują, że z frekwencją może być słabo. Ponad połowa uprawnionych nie wybiera się na głosowanie.
To przykre, ale nie jakoś bardzo zadziwiające. Poza przypadkami z 1989 oraz 2019 roku, w wyborach parlamentarnych w Polsce frekwencja zawsze była na poziomie maksymalnie 50-54 proc. Czyli tak połowa obywateli ma gdzieś losy państwa…
Trzeba to też nazwać po imieniu. Co drugi z nas nie chce decydować, jak będzie wyglądało życie dokoła niego! Mówię o tym w pewnych nerwach, bo mam poczucie, że głosowanie powinno być obywatelskim obowiązkiem. Przecież od tego zależy sytuacja w Polsce przez co najmniej cztery kolejne lata.
Osobiście jestem zwolennikiem wprowadzenia w przyszłości jakiegoś rozwiązania ustawowego w sprawie udziału w wyborach. Tymczasem teraz zostaje nam zachęcanie do głosowania. Lewica rusza właśnie z dużą kampanią profrekwencyjną. Cele stawiamy sobie jednak realne. Wiemy, że skoro nie dało się zmienić podejścia Polaków przez lata, to w dwa miesiące cudów nie dokonamy.
Wygląda na to, że – wbrew często powtarzanym opiniom – emocje rozkręcone do maksimum wcale nie mobilizują społeczeństwa.
Szczerze mówiąc, ja nie mam wrażenia, że emocję są już rozkręcone maksymalnie. OK, pomimo wakacji jesteśmy w dość dynamicznym momencie kampanii i emocje są podniesione, ale najważniejsze dopiero przed nami.
Kluczowe będą mniej więcej dwa ostatnie tygodnie przed wyborami, na kiedy zaplanowane są główne wydarzenia wszystkich partii. To wtedy padną ostateczne obietnice, a liderzy co dnia będą ściskali tyle rąk, ile tylko się da.
Lewica ma świadomość, jak ważna będzie walka w terenie. Mogę już zdradzić, że całą naszą kampanię zaprojektowaliśmy właśnie tak, żeby być w drodze, wśród ludzi non-stop. Nie zamierzamy skupiać się tylko na szumnych konwencjach i starciu liderów.
Idziemy na ulice wielkich metropolii, do małych i średnich miast oraz na wieś. Obowiązkiem każdej kandydatki i każdego kandydata Lewicy będzie obecność wśród wyborców od rana do wieczora.
Pan tu o emocjach pozytywnych, gdy ja pytałem o hejt i propagandę. Niektórzy już wyzywają przeciwników od "zdrajców", a może być gorzej?
Niestety może być jeszcze gorzej, bo Prawo i Sprawiedliwość nie ma żadnych granic, żeby tę kampanię hejtu eskalować. Im zależy na tym, żeby zmobilizować przede wszystkim swój twardy elektorat, więc zjawiska, o których pan wspomniał, będą się nasilać.
Za wszelką cenę będą próbowali wzmocnić siebie kosztem nienawiści wobec innych. Na przykład, wprowadzając do polityki taki knajacki język, jakim posługuje się ostatnio Jarosław Kaczyński. Na koniec kampanii wyborczej – tej już oficjalnej i legalnej – może to jednak obrócić się przeciwko nim. Ogół Polek i Polaków jest już skrajnie zmęczony wszechobecną nienawiścią, ludzie nie wytrzymują takich emocji.
Nie mam jednak wątpliwości, że wcześniej będziemy mieli do czynienia z najbrutalniejszą kampanią wyborczą w historii wolnej Polski.
PiS już uprawia kampanię z funduszy rządowych, a na partyjnych kontach ma grube miliony zachomikowane na finałowe starcie. Czy w takiej sytuacji opozycję w ogóle stać na zwycięstwo w sensie stricte finansowym?
Nie tylko od pieniędzy zależy wygrana w wyborach. Oczywiście rządzący będą mieli pieniędzy wielokrotnie więcej dzięki różnym sztuczkom finansowym – wezmą sobie coś z budżetu państwa lub z fundacji, które ich wspierają. Dodatkowe pieniądze zapewne wydadzą na promowanie siebie w ramach przygotowań do referendum, które planują połączyć z wyborami.
Kolejne roztrwonione miliardy nie uspokoją jednak nastrojów społecznych, które są po stronie opozycji. Ludzie wiedzą, ile PiS narobiło złego, jak zaszkodzili Polsce na długie lata. Nie możemy więc nagle ulegać poczuciu, że skoro przeciwnik ma więcej na koncie, to już kupił sobie zwycięstwo. To tak nie działa.
A co z obawami o oszustwa przy urnie? Czy opozycja na pewno jest zjednoczona w akcji pilnowania wyborów? Ostatnio można odnieść wrażenie, że zajmuje się tym tylko ekipa Sławomira Nitrasa z KO.
