Polski film to światowy hit Netflixa. Reżyser "Freestyle" wyjaśnia nam, co jest w nim niezwykłego
"Freestyle" od momentu premiery (13 września) jest w topce polskiego Netfliksa, a także podbija zagraniczne wersje serwisu – w zeszłym tygodniu wspiął się na 4. miejsce globalnego rankingu w kategorii nieanglojęzycznych filmów. Dostał się też do konkursu głównego tegorocznego Festiwalu Filmowego w Gdyni.
Jego bohaterem jest Diego (Maciej Musiałowski), który wyszedł z odwyku, zrywa z dilowaniem i próbuje robić to co kocha najbardziej, czyli rapować i wydać płytę. Na horyzoncie pojawia się wizja szybkiej kasy związana z przemytem koksu, ale misterny plan idzie nie po jego myśli, zachodzi za skórę gangsterom, a cały świat wali mu się na jego oczach.
Reżyserem i współscenarzystą "Freestyle'u" jest Maciej Bochniak, który m.in. nakręcił takie filmy jak "Disco Polo", "Magnezja" czy seriale: "The Office PL" i "Belfer" (większość odcinków 2. sezonu). W wywiadzie opowiedział nam o tym, dlaczego w filmie dziejącym się w Krakowie nie zobaczymy znanych miejscówek, jak pisze się młodzieżowe dialogi, by nie brzmiały boomersko, a także o... interwencji policji, z którą ekipa miała do czynienia w trakcie przygotowaniach do zdjęć.
Masz już na koncie film "Disco polo" i dokument "Miliard szczęśliwych ludzi" o zespole Bayer Full, teraz z kolei nakręciłeś "Freestyle" w rytmie hip-hopu. Która estetyka bardziej ci się podoba?
Mam też na koncie dokument "Ethiopiques: Muzyka duszy" o etiopskich jazzmanach z czasów Hajle Syllasje, więc to nie jest tak, że np. disco polo w jakikolwiek sposób mnie określa. Jest wręcz przeciwnie - to był tylko pewien etap mojego zainteresowania tym zjawiskiem społecznym, akompaniamentem do transformacji w Polsce. Disco polo to nie jest w ogóle moja estetyka, natomiast dobrze się nią bawiłem kręcąc ten film.
Z "Freestylem" jest inaczej. Ma oczywiście zabarwienie hip-hopowe, ale nie jest to film muzyczny. To film sensacyjny, w którym świat związany z krakowskim rapem przeplata się z gangsterskim podziemiem. Pochodzę z Krakowa i to mój pierwszy film pełnometrażowy, który w tym mieście robiłem. Nie ukrywam, że bardzo mi zależało na tym, żeby przedstawić ten nasz Kraków od zupełnie innej strony. Nie pokazywać żadnych miejsc, które widzom się z czymkolwiek kojarzą lub są turystycznymi atrakcjami miasta. Udało nam się opowiedzieć o Krakowie bez pokazywania kamienic, co wcale nie jest takie proste.
I bez smoka wawelskiego.
O tym to już nawet nie mówię. Przygotowując się do filmu, kiedy zacząłem się, że tak powiem, bujać po Krakowie z Gruberem z Wysokiego Lotu oraz Alickiem z Ćpaj Stajlu, który stworzył nam muzykę i jest jedną z wiodących postaci krakowskiej sceny hip-hopowej, szybko zorientowałem się, że zarówno miejsca, w których raperzy najczęściej występują, jak i miejsca, w których się spotykają, położone są gdzieś na obrzeżach miasta, na poprzemysłowych osiedlach. To od razu narzuciło odpowiedni ton filmu.
Wspomniałeś, że to nie jest film muzyczny i po obejrzeniu przyznaję ci rację. Jednak właśnie zwiastun "Freestyle'u" sugerował, że to będzie "polska '8 Mila'" i tak niektóre portale przedstawiły ten film. Dlaczego ten trailer miał taki wydźwięk? Choć pewnie nie ty go montowałeś.
