W toku postępów niemieckiej wojny błyskawicznej w Polsce, zanim jeszcze agresorzy przypuścili na Warszawę generalny szturm, wśród Polaków rodziła się idea ukrycia zasobów Banku Polskiego. A było co ratować - prawie 80 ton złota.
W chwili wybuchu wojny Bank Polski dysponował zasobami wartymi 463,6 mln złotych (równowartość 87 ówczesnych mln dolarów), z czego 193 mln zostało zdeponowanych w warszawskiej centrali, a ściślej - w podziemiach placówki przy ul. Bielańskiej. Gdy pierwsze niemieckie bomby spadły na stolicę, było jasne, że coś z tymi zasobami trzeba zrobić. Decyzja o niezwłocznym ich wywiezieniu zapadła 4 września, cztery dni przed początkiem regularnych, lądowych walk o Warszawę.
Gdy zdecydowano już o ratowaniu polskiego złota, należało uporać się z problemami natury logistycznej. Trzeba było zorganizować transport - wszelkie upoważnienia usprawniające akcję wywożenia zasobów skarbca centralnego wydał premier Felicjan Sławoj Składkowski. W ratowanie polskiego złota zaangażowali się pułkownicy Adam Koc i Ignacy Matuszewski oraz były minister handlu Henryk Floyar-Rajchman.
Pierwsze transporty złota wywieziono z Warszawy do Brześcia nad Bugiem autobusami przy asyście m.in. uzbrojonych strażników banku. Inny transport wiozący polski skarb narodowy wyruszył w nocy z 4 na 5 września do Lublina. Samochodów było jednak za mało, dlatego też musiały wrócić po część złota, które pozostawiono w bombardowanej Warszawie. Całe zasoby udało się wywieźć w ciągu kilkunastu godzin.
Następnie Polacy zdecydowali o wywozie złota dalej na wschód, do Łucka - stolicy województwa wołyńskiego. Później doszli do wniosku, że polskie złoto będzie bezpieczne tylko poza granicami pogrążonego w wojnie państwa. Punkt koncentracji wyznaczono w Śniatyniu przy granicy z Rumunią. Przez kolejne dni, aż do 13 września, kierowano tam transporty z Łucka, Brześcia, a także Zamościa i Siedlec, gdzie ulokowano zasoby Banku Polskiego. Transportowano je koleją oraz samochodami. Niebawem prawie całe złoto, z wyjątkiem tego zgromadzonego w Dubnie, miało opuścić Polskę.
Jednak władze Rumunii, oficjalnie państwa neutralnego, musiały najpierw wyrazić zgodę na polski transport. Dzięki zabiegom dyplomatycznym udało się ją uzyskać i - w efekcie - wywieźć złoto do Konstancy. Był 14 września - kilka dni później na terytorium Rumunii znaleźli się internowani przedstawiciele najwyższych polskich władz z prezydentem Ignacym Mościckim oraz Naczelnym Wodzem gen. Edwardem Rydzem-Śmigłym na czele.
W międzyczasie Niemcy, którzy dowiedzieli się o planie ukrycia polskiego złota, próbowali interweniować dyplomatycznie. Sytuację utrudniał fakt, że rumuński port świecił pustkami, nie cumowały w nim żadne alianckie okręty. Trzeba było zaangażować w akcję tankowiec pod brytyjską banderą, który niespodziewanie zawinął do Konstancy. A nie było to łatwe, bo ten realizował zlecenia amerykańskiej kompanii naftowej. Zamiast ładunku paliwa na pokładzie statku "Eocene" znalazło się jednak... polskie złoto. W ponad 1200 drewnianych skrzynkach.