W tej kwestii każdy robi swoje i nie ma zgrzytów. Wszystkie partie opozycyjne dawno temu podpisały porozumienie w sprawie tego, że pilnujemy wyborów przy współpracy z Komitetem Obrony Demokracji w ramach Komitetu Ochrony Wyborów.
Nie pokłócicie się później o to, że ktoś gorzej pilnował?
Lewica wie, jak pilnować wyborów – od lat wystawiamy swoich członków w komisjach obwodowych i tak będzie również tym razem. Inne partie opozycyjne też powinny czerpać ze swoich doświadczeń, aby w każdej komisji pojawił się ich mąż zaufania, który będzie patrzył PiS-owcom na ręce.
Jeśli wszyscy wykonają swoją robotę, w komisjach będą co najmniej trzy osoby – reprezentant Lewicy, KO i koalicji PSL z Hołownią. Uważam, że to takie zabezpieczanie to dobra droga do zagwarantowania uczciwości wyborów na tym najniższym, ale najważniejszym poziomie.
À propos drogi… Lewica zaciera ręce na myśl o możliwych pracach rozbiórkowych przy Trzeciej Drodze?
Nic z tych rzeczy. Wszystko, co może zdemobilizować wyborców opozycji, jak różne koalicyjne kłótnie, tylko szkodzi nam wszystkim. Im więcej będzie zgody i porozumienia, tym większa szansa, żeby wygrać wybory. Dlatego my Hołowni i Kosiniakowi kibicujemy i na pewno nie będziemy ich atakowali - bez względu czy pójdą razem, czy jednak oddzielnie.
Lewica od miesięcy namawia również do podpisania paktu sejmowego o wspólnym rządzeniu po wyborach. Pokazywałby on, w czym jesteśmy już zgodni i co można zrobić w pierwsze 100 dni, a najpóźniej rok po przejęciu władzy.
My chcemy jak najlepszej współpracy. Naszym wrogiem jest PiS, a żeby z nim wygrać, musimy podać rękę każdemu z naszych partnerów z demokratycznej opozycji.
Nawet jeśli ich problemy zbiegają się z poprawą notowań Lewicy?
Rzeczywiście zyskujemy w najnowszych badaniach, ale nie jestem pewien, czy te przepływy są akurat związane z kłopotami Trzeciej Drogi. Sądzę, że zyskujemy raczej dzięki jasno adresowanemu przekazowi.
Na przykład, w sprawie Konfederacji, którą jedyni nazywamy po imieniu, czyli wielkim złem dla Polski. My jednoznacznie przekreślamy jakąkolwiek współpracę ze Sławomirem Mentzenem. A przy okazji tłumaczymy, jak działa system wyborczy…
Otóż jeśli to konfederacji będą na trzecim miejscu, dzięki nim utrzymają się rządy Kaczyńskiego. Kiedy jednak na trzecie miejsce wyborcy pozwolą wskoczyć Lewicy, zyskają pewność, że PiS nie utrzyma się nawet dzięki układowi z Mentzenem, bo w takim układzie będzie im brakowało mnóstwo mandatów.
Mam wrażanie, że ludzie doceniają też to, że kampanii nie chcemy prowadzić lidersko, a bardzo szeroko – pokazujemy świetne grono posłanek i posłów, dobrych kandydatów, a także grono specjalistów w praktycznie każdym kluczowym dla państwa temacie. Widać, że jesteśmy gotowi rządzić i sprawić, aby Polakom znów żyło się lepiej.
W ostatnich badaniach jesteście już powyżej 10 proc., czyli według logiki Polski 2050 to bezpieczna pozycja do zmierzenia się z podwyższonym do 8 proc. progiem wyborczym. Czy zatem z Razem, PPS i UP też rozważacie koalicyjny komitet?
Nauczeni doświadczeniem projektu Zjednoczona Lewica z 2015 roku zostaniemy jednak przy zwykłym komitecie wyborczym, który obowiązuje 5-proc. próg. Już dawno temu podjęliśmy decyzję, że nie ma sensu ryzykować, niezależnie od tego, jak dobre będą sondaże.
No i nie raz rozmawialiśmy zarówno z Szymonem Hołownią, jak i Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, że z tego naszego bolesnego doświadczenia sprzed ośmiu lat warto wyciągnąć lekcję. Zachęcaliśmy ich do rozważenia wszystkich możliwych opcji.
Przecież najgorsze, co nam wszystkim mogłoby się w tych wyborach przytrafić, to zmarnowanie jakiegokolwiek głosu oddanego na opozycję.
Czytaj także: https://natemat.pl/497753,trzecia-droga-i-az-8-proc-prog-wyborczy-suchon-tlumaczy-powod-tego-ryzyka