Właśnie to ja go montowałem (śmiech). I ten trailer mi się bardzo podoba, bo ma swój vibe, mówi o bohaterze trzymając tempo. Powiem szczerze, że nie skupiałem się nad kontekstem. Kiedy pokazujesz rapującego faceta, to nie ma szans, żeby widz nie odebrał tego jako filmu o hip-hopie. Musiałbym go wręcz podpisać: "To nie będzie kolejny film o raperze".
W ogóle nie wychodziłem z tego założenia, ale wiedziałem, że poruszenie tematu i osadzenie akcji w środowisku raperskim wzbudzi emocje już na etapie zapowiedzi filmu. I tak też się stało. Trochę jak przy "The Office PL", kiedy trailer tak rozgrzał internet, że myślałem, że wszyscy spłoniemy. A potem okazało się, że serial odniósł sukces.
Warto podkreślić, że hip-hop dla Diega to forma spełnienia i środek wyrazu. Scena muzyczna jest wpleciona w akcję, ale to nie jest główny temat filmu. Myślę, że gdybyś obejrzał ten trailer teraz, ze świadomością tego, jak wygląda cały film, to trochę inaczej byś na niego patrzył.
Tak, ogólnie byłem zaskoczony, bo myślałem, że to właśnie będzie "polska '8. Mila", a to bardziej "polski 'Pusher'", z tym charakterystycznym uliczno-gangsterskim klimatem. Nie wiem, czy nie przesadziłem z porównaniem.
Celnie odczytałeś "Pushera", bo nie wszyscy znają tę trylogię. Nie ukrywam, że kiedy 10 lat temu ze Sławkiem Shutym napisaliśmy pierwszy zalążek filmu, który przerodził się potem we "Freestyle", to był on wynikiem naszej dzikiej fascynacji serią Nicolasa Windinga Refna. Pomyśleliśmy, że fajnie byłoby opowiedzieć o facecie, któremu na naszych oczach zawala się świat, ale w naszych realiach i w naszym środowisku.
We "Freestyle" jest nawet smaczek dla fanów "Pushera". W pierwszej scenie naszego filmu, kiedy Baton odbiera banany, wręcza mu je aktor, Marek Magierecki, który zagrał w trzeciej części trylogii. Znaleźć go wcale nie było prosto, bo na co dzień mieszka w Kopenhadze i jest cyrkowcem. To zresztą dlatego dostał dosyć dużą rolę w filmie Refna, bo potrafił wisieć do góry nogami ponad 40 minut, co jest niezwykle rzadką umiejętnością, a w jednej ze scen upuszczano w tej pozycji krew granemu przez niego bohaterowi.
Można więc powiedzieć, że jedno z moich filmowych marzeń się spełniło, bo we "Freestyle’u" oddaliśmy hołd "Pusherowi". Poszliśmy rzecz jasna swoją drogą, bo chcieliśmy, by nasz film mówił współczesnym językiem, żeby dialogi przypominały mowę potoczną i były jak najmniej filmowe.
Nie ukrywam, że w Krakowie mówi się czasem inaczej niż w reszcie Polski, ale już samo pokolenie 20-latków mówi totalnie inaczej niż moje i nieco inaczej niż pokolenie Maćka Musiałowskiego, który powoli dobija do trzydziestki. Często na planie, nawet w trakcie kręcenia scen, zatrzymywaliśmy akcję, podchodziliśmy do młodszych statystów czy aktorów drugoplanowych i pytaliśmy: "Słuchaj, jak ty byś to powiedział? Zaproponuj coś!" – i czerpaliśmy z tego garściami. Bardzo dbałem o to, żeby ten film miał uliczny klimat.