Jakże musiał zdziwić się kapitan statku Robert Brett, gdy dowiedział się o polskich planach? Zachował jednak zimną krew i przytomność umysłu, zgadzając się pomóc "bogaczom". – Nigdy nie mogłoby mi nawet przyjść na myśl, że pewnego dnia będę miał w lukach mego statku "Eocene", tankowca o 4216 tonach wyporności, więcej złota niż jakikolwiek inny statek przedtem i prawdopodobnie potem – wspominał na łamach gazety "Sunday Dispatch" w rok po przygodzie w rumuńskim porcie. Artykuł opisujący jego historię opatrzono chwytliwym tytułem: „Porwałem Hitlerowi 21 mln funtów szterlingów”.
Chcąc ratować zasoby Banku Polskiego Polacy podjęli wielkie ryzyko. Wypłynięcie na otwartą wodę groziło bowiem storpedowaniem bądź zbombardowaniem. 16 września statek szczęśliwie zacumował jednak w porcie w Stambule. Władze w Ankarze umożliwiły wyładunek złota; mało tego, podstawiły nawet pociąg, który miał je zawieźć na terytorium francuskiego Mandatu Syrii i Libanu. Tak też się stało i 22 września polski skarb znalazł się w Bejrucie. Był w bezpiecznych rękach naszych sojuszników.
Niebawem złoto przetransportowano drogą morską do francuskiego portu w Tulonie. Rezerwy Banku Polskiego znalazły się na gościnnej ziemi, gdzie formował się właśnie polski emigracyjny rząd z gen. Władysławem Sikorskim na czele. W październiku 1939 roku sztabki polskiego złota zdeponowano w podziemiach placówki Banku Francji w miejscowości Nevers nad Loarą.
Wydawało się, że epopeja polskiego złota zakończyła się pomyślnie. Mało kto jednak brał pod uwagę fakt, że jednym z następnych celów Niemiec będzie zaatakowanie Francji. Gdy ostatecznie w maju 1940 roku doszło do agresji, rząd polski w Londynie (dokąd przeniósł się z Paryża) za wszelką cenę starał się o ewakuację ukrytego skarbu. Udało się w końcu wysłać go do nadmorskiego Lorient, skąd - jeszcze przed kapitulacją Francji - w towarzystwie ewakuowanego właśnie złota Narodowego Banku Belgii, wypłynął na szerokie wody. Ale nie dotarł do wybrzeży USA.
W końcu czerwca 1940 roku zawinął najpierw do Maroka, a potem do Senegalu. Stamtąd polskie złoto przewieziono w skrzyniach na Saharę, do fortu Kayes. Wspomniane kraje były koloniami Francji, a, jak wiadomo, po niemieckiej inwazji, została ona podzielona - na południu powstało marionetkowe państwo z siedzibą rządu w Vichy. Pieczę nad polskim złotem sprawowali zatem francuscy kolaboranci...
Polski rząd próbował interweniować, aż w końcu przekonał Brytyjczyków do swoich racji. Na nic się zdała jednak wyprawa morska brytyjskich okrętów; Francuzi złota nie oddali. Co prawda jego zwrot obiecał gen. Charles de Gaulle, założyciel komitetu "Wolna Francja", zdecydowany przeciwnik rządu Vichy, ale na to trzeba było poczekać aż do początku 1944 roku. Wtedy to na pokładzie amerykańskich okrętów cenny ładunek trafił za Ocean. Rozmieszczono go nie tylko w bankach USA, ale także Kanady i Wielkiej Brytanii.
Wbrew wszystkiemu, Polacy, którzy organizowali ewakuację złota, nie mogli być zadowoleni. Wojna się skończyła, a państwa zachodnie - w związku z ustanowieniem nad Wisłą rządów komunistycznych - zaczęły cofać swe uznanie dla rządu londyńskiego. Część polskiego złota już wcześniej, ku uciesze Brytyjczyków, przeznaczono na spłatę długów wojennych, część wydano na inne cele; część zaginęła bez wieści.
Najwięcej trafiło w ręce komunistów, a Bank Polski, do którego skarb należał, został oficjalnie rozwiązany przez władze PRL-u w 1952 roku. Tak kończyła się wieloletnia epopeja blisko 80 ton cennego kruszcu.