Geniusz wojenny Napoleon Bonaparte zwykł mawiać, że do prowadzenia wojny potrzebne są tylko lub aż trzy rzeczy: pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze. Nie mógł się mylić, bo wygrał niejeden konflikt zbrojny. Doprawdy pieniądze miały i mają dziś niezwykłą moc. A jak się z nimi obchodzili nasi przodkowie?
Pieniądz kruszcowy w postaci monet towarzyszył nam niemal od początków państwowości, bo we współczesnej numizmatyce panuje pogląd, jakoby pierwszego denara na polskiej ziemi wybito ok. 1000 roku. Srebrne monety miały wówczas przede wszystkim wartość prestiżową – legalizowały bowiem monarszą władzę. Jaka była ich siła nabywcza? Pod koniec X wieku w Pradze za jednego denara można było kupić 10 kur lub miesięczny zapas pszenicy dla jednej osoby.
Oczywiście, inaczej z pieniądzem obchodzono się w otoczeniu panującego, inaczej poza książęcym czy królewskim dworem. Monarchowie obdarowywali się często drogimi prezentami, wyprawiali na swoją cześć kosztowne uczty, ale złoto w skarbcu było im potrzebne także do finansowania – Napoleon miał oczywiście rację – wojen. Stosowną kwotą można było opłacić oddział najemników, przekupić nieprzyjacielską załogę. Można było też wkupić się w łaski możnego, a nawet wżenić w królewski ród. Tak wtedy, w epoce średniowiecza, dobijano targów.
Ale nie tylko zasobność skarbca decydowała o wielkości. W czasach gdy nad Wisłę wchodził dopiero pieniądz srebrny, Bolesław Chrobry pokazał, że "ma gest". Z okazji Zjazdu Gnieźnieńskiego podarował przybyłemu cesarzowi Ottonowi III nie tylko ramię św. Wojciecha, ale także 300 zbrojnych oraz... wielbłąda. Gdyby spieniężyć te dary, okazałoby się, że polski władca nie był skąpcem.
Nie tylko jednak pierwszy polski król mógł pozwolić sobie na taką hojność. Nie bez powodu bowiem do Bolesława, syna Kazimierza Odnowiciela, przylgnął przydomek "Szczodry" (był fundatorem wielu klasztorów), choć twórcy jego czarnej legendy przyczepili mu później łatkę człowieka zuchwałego – "śmiałego". Jednym z kolejnych władców, który "nie skąpił grosza" – i to dosłownie – bo sam owe grosze (tzw. krakowskie) w Polsce rozpowszechnił, był Kazimierz Wielki.
Oprócz zreformowania systemu monetarnego ten słynący z mądrości król wydawał wielkie sumy. A to na rzecz króla Czech za zrzeczenie się praw do polskiej korony 20 tys. kop groszy praskich (kopa – 60 groszy), a to na wystawne uczty jak wielodniowa biesiada u Wierzynka w 1364 roku. Zanim wydano krocie na jedzenie i trunki, europejscy monarchowie rozprawiali w Krakowie na wiele poważnych tematów. Zjazd ten miał... uratować pokój, bo wojna dosłownie wisiała wtedy na włosku.
Gospodarzem wielkiej uczty był królewski skarbnik Mikołaj Wierzynek. Człowiek majętny, znany i poważany przez samego króla, słowem: bogacz. Za ugoszczenie kilkuset osób zapłacono jednak najprawdopodobniej z miejskich pieniędzy. Krakowscy mieszczanie byli ludźmi doprawdy zamożnymi.
Zwykłych poddanych nie interesowały jednak królewskie przyjęcia, a ceny towarów pierwszej potrzeby. Co można było kupić za grosz w Krakowie i okolicach pod koniec XIV stulecia? Młodego koguta czy korzec cebuli. Aby nabyć zająca, potrzeba było dwóch groszy; wykastrowany kozioł był wydatkiem rzędu sześciu groszy.
Ale jeszcze większymi sumami niż Kazimierz zwany Wielkim obracał Władysław Jagiełło, pogromca Krzyżaków (ci bili wówczas szelągi) spod Grunwaldu w 1410 roku. Potrzebował góry pieniędzy na kosztowną wojnę, a za wykup rycerzy-jeńców wojennych żądał, bagatela, 100 tys. kop groszy praskich (6 milionów groszy). Dla przykładu wół kosztował wtedy ok. 30 groszy.
Jagiełło hojnie wynagrodził rycerzy z Czech, którzy wsparli go w walce z Krzyżakami, w sposób niby Polakom znany, ale ciągle egzotyczny. Król nie był jednak oryginalny, bo podarował im... wielbłąda. Nie minęły dwa lata po zwycięstwie nad Zakonem, a w Lubowli na Spiszu polski władca pożyczył królowi Węgier i Niemiec Zygmuntowi Luksemburczykowi 37 tys. kop groszy praskich w zamian za zastaw 13 miast spiskich. Te przestały być „polskie” dopiero w drugiej połowie XVIII wieku.