Zresztą – statystów w tym filmie prawie nie było, większość z nich ściągałem przez znajomych i to byli ludzie, którzy na co dzień gdzieś wokół tego świata muzycznego się kręcą. Często spotykałem też ludzi na koncercie czy po prostu widziałem ciekawe twarze na ulicach i zapraszałem ich do udziału w filmie. Aktorzy byli otoczeni "prawdziwkami", a nie wystraszonymi aktorami, którzy jarają się tym, że obok siedzi Maciek Musiałowski. Po prostu byli obok swoich ziomków, na których Maciek nie robił aż takiego wrażenia. To zbudowało świetną atmosferę na planie, czuliśmy się jak w filmie dokumentalnym. Myślę, że to przenosi się na energię filmu, a właśnie taka energia była nam bardzo potrzebna.
Zawsze zastanawiałem się, jak pisane są "młodzieżowe dialogi" przez ludzi ze starszego pokolenia. Jak robi się research, by widzów nie bolały uszy?
To jest kilkustopniowy proces. Na początku dialogi powstały w głowie mojej i Sławka, ale byłem bardzo otwarty na sugestie ludzi, z którymi konsultowałem scenariusz. Stworzyłem grupę konsultantów w postaci mojego brata Tomka, który ten film montował, ale też siedzi w środowisku skatebordowym czy Alicka i Grubera. Już na wczesnym etapie wysyłałem im tekst, a oni wracali do mnie z uwagami typu "Nie, stary, to jest lamerskie, tak już nikt nie mówi" albo "Nie, on nie może tak powiedzieć, to musi być inaczej". Tak wyglądał pierwszy przesiew tekstowy.
Potem oczywiście wjechali w to wszystko aktorzy, głównie młodzi, bo poza Maćkiem i Michałem Sikorskim to właściwie główne role w tym filmie grali studenci czy w ogóle aktorzy-amatorzy. Oni też dużo swoich tekstów wnosili do scenariusza. W międzyczasie gadaliśmy też z 18-20-latkami, gdzieś na jakichś wspólnych imprezach, na których wciągaliśmy ich w zabawę słowem. Następnie testowaliśmy na planie, czy to wszystko dobrze brzmi, dyskutowaliśmy sporne kwestie.
Cały film najpierw nagrałem w formie audio. Zrobiliśmy sobie swego rodzaju audiobooka z dialogami i długo wsłuchiwaliśmy się w niego, próbując wychwycić, które dialogi nic nie wnoszą, ale też czy są wiarygodne, czy brzmią w potoczny sposób. Podczas montażu często wybieraliśmy duble, kiedy aktorzy nie byli dobrzy dykcyjnie, kiedy się przejęzyczyli lub wchodzili sobie w słowo. Po prostu szukaliśmy wszelkich "brudów", a zwykle takie rzeczy po prostu się wycina.
"Freestyle" to film sensacyjny, w którym akcja gna do przodu i mam wrażenie, że Maciej Musiałowski ciągle gdzieś biegnie. Czy z perspektywy reżyserskiej film akcji kręci się trudniej niż np. komedię lub coś tak statycznego, jak sitcom, czyli wspomniany "The Office PL"?
Szczerze powiedziawszy "The Office PL" bardzo wpłynął na ten film. To jest zaskakująca lekcja płynąca z pracy przy takim ciekawym formacie. Wspomniany serial nauczył mnie szybkiego grania dialogiem, pilnowania tempa u aktorów, i pokazał, że to jest klucz do tego, żeby akcja płynęła.
W teorii to bardzo łatwe, ale w praktyce mało się o tym mówi i mało zwraca się na to uwagę. Już na etapie pisania scenariusza chciałem, żeby ten film był szybki i intensywny, by nie pozwalał nikomu odwrócić wzroku, a zwłaszcza zaglądać do smartfona. To był mój cel. Wiedziałem, że robię film, który mówi młodym językiem, więc przyciągnie młodą publiczność. Bardzo mi zależało, żeby ludzie obejrzeli go bez scrollowania ekranu w telefonie.
