"Lalka" doczeka się nowej ekranizacji. Wyjaśnię wam, dlaczego to dobry pomysł

Zuzanna Tomaszewicz
26 lipca 2024, 15:47 • 1 minuta czytania
"Lalka" Bolesława Prusa – wspaniała powieść i zmora maturzystów zarazem. Właśnie ogłoszono, że powstanie nowa ekranizacja losów Stanisława Wokulskiego. Zapowiedziany film ma szansę podbić serca widzów tak jak ostatni "Znachor" Netfliksa i uratować renomę niesprawiedliwie potraktowanej przez czytelników Izabeli Łęckiej.
Powstaje nowa ekranizacja książki "Lalka" Bolesława Prusa. Fot. kadr z serialu "Lalka"; Instagram / Gigant Films

Gdy byłam jeszcze w liceum, panowała powszechna moda na mówienie: "Biedny Wokulski, a Izabela Łęcka to s*ka". Choć oboje mieli swoje za uszami, zawsze uważałam, że filmowe i telewizyjne adaptacje powieści "Lalka" pióra Bolesława Prusa stawały bardziej po stronie (pardon) starego dziada z obsesją niż młodej – co prawda problematycznej – dziewczyny.


Na zapowiedź nowej ekranizacji "Lalki" zareagowałam więc z entuzjazmem. Owszem, ostatnimi czasy kino uwielbia odgrzebywać znane wszystkim historie i wrzucać je na ekran, co nie zawsze kończy się dobrze, ale pokładam swoją nadzieję w producencie wykonawczym Radosławie Drabiku ("Planeta singli").

Powstanie nowa ekranizacja "Lalki" Bolesława Prusa. Wszystko, co o niej wiemy

"Lalka", którą nauczyciele języka polskiego dręczą maturzystów, jest kopalnią bogatych postaci (w przenośni, jak i dosłownie) i daje twórcom kina ogromne pole do popisu. Przypomnijmy sobie choćby o wątku Ignacego Rzeckiego, zarządcy sklepu, który przypatruje się z boku zalotom swojego przyjaciela Stanisława Wokulskiego. Prus stworzył powieść panoramiczną, w której kamienicę bogatego warszawskiego kupca kreśli tak, jakby była żywym (samoistnym) organizmem.

Jak podaje portal Filmweb, plan filmowy do nowej "Lalki", która doczekała się dotąd dwóch ekranizacji (jednej z Beatą Tyszkiewicz i Mariuszem Dmochowskim, drugiej z Małgorzatą Braunek i Jerzym Kamasem), ruszy w 2025 roku. Zdjęciami zajmie się nagrodzony sześcioma Orłami Piotr Sobociński Jr. ("Wołyń", "Boże ciało" i "Bogowie"). Obsada powoli zaczyna rosnąć, a twórcy zapowiadają w niej same gwiazdy.

– Pomysł ekranizacji jednej z najważniejszych polskich powieści, epickiego romansu, przyszedł do mnie naturalnie. Jako widz, ale także producent bardzo stęskniłem się za kinem. Niewiele polskich filmów, szczególnie po pandemii potrafi zapełnić kinowe sale. (...) Moim marzeniem jest realizacja filmu, który dla fanów książki będzie wspaniałą adaptacją, a dla tych, którzy jeszcze jej nie czytali, mocną zachętą do lektury – oznajmił Drabik w rozmowie z Filmwebem.

I oto właśnie chodzi: ekranizacja "Lalki" nakręcona współczesnymi metodami może skłonić te osoby, które szkoła konsekwentnie zniechęciła do książki, by dały jej drugą szansę. Tym bardziej że powieść Prusa – mimo iż powstała w XIX wieku – jest ponadczasowa.

Oczywiście musimy uzbroić się w cierpliwość i mieć w pamięci, że adaptacje / ekranizacje rządzą się swoimi prawami. Nie wszystko da się przełożyć na język filmu, a z wielu rzeczy scenarzyści po prostu muszą zrezygnować, by upchnąć to, co najważniejsze, w dwóch lub trzech godzinach.

Wiedząc, że Drabik stoi za sukcesem "Planety singli", historii zupełnie innej gatunkowo od twórczości Prusa, wśród internautów mogą pojawić się pewne wątpliwości. Na ostateczną ocenę i tak musimy poczekać aż do premiery.

Twórcy trzeciej ekranizacji współtworzonej przez Gigant Films pokazali dopiero plakaty promujące film, które klimatem przypominają "Emmę" Autumn de Wilde z Anyą Taylor-Joy ("Gambit królowej") na kanwie prozy Jane Austen. Ich widok wprawił mnie w małą ekscytację.

Czytaj także: https://natemat.pl/460000,powtarzanie-lektur-szkolnych-wcale-nie-jest-takie-zle-felieton

"Znachor" od Netflixa spodobał się widzom (nie tylko z Polski)

Jak pisaliśmy wcześniej w naTemat, "Znachor" produkcji Netflix z Leszkiem Lichotą ("Wataha") w roli profesora Rafała Wilczura przez wiele tygodni utrzymywał się na szczycie listy najczęściej oglądanych filmów w serwisie. Polacy pokochali go na nowo. Ba, nawet zagraniczni widzowie okrzyknęli hit Michała Gazdy ("Zachowaj spokój") mianem "pięknego".

Nowy "Znachor" nie przebił poprzedniej wersji z Jerzym Bińczyckim z 1982 roku. Przyjemnie się go oglądało, ale w żadnym wypadku nie był przełomowy. Niemniej zachował to, co najistotniejsze w powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza z 1937 roku.

Czytaj także: https://natemat.pl/562571,netflix-zrobil-serial-dekameron-giovanniego-boccacia-kiedy-premiera