Ratownikom TOPR już puszczają nerwy, ale nic z tym nie zrobią. Ja widzę już tylko jedno rozwiązanie

Klaudia Zawistowska
30 września 2024, 14:13 • 1 minuta czytania
Pierwszy prawdziwie jesienny weekend w Tatrach za nami. Niestety miał on tragiczne oblicze. Zginęły dwie osoby. Przynajmniej jednej tragedii można było uniknąć, gdyby góry nie były traktowane jak atrakcja turystyczna, a miejsce, któremu należy się respekt.
Akcje w górach muszą być płatne. Inaczej się nie opamiętamy Fot. TOPR/Instagram

"Instagramizacja Tatr" albo użyte przez ratownika TOPR pojęcie "korporacyjnej turystyki". To chyba najlepsze określenia dotyczące tego, co od wielu miesięcy dzieje się w najwyższych z polskich gór. Straciliśmy do nich jakikolwiek respekt. Na Świnicę potrafimy zabierać 12-letnie dzieci. Nie myślimy o przygotowaniu, trudności szlaków, czy niebezpieczeństwie. Bo w końcu nawet jeśli coś się stanie, to przecież przyleci darmowa taksówka z ratownikami na pokładzie i zabierze mnie do Zakopanego. Prawda?


Edukacja zawiodła. W Tatrach trzeba szukać innych rozwiązań

To, jak popularne w ostatnich latach stały się Tatry, powinno przerażać chyba każdego. Tylko do końca lipca tamtejsze szlaki odwiedziło ok. 2 622 500 turystów. O 200 tys. osób więcej niż w 2023 roku. To tak, jakby nagle oprócz wszystkich wędrowców przyjechał tam jeszcze cały Toruń.

I nie da się ukryć, że liczba turystów jest dużym problemem. Na szlakach tworzą się ogromne zatory, przez które w kolejce trzeba stać nawet kilka godzin. Park musi zagradzać niektóre miejsca, żeby turyści ich nie zdewastowali, a na koniec wysyłać ekipy sprzątające, które doprowadzą najpopularniejsze szlaki do stanu przynajmniej względnej czystości. Bo zabranie śmieci przerasta odwiedzających.

Problemy się mnożą. O ile widok turysty w adidasach czy nawet klapkach (o zgrozo!) powoli przestaje nas dziwić, o tyle takiej skali głupich zachowań jak w tym roku naprawdę nie pamiętam. Były głośne nimfy w Morskim Oku. Kartki rozrzucone na Rysach, czy sesje zdjęciowe w Wierzbówce Kiprzycy. I kwintesencja braku szacunku dla przyrody – wszędobylskie papierzaki.

Naprawdę, jeszcze do niedawna wierzyłam w ideę edukacji. Naprawdę sądziłam, że można nauczyć turystów szacunku dla gór, ich majestatu, ale i przyrody. Ale po tym, co zobaczyłam i opisałam w tym roku, uważam, że dla ludzi nie ma już nadziei. Dlatego uczenie ich czegokolwiek nie ma sensu. Jedyne, co może im przemówić do rozsądku to kary. Za granicą doszli do tego już dawno temu.

Czytaj także: https://natemat.pl/570889,turysci-w-tatrach-skakali-do-jeziora-duze-mandaty-to-za-malo

Górska taksówka w osobie ratowników GOPR i TOPR. Inni już od dawna każą za to płacić

Jest jeszcze jedna statystyka, która chyba jak żadna inna utwierdziła mnie w przekonaniu, że staczamy się po równi pochyłej ostrej niczym zbocze Rysów. Podczas wakacji szkolnych w 2023 roku TOPR pomógł 359 turystom. W analogicznym okresie 2024 roku było to już 507 osób. Mowa tu zatem o 40-procentowym wzroście liczby interwencji. A dodajmy, liczba turystów wzrosła "tylko" o 8 proc. Większy jest też bilans ofiar. Przed rokiem ze szlaków nie wróciły 4 osoby, w tym roku 5.

Przestaliśmy myśleć o konsekwencjach naszych górskich eskapad. Napatrzyliśmy się na zdjęcia publikowane na Facebooku, czy Instagramie. Chcemy na własne oczy zobaczyć to, co wyświetliło się na YouTubie, czy TikToku. I nie ważne, że nasze największe osiągnięcie sportowe ostatnich lat to wejście po schodach do mieszkania na drugim piętrze. Jak zaplanowaliśmy urlop w górach, to w nie pójdziemy. Choćby nie wiem co.

A później mamy turystów w raczkach na Rysach, ludzi nieumiejących posługiwać się czekanem podczas zimowych wyjść, czy adidasy i klapeczki na Zawracie. Albo akcje ratunkowe na Orlej Perci, bo nieprzygotowani turyści nie wiedzą, jak sobie poradzić. Konsekwencją tej całej nonszalancji i ułańskiej fantazji są wypadki. Również te śmiertelne.

Jeżeli nie boimy się gór, to może zaczniemy obawiać się płatnych akcji ratunkowych? Te od lat obowiązują na Słowacji, w Czechach, Austrii, czy we Włoszech. U Słowaków za akcję lądową trzeba zapłacić nawet 600-1000 euro, a w przypadku użycia śmigłowca kwota może się nawet potroić. Czesi liczą sobie 4-6 tys. koron za użycie śmigłowca.

Zdecydowanie najwięcej trzeba jednak płacić w Austrii i we Włoszech. W Alpach Wschodnich za godzinę lotu śmigłowca mogą policzyć nawet 2-5 tys. euro. Do tego paliwo, załoga i nagle cała akcja kosztuje nawet kilkadziesiąt tysięcy euro. A pamiętajmy, że Tatry są górami o charakterze alpejskim.

Czytaj także: https://natemat.pl/570668,ledwo-skonczylo-sie-lato-a-juz-rusza-sezon-narciarski-sprawdzilismy-gdzie-juz-mozna-szusowac

Panowie z TOPR, podziwiam was, ale chyba sami widzicie, że sytuacja wymknęła się spod kontroli

Dlaczego w Polsce akcje pozostaję bezpłatne? Wprowadzeniom opłat przeciwni byli sami ratownicy. – Ratownictwo górskie jest integralną częścią całego systemu ratownictwa w Polsce i nie widzę istotnych powodów, by to właśnie w tym miejscu jako pierwszym wprowadzać odpłatność za akcje ratownicze – mówił jeszcze w 2015 roku naczelnik TOPR Jan Krzysztof.

– Podnoszony często problem zwiększonego ryzyka podejmowanego przez turystów czy taterników też nie jest jednoznaczny. Bo czy aby ryzyko letniego spaceru do Morskiego Oka drogą asfaltową jest rzeczywiście większe niż jazda samochodem? – dodawał.

Tylko czy sytuacja nie uległa zmianie? Naprawdę podziwiam ratowników TOPR i GOPR za ich poświęcenie i gotowość do niesienia pomocy niezależnie od warunków. Jesteście świetnie przeszkoleni i warci każdej złotówki. Ale tutaj nie chodzi o was, a o turystów. O głupotę, za którą płacą swoim życiem, przy okazji narażając wasze.

Nie czujemy w górach strachu, a to przecież on jest jedną z pierwotnych cech zakotwiczonych w naszym instynkcie przetrwania. Jeżeli więc przestaliśmy się bać niebezpiecznych szlaków, ryzyka utraty zdrowia i życia, to może najwyższy czas przemówić do naszego materializmu? Może strach przed utratą pieniędzy, których często nie mamy, zmusi nas do większej rozwagi i zastanowienia? Innego ratunku dla naszego społeczeństwa niestety już nie widzę.