I to też się przekładało na tempo. By aktorzy mogli je utrzymać, musieli mieć odpowiednio skonstruowane, przeplatające się dialogi; szybkie zmiany tematów, tworzą poczucie chaosu, jednak tylko pozornego. To po pierwsze, a po drugie – naszym celem była stała obecność widza przy bohaterze. Tu nie ukrywam, że inspiracją była seria gier "GTA", na której się wychowałem i której jestem fanem. W najnowszych częściach towarzyszymy bohaterowi z kamerą na plecach i przeżywamy z nim uliczno-gangsterskie misje.
Odwzorowanie tego klimatu stale towarzyszyło mi podczas realizacji filmu. Skala trudności była zatem gdzie indziej. Na chwilę obecną jeszcze nie umiem tego konkretnie ocenić, bo nie nabrałem dystansu. Myślę, że byliśmy bardzo dobrze do tego filmu przygotowani, więc paradoksalnie sam okres zdjęciowy, przebiegał naprawdę sprawnie. Dużo więcej pracy i trudu poszło na próby, które trwały wyjątkowo długo. Tutaj jest ta różnica w pracy w porównaniu z poprzednimi projektami, w których pracowałem z plejadą gwiazd, więc ten czas przygotowawczy zawsze jest bardzo okrojony, bo nikt nie ma wolnych terminów i większość pracy musisz wykonać na planie.
Nigdy wcześniej nie miałem też aż tak długiego okresu przygotowawczego. Mieliśmy ponad miesiąc nieustannych prób aktorskich, gdzie z Maćkiem przeprowadziliśmy się do Krakowa, na moich oczach zmieniał się w Diego; zaczął chodzić po mieście w jego ciuchach, wbijał na przypadkowych imprezach na scenę i freestyle'ował. To wszystko budowało tę postać.
Zwykle masz w filmach plejadę gwiazd, Maciej Musiałowski to też już doświadczony aktor, ale pozostała część obsady to przede wszystkim młodzi ludzie i naturszczycy. Jak ci się z nimi współpracowało i jak udało ci się ich okiełznać?
Szczerze? Świetnie mi się z nimi pracowało. Maciek to wybitny aktor, najzdolniejszy z młodych aktorów, z którymi miałem okazję pracować. Jest niesamowicie utalentowany. On ma już, jak mówiłeś, duże obycie z kamerą i duże doświadczenie. Natomiast pozostała część aktorów to tacy, co studiowali lub zajmują się tym amatorsko. Robiłem bardzo duży casting, więc wszystkich wybrałem po solidnym namyśle i upewnieniu się, że są do tych ról właściwi, że nadajemy na tych samych falach.
Zresztą, 90 proc. obsady to ludzie z Krakowa lub z tym miastem związani, co też mi ułatwiało dotarcie do nich. Każdemu powiedziałem "Okej, słuchaj, chciałbym, żebyś zagrał/zagrała w moim filmie, ale warunkiem jest duża liczba prób i długi okres, który spędzimy razem, by się poznać i dotrzeć". Zależało mi na tym, by ci młodzi aktorzy stali się swoimi postaciami w trakcie tych kilku tygodni przygotowań.
Byłem zachwycony tym procesem, bo to rzadkość. Sami też z operatorem wkręciliśmy się w robienie fotograficznych rekwizytów. Jest w tym filmie np. taka sekwencja z brukowcem na pierwszym planie, w którym są zdjęcia jednego z bohaterów filmu, który spędza noc bawiąc się na mieście. Przygotowywaliśmy się do tego tak, że dałem aktorowi kasę z budżetu, wynająłem mu modelkę i mówię: "Stary, macie dwie godziny, spędźcie je razem czas, a my będziemy paparazzi". I ganialiśmy za nimi po Krakowie. Ludzie robili wielkie oczy, zastanawiali się, kim jest ten człowiek? Nie wiedzieli, co zrobić, więc odpowiadaliśmy czasami, że to... znany polityk. Nagle naprawdę wchodziliśmy w ten świat, nic nie było sztuczne.
