Menedżer Peretti informuje o jej ciężkim stanie. "Nie ma dnia, aby Sylwia nie odwiedzała grobu"

Joanna Stawczyk
12 sierpnia 2023, 11:30 • 1 minuta czytania
Ostatnio w mediach krążą informacje o tym, że Sylwia Peretti nie odwiedza grobu syna ze względu na potężny hejt i paparazzich. Menedżer celebrytki, która niecały miesiąc temu straciła syna, odniósł się do tych plotek. Podkreślił, że kobieta jest w fatalnym stanie psychicznym i ciężko powrócić jej do normalnego funkcjonowania.
Menedżer Peretti informuje o jej ciężkim stanie. "Nie ma dnia, aby Sylwia nie odwiedzała grobu" Fot. Instagram.com / @sylwia_peretti

21 lipca Sylwia Peretti pochowała swojego jedynego syna. Celebrytka znana z programu "Królowe życia" przeżywa najgorszy czas w swoim życiu.


Od śmierci syna nie udziela się publicznie. Nie jest też aktywna w social mediach. Jej menedżer przekazał, że najbliższa rodzina "odcięła ją" od internetu po to, aby nie czytała publikacji i komentarzy na temat jej zmarłego dziecka i samego wypadku.

– Mówimy tu o cierpiącej matce, która jest na skraju załamania, która straciła swoje jedyne dziecko, a ataki w sieci cały czas się nasilają. Doprowadziło to do tego, że dzień po pogrzebie Patryka jego grób został zdewastowany, a Sylwię straszono – mówił pod koniec lipca agent Peretti w rozmowie z Pudelkiem.

Od makabrycznego zdarzenia w Krakowie minął już prawie miesiąc. Adam Zajkowski na łamach tego samego serwisu zaktualizował informacje o tym, jak Sylwia Peretti radzi sobie z żałobą.

"Absolutnie to nie jest czas na rozważania i realizację planów zawodowych Sylwii. Jej stan nie uległ zmianie, jest w bardzo ciężkiej kondycji zarówno psychicznej, jak i fizycznej, to zbyt krótki czas od tej tragedii, by móc normalnie funkcjonować. Sylwii jest ciężko wrócić do podstawowych czynności dnia powszedniego, a co dopiero do życia zawodowego" – wyjaśnił mężczyzna.

"Nie ma dnia, aby Sylwia nie odwiedzała grobu syna" – zapewnił, odnosząc się tym samym do krzywdzących plotek, które pojawiły się w sieci. Niektóre źródła podawały, że kobieta od pogrzebu nie pojawiła się na cmentarzu.

"To bzdury wyssane z palca tylko po to, by 'podgrzewać' falę internetowego hejtu, czyli tam, gdzie ludzie czują się bezkarni i mogą cierpiącą matkę 'kroić i solić na zmianę'!" – zaznaczył. Na koniec zwrócił się jednak do tych, którzy w tym trudnym czasie myślą ciepło o Sylwii.

"Tragedia, jaka ją spotkała, strata ukochanego dziecka, które było dla niej wszystkim, to tylko część tego, z czym Sylwia musi się zmierzyć, biorąc pod uwagę ogromną falę hejtu i słów nienawiści i fakt, jak ludzie karmią się tą ogromną tragedią, jest przerażające. Dziękuję też za miłe, otulające słowa wspierające Sylwię, bo jest ich też naprawdę dużo" – podsumował.

Kulisy wypadku syna Peretti

8 sierpnia nieoficjalnie radio RMF FM podało, że w organizmie Patryka P. nie wykryto śladów środków odurzających i narkotyków. Przypomnijmy: trzy z czterech ofiar wypadku były pijane. Według ustaleń biegłych Patryk P. miał we krwi 2,3 promila alkoholu, zaś w moczu – 2,6 promila. Dwóch z trzech pasażerów również znajdowało się pod wpływem alkoholu. Jeden z nich miał we krwi 1,3 promila, a w moczu – 1,6 promila. U drugiego badania wykazały 1,4 promila alkoholu we krwi i 1,2 w moczu. Trzeci pasażer był trzeźwy.

Jest jeszcze coś. Z ustaleń RMF FM wynikało, że w sportowym aucie były tylko dwa fotele z przodu. "Nie było tylnej kanapy. Pasażerowie z tyłu siedzieli na tzw. pace. Mimo to mieli zapięte pasy" – podano na stronie radia.

W samochodzie Patryka P., jak dowiedziało się radio, już wcześniej zdemontowano też klatkę bezpieczeństwa. Jest to rodzaj konstrukcji, która ma zapobiec odkształceniom nadwozia w razie m.in. wypadku. Dodajmy jeszcze, jeszcze w lipcu w rozmowie z Radiem Zet prokurator Rafał Babiński informował, że początkowo auto prowadził pasażer, który był trzeźwy. Ale śledczym udało się też ustalić, co wydarzyło się na 1300 metrów przed miejscem tragedii. Wtedy za kierownicą usiadł Patryk P., właściciel pojazdu, który doprowadził do wypadku.

Po tym wypadku powstało nawet specjalnie nagranie, które jest symulacją tego, co wydarzyło się feralnej nocy w Krakowie. – Z uwagi na prędkość, którą posiadał ten samochód w chwili opuszczenia jezdni, hamowanie było w oczywisty sposób nieskuteczne i w dalszej fazie przemieszczania się samochód utracił kontakt z podłożem z uwagi na schody, które znajdowały się poniżej tego tzw. poziomu zero, po którym poruszał się pierwotnie pojazd. Następnie wystąpiła faza lotu i kontakt pojazdu z podłożem nastąpił kilka metrów przed murem oporowym – tłumaczą w nagraniu twórcy kanału "Bitwy drogowe" na portalu YouTube, co wydarzyło się na moście w nocy z 15 na 16 lipca w Krakowie. Szczegóły ich ustaleń i nagranie pokazaliśmy tutaj.