Polacy nie oszczędzali także w czasie kolejnej wojny z Zakonem, tzw. wojny trzynastoletniej. Tak oto w 1457 roku ceną za Malbork, Tczew i Iławę była kwota 190 tys. węgierskich florenów. Twierdzę poddał królowi Kazimierzowi Jagiellończykowi dowódca najemników czeskich Ulryk Czerwonka, któremu wcześniej Krzyżacy nie zapłacili żołdu.
Podczas gdy Zygmunt Stary zapisał się w historii m.in. jako reformator na polu polityki pieniężnej, jego żona Bona Sforza wywiozła z Polski wiele drogocennych rzeczy, których wartość znacznie przekraczała roczne dochody państwa. Gdy w 1556 roku bezpowrotnie opuszczała kraj nad Wisłą, wozy aż uginały się pod ciężarem kosztowności (mniej więcej stulecie później setki takich wozów ciągnęli ze sobą Szwedzi).
Bona zasłynęła także w związku z faktem udzielenia królowi Hiszpanii i Neapolu Filipowi II Habsburgowi ogromnej pożyczki 430 tys. dukatów. Władca ten nigdy długu nie oddał, a tzw. neapolitańskie sumy zapisały się w zbiorowej pamięci jako pożyczka niemożliwa do spłacenia.
O takich sumach zwykli poddani mogli oczywiście tylko pomarzyć. Przeciętny mieszkaniec kraju myślał raczej, jak tu kupić korzec grochu czy pszenicy za 10 czy 15 groszy lub beczkę soli za 48 groszy. Zamożniejsi mogli nabyć konia za 3-6 denarów. Ale gdzie im było do sum, którymi dysponowała polska królowa.
Czy to w średniowieczu, czy w epoce nowożytnej utrzymanie licznego dworu było niezwykle kosztowne. – Marszałkowie, koniuszowie i inni oficjalistowie dworscy rozmaicie u różnych dworów byli płatni, nigdzie jednak więcej nad cztery tysiące ani mniej nad jeden tysiąc złotych, oprócz furażu na konie, barwy i strawnego dla służalców, a to tylko u wielkich panów. U pomniejszych zaś dla takich oficjalistów największa była płaca tysiąc jeden złotych – pisał ks. Jędrzej Kitowicz w "Opisie obyczajów za panowania Augusta III".
Słono kosztowały oczywiście królewskie zachcianki, a z takich był znany m.in. Władysław IV Waza. Widocznie mógł sobie na to pozwolić. – Władysław IV, będąc jeszcze Królewiczem, miał rocznej intraty na kilkakroć sto tysięcy czerwonych złotych. (...) Nadto brał co rok na swoje mniejsze wydatki zł 40 tys. ze skarbu królewskiego. Tak wielkie dochody nie wystarczały młodemu panu, częścią, iż sam był rozrzutny, częścią, iż zawiadowcy dóbr jego, znaczną dochodów część na siebie obracali – czytamy u Franciszka Bohomolca, autora "Życia Jerzego Ossolińskiego".
Nie tylko potrzeby króla, ale i pijatyki szlachty, sowicie opłacano. A poparcie tej ostatniej było przecież w epoce królów elekcyjnych warunkiem niezbędnym, aby pozyskać koronę. Bywało więc i tak, że na polach pod Warszawą wybory króla przypominały farsę, bo wszystko było już z góry opłacone...
Ile zarabiali nasi wielcy rodacy? Ostatni polski władca Stanisław August Poniatowski w roku 1766 mógł liczyć na roczny dochód ponad 8,6 mln zł. W tym samym czasie obecny polski bohater narodowy Tadeusz Kościuszko zarabiał miesięcznie jak instruktor podbrygadier... 72 zł.
Aby w wojsku się dorobić, trzeba było być hetmanem. Najlepiej wielkim koronnym. Ale dowódcom polskiej armii daleko było do potężnych magnatów, którzy swoje dochody liczyli w milionach. Przykładem był Jeremi Wiśniowiecki, który w XVII wieku zgromadził wielką fortunę, której część przeznaczał na utrzymanie prywatnej armii.
Wiele zatem można było kupić. Swoje ceny miała pozycja na dworze, przychylność władcy, a nawet godność królewska. Ale niepodległość – już nie. O tą trzeba było się bić z bronią w ręku. Tak też czynili Polacy u boku cesarza Francuzów Napoleona. Co więcej, ten odstąpił utworzonemu przez siebie Księstwu Warszawskiemu aż 43 mln franków... wierzytelności pruskich.
Te tzw. bajońskie sumy – od miejscowości Bayonne, gdzie podpisano stosowny układ w 1808 roku – to dziś synonim nieosiągalnych wręcz kwot. Oczywiście Polacy tych pieniędzy na oczy nie widzieli. Napoleon dawał im jednak nadzieję, a oni widzieli w nim szansę na wskrzeszenie ojczyzny. Połączyła ich wojna, na którą stale potrzeba było pieniędzy...