Jest też wątek piłkarski, nie jakoś szczególnie uwypuklony, ale zorientowałem się, że aktorzy, którzy biorą udział w tym wątku, właściwie nie znają krakowskiego środowiska piłkarskiego, więc w ramach przygotowań brałem ich na mecze. Pokazywałem i tłumaczyłem im świat kibicowski, tkankę miejską, że "O, tutaj w tej loży VIP zjeżdżają notable Krakowa, tu często siedzi biskup z Kościoła Mariackiego, tu producent wędlin, a tam chodzą na wino". Mimo iż to wszystko nie jest przeniesione bezpośrednio na ekran, to sprawiło, że każdy z aktorów dostał mnóstwo nowych bodźców, dzięki którym mógł zbudować coś swojego, stać się kimś.
Wchodzenie w świat raperski również było wielkim przeżyciem. Trzeba było chłopaków nauczyć rapować, ale też miałem taką idée fixe, by chwilę przed zdjęciami sprawdzić, czy wszyscy są już naprawdę gotowi. I zrobiliśmy spontaniczną imprezę, na którą zaprosiliśmy całą masę ludzi. Rozeszło to się jakimiś dziwnymi kanałami i przyszli ludzie, których w ogóle nie znaliśmy.
W połowie imprezy Alick i Gruber zaczęli freestyle'ować, a w pewnym momencie na scenę wskoczył Maciek Musiałowski z Michałem Sikorskim jako bohaterowie z filmu i zaczęli rapować. Sprawdziliśmy, czy ich rap brzmi już na tyle dobrze, że ludzie go słuchają. I rzeczywiście – ponieśli salę. Wszyscy zaczęli się bujać, skończyło się nawet interwencją policji, bo to była trzecia w nocy (śmiech). W każdym razie przekonaliśmy się, że jesteśmy gotowi, że możemy wjeżdżać na plan, bo wszyscy są gotowi. To było najważniejsze, nie chcieliśmy udawać.
Rozumiem, że to Maciej Musiałowski rapuje też w samym filmie. Pytam, bo aż trudno mi w to uwierzyć i myślałem, że to zostało podłożone w studiu, a piosenki wykonuje inny raper.
Tak, to jest jego rap i nie podłożyliśmy jego głosu nawet w postprodukcji. To wszystko nawijka na żywo. Zależało mi na tym, żeby te rapsy, które pojawiają w filmie, nie były z taśmy. Raz, że to widać, dwa, że to czuć, trzy, że to odbiera ten vibe hip-hopowego krakowskiego podziemia, na którym mi zależało.
Pod tym względem Maciek miał bardzo wysoko zawieszoną poprzeczkę, musiał dobrze zagrać w scenach raperskich, co nie jest, wbrew pozorom, łatwe, zwłaszcza w scenie koncertowej, gdzie było ponad 200 ludzi na sali, a Maciek musiał ich porwać. Kondycyjnie to też jest trudne, bo na ekranie to są może dwie i pół minuty, ale kręciliśmy kilkanaście dubli. Do tego Maciek musiał to dobrze zarapować, bo film jest oszczędnie montowany, wykorzystujemy długie fragmenty bez cięcia. Maciek sprostał zadaniu, wszystko świetnie opanował.
Czytałem komentarze w sieci, że to "kolejna promocja patologii". Co ty na to? Dlaczego widzowie powinni zagłębić się w ten świat? Co możemy z niego wynieść?
Przede wszystkim możemy wynieść z tego filmu pewnego rodzaju przeżycie. To dobrze odrobiona filmowa lekcja, w której nie zobaczymy popularnych aktorek jako gangsterek (śmiech). Zobaczymy przygotowanych ku temu młodych “nieogranych” aktorów, z którymi wejdziemy w sam środek pędzącej akcji. Oczywiście opowiadam o pewnym środowisku, ale nie chcę jednak nikogo stygmatyzować. Myślę, że w tym filmie nie ma nic obrazoburczego. To solidna dawka sensacyjnej rozrywki z autorskim sznytem.