Kilogram cukru za 10 tys., bochenek chleba za 7 tys., butelka mleka za 6 tys. – tyle wydawaliśmy na artykuły pierwszej potrzeby w latach 90., ale żeby móc podróżować upragnionym „maluchem”, trzeba było zapłacić naprawdę grubą kasę – bagatela 80 milionów. Dziś kwotą tą dysponują już tylko najbogatsi. Ale jesteśmy ubożsi jedynie o cztery zera, i to symbolicznie. Bo też wraz z początkiem 1995 roku złoty uległ denominacji, nie po raz pierwszy w naszej historii.
– Jeżeli tylko nie zwariują kasjerki w sklepach, obejdzie się bez ofiar. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów Narodowy Bank Polski przeprowadza operację, której ludzie nie przeklinają – informowała Polska Kronika Filmowa z 7 grudnia 1994 roku. Niecały miesiąc później Polacy przestali być milionerami. Wcale nie protestowali...
Dziś w naszych portfelach na próżno by szukać banknotów z podobiznami Fryderyka Chopina, Marii Skłodowskiej-Curie czy Mikołaja Kopernika. Obecnie nie przeszłyby też pieniądze „firmowane” przez Karola Świerczewskiego. Zamiast generała, który "kulom się nie kłaniał", mamy na banknotach wizerunki polskich królów i jednego, ale zasłużonego księcia – Mieszka I. A był nawet pomysł wypuszczenia do obiegu pieniędzy z wizerunkami polskich miast. Ostatecznie wygrali polscy władcy.
Jeszcze kilka lat temu, do końca 2010 roku, w bankach mogliśmy wymieniać banknoty, które straciły ważność wraz z wejściem w życie denominacji. Dokonało się to 1 stycznia 1995 roku, po wielu latach przygotowań i prób. To była operacja na wielką skalę.
Denominację złotego można było pomyślnie przeprowadzić dopiero po rozpoczęciu planu Balcerowicza, zakładającego wprowadzenie nowej, rynkowej gospodarki. Celem było zwiększenie siły nabywczej pieniądza. Wzorem dla Polski była denominacja franka francuskiego, przeprowadzona przez gen. de Gaulle'a w 1960 roku.
– Trzeba jednak pamiętać o tym, że po czasach Polski Ludowej ludzie mieli uraz do czegoś takiego, jak wymiana pieniądza. W sposób bardzo brutalny przebiegała ona w 1950 roku. Do końca PRL-u rozchodziły się pogłoski, że kolejna wymiana jest planowana, ludzie wpadali w panikę – przypomniał w rozmowie z naTemat prof. Wojciech Morawski, kierownik Katedry Historii Gospodarczej i Społecznej SGH w Warszawie.
Jak tłumaczył w wywiadzie dla Muzeum Historii Polski dr Bartosz Stefańczyk z Centrum Badań Historycznych PAN w Berlinie, władze myślały o denominacji od dawna, choć zamiar ten był zawsze utrzymywany w ścisłej tajemnicy. – Pierwsze projekty opracowano w Narodowym Banku Polskim już w roