Przez ponad 5 lat okupacji polski ruch oporu dawał się we znaki Niemcom w różny sposób - czynem, słowem, a także... fałszerstwem. Podrabiano nie tylko dokumenty, ale również banknoty.
W połowie września 1939 roku, gdy Polacy ciągle wierzyli w zatrzymanie niemieckiego Blitzkriegu, pewni zwycięstwa agresorzy snuli już plany na przyszłość. Zdecydowali, że na polskiej ziemi będą płacić nie tylko własnymi markami, ale i polską walutą. Nie wszystko było jednak takie łatwe, bo zapasy złota i banknotów wywieziono ze stolicy w ramach ewakuacji zasobów Banku Polskiego, obawiając się, że dostaną się w ręce Niemców. Część papierowych pieniędzy po prostu spalono. Zabrano ze sobą także matryce do ich druku.
Jak zatem okupanci "przywrócili" Polakom ich złote? Powołali do życia Bank Emisyjny w Polsce, bo tak bowiem brzmiała pełna nazwa nowej instytucji bankowej, wyposażonej w prawo do emitowania pieniądza. A tym był właśnie złoty, którego charakter nawiązywał do przedwojennych banknotów i monet. Polska była też nazwa banku, Polakiem był jego prezes Feliks Młynarski.
Wprowadzone do użytku banknoty o nominale od 1 do 500 zł, a wśród nich m.in. te z podobizną Emilii Plater (okupanci uwierzyli, że bohaterka powstania listopadowego przedstawiona na banknocie to w istocie nieznany młodzieniec z XIX wieku) czy warszawskim pomnikiem Fryderyka Chopina, miały stworzyć iluzję, że Niemcy są skłonni do ustępstw, o ile oczywiście Polacy nie "zmuszają" ich do stosowania represji. Co więcej, reaktywowana mennica warszawska z czasem zaczęła bić cynkowe monety groszowe z polskim orłem.
Nazywanymi potocznie "młynarkami" banknotami, drukowanymi przez zarządzaną przez Niemców Polską Wytwórnię Papierów Wartościowych, zainteresował się z czasem polski ruch oporu, działający w strukturach Związku Walki Zbrojnej. Jego członkowie stworzyli w PWPW własną komórkę - Podziemną Wytwórnię Banknotów Armii Krajowej, zwaną PWB-17. Zajmowała się drukiem podrobionych banknotów, po czym fałszywki zastępowano pieniędzmi oryginalnymi w taki sposób, aby okupanci nie zauważyli ubytków.
Sfałszowane młynarki o nominale 100 zł (emisja z 1940 roku) drukowano na wysokiej jakości papierze ze znakami wodnymi, prawdopodobnie z użyciem oryginalnych farb drukarskich. Było to możliwe dzięki rozbudowanej siatce działaczy tajnej wytwórni. Należeli do nich zarówno wartownicy, jak i zwykli pracownicy PWPW. Pomocne okazały się też "znajomości" w warszawskich fabrykach papieru. Część maszyn potrzebnych w procesie produkcyjnym fałszywek przechowywano w zamienionych na konspiracyjne lokale prywatnych mieszkaniach.
Banknoty drukowano dwoma technikami - drukiem wklęsłym i wypukłym, po czym stemplowano je pieczątką. Jedną z różnic między falsyfikatami a oryginałami, którą można było zaobserwować gołym aczkolwiek wprawnym okiem, był brak kilku kropek na szacie postaci przedstawionej na awersie banknotów.
Tą postacią był mincerz Stanisław Drewno. Możliwe, że nie był to jednak ani błąd, ani przypadek - członkowie podziemia musieli bowiem wiedzieć, jak rozpoznać banknoty, które sami wyprodukowali. Wszystkie stuzłotówki posiadały inną numerację, ale pochodziły z jednej serii (B).
Gdy na trop polskich fałszerzy wpadli Niemcy, zakazano emisji podejrzanej serii. "Młynarki" fałszowano też w Londynie, gdzie funkcjonował emigracyjny rząd RP. Podrabiano tam m.in. banknoty okupacyjne o największym nominale, czyli 500 zł. Popularnie nazywano je "góralami" - od podobizny górala, którego umieszczano na pieniądzach.
Wydrukowane fałszywki zrzucano później do okupowanego kraju. Łącznie, przez cały okres działania tajnej drukarni, oszukano Niemców na prawie 60 mln złotych. Kwotę tą przeznaczono na finansowanie działalności konspiracyjnej.
Okupacyjne banknoty fałszowano również na własną rękę, w zaciszu domowym. Często zabiegi takie nie miały znamion profesjonalnego działania - jak w przypadku specjalnej komórki PWB-17 - i były raczej próbą ośmieszenia okupanta. Temu służyło m.in. malowanie na niemieckich markach, bonach czy też banknotach wypuszczanych przez Bank Emisyjny w Polsce rodzimych symboli narodowych, kotwicy Polski Walczącej czy umieszczanie pieczęci Armii Krajowej. Były też znaki swastyki na szubienicy oraz ironiczne informacje, że co by Niemcy nie zrobili, wojnę i tak przegrają. A w międzyczasie staną się bankrutami...