W 1496 roku na sejmie piotrkowskim zadecydowano o wprowadzeniu polskiego złotego, ale nie jako jednostki monetarnej, a obrachunkowej, odpowiadającej 30 srebrnym groszom. Fenomen złotego sprzed 500 lat polegał więc na tym, że nie istniał fizycznie, choć wszyscy się nim posługiwali. Do czasu, aż po raz pierwszy rzeczywiście zapłacono... srebrnym złotym.
Określenie "złoty" stosowano w dawnej Polsce trojako. Początkowo dla określenia złotych monet, które pojawiły się nad Wisłą za sprawą kontaktów handlowych z zagranicą, później dla nazwania "systemu rozliczeniowego". Mówiono zatem "3 złote", a myślano - 90 groszy. Ale do czasu. Gdy w drugiej połowie XVI wieku pojawiły się pierwsze złote, a więc monety odpowiadające nominałowi złotego, aczkolwiek bite ze srebra.
Pierwsze złote nie były więc niczym innym, jak wybijanymi ze szlachetnego kruszcu dukatami i florenami, rozpowszechnionymi przez kupców z Wenecji i Florencji. Wiadomo, że Władysław Łokietek już w 1330 roku kazał wybić złote floreny honorując w ten sposób nie tylko własną osobę, ale i świętego już wówczas biskupa Stanisława ze Szczepanowa.
Złote monety znajdowały się w XV wieku na ziemiach polskich w obiegu, choć nie były tak popularne jak srebrne dukaty czy grosze. Zresztą także i te ostatnie stopniowo ulegały dewaluacji, a zawartość czystego kruszcu w monecie zmniejszała się z roku na rok. Pod koniec XV stulecia za ćwiertnię żyta (ok. 101 kg) płacono 5,5 grosza; z kolei w połowie XVI wieku - 17,8 grosza. Widać, jak znacznie malała siła nabywcza popularnej monety.
Za czasów panowania dwóch ostatnich Jagiellonów - Zygmunta Starego i jego syna - Zygmunta Augusta, polski system monetarny przeżywał złote czasy - i to dosłownie. W epoce wielkich odkryć geograficznych do Polski napływały różne szlachetne kruszce, w zamian za wywóz cenionych za granicą rodzimych towarów. Eksportowano wówczas m.in. drewno, płótno, skóry zwierzęce, wełnę, pierze, smołę, a także zboże, wosk oraz miód. Szczególnie litewskie drewno i smoła (dziegieć) cieszyły się uznaniem Europejczyków - bez pierwszego nie wyobrażano sobie wyrobu okrętowych masztów; drugi towar był niezastąpiony w przypadku uszczelniania kadłubów. Mieliśmy się czym chwalić!
Ale w końcu przyszła też inflacja. Czystego kruszcu w monecie było coraz mniej. Problemy monetarne nie tylko odbijały się na kondycji finansowej państwa, ale zmuszały wielkie umysły tamtych czasów do zajęcia stanowiska w tej sprawie. Był wśród nich bohater wojny trzynastoletniej z Zakonem Krzyżackim Mikołaj Kopernik, spod którego ręki wyszedł traktat "O monecie i inne pisma ekonomiczne". – Pieniądz gorszy wypiera pieniądz lepszy – zauważył słynny astronom, a do podobnych wniosków doszedł angielski finansista Thomas Gresham. Dlatego zasadę tę nazywa się Prawem Kopernika-Greshama.
Między innymi pod wpływem Kopernika król Zygmunt Stary rozpoczął reformę systemu monetarnego. W 1526 roku ogłosił ordynację menniczą, regulującą emisję pieniądza srebrnego w Polsce. Monety przeliczano na złote, choć wciąż posługiwano się dukatami i groszami. Pojawiły się talary. Pierwsze takie monety wybito w latach 30. XVI wieku, choć w powszechnym użyciu znalazły się za rządów króla Stefana Batorego. Jeden talar miał wówczas równowartość 500 złotych.
– Niemało każdy u nas cudzoziemskiej ma monety, która drogą handlową przychodzi, bo też wielkie są jak nigdy stosunki Polski z innymi krajami, co handlu rozmaitych przedmiotów – pisał kronikarz Marcin Kromer.
W latach 60. XVI wieku pojawił się tzw. półkopek, uznawany za pierwszego "fizycznego" złotego (takie aspiracje mają też tzw. talary lekkie Zygmunta III i tymfy Jana Kazimierza). Miał równowartość 30 groszy (pół kopy), odpowiadał 5 szóstakom (szóstak, czyli 6 groszy) i 10 trojakom. Grosze dzieliły się na półgrosze, ternary czy denary (18 groszy). Wciąż w użyciu pozostawały dukaty.
Serię chyba najsłynniejszych, a już na pewno najdroższych obecnie tego typu monet wybito na cześć Zygmunta III Wazy w 1621 roku, po zwycięstwie Polaków nad Turkami pod Chocimiem. Jeden z egzemplarzy - o wartości 100 dukatów - sprzedano w 2008 roku na aukcji w Nowym Jorku za prawie 1,4 mln dolarów. Inny można podziwiać w krakowskim Muzeum Narodowym.
W XVII wieku Rzeczpospolita stanęła na skraju bankructwa w związku z bezpośrednim zagrożeniem granic. Uwikłanie w wojny z Rosją i Turcją, powstanie Chmielnickiego oraz katastrofa w postaci szwedzkiego potopu - wszystko to przyczyniło się do załamania polskiej gospodarki. Aby prowadzić działania zbrojne, potrzebne były oczywiście pieniądze. A tych brakowało.
Ruina finansów publicznych była równoznaczna z koniecznością "psucia monety" - tak bowiem, od setek lat, "ratowano" państwowe kasy. Stąd też pomysł bicia monet niepełnowartościowych - srebrnych tymf (tynf) oraz miedzianych boratynek (szelągów). Wypuszczano je na masową skalę, często niedbale, a ich wartość nominalna - 30 groszy - w rzeczywistości, ze względu na niską zawartość srebra, wynosiła nie więcej niż połowę tej sumy.
– Dobry żart tymfa wart – mawiało się w owym czasie. Król starał się tłumaczyć poddanym, że sytuacja chwilowo zmusiła go do bicia tymfów, umieszczając na nich sentencję "Cenę daje ocalenie kraju i to lepsze jest od kruszcu". Nie zdobył serc Polaków, a jego bliski współpracownik mincerz Andrzej Tymf, któremu zawdzięczamy nazwę monet, musiał ratować się ucieczką z kraju.
Monety, które wybijano w polskich mennictwach w czasach XVII-wiecznego kryzysu gospodarczego, zachowały się w Polsce na długie lata, wypadając z obiegu dopiero za czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego. Rządy ostatniego polskiego króla to nie tylko konfederacja targowicka i upadek państwa, ale także rozwój polskiej sztuki i kultury oraz... wzmocnienie systemu monetarnego.
Po tym jak stolnik litewski włożył na głowę koronę, obiecał przeprowadzenie reform mających na celu ujednolicenie pieniądza. I słowa dotrzymał. Jego staraniem powołano do życia specjalną komisję monetarną. Prace wznowiły mennice. Ustalono nową stopę złotego - jedna grzywna kolońska odpowiadała odtąd 80 złotym; na każdego złotego przypadały 4 grosze srebrne i 30 groszy miedzianych.
Wszystko było na dobrej drodze, przynajmniej z punktu widzenia finansów, aż państwem wstrząsnął potężny krach bankowy. Był rok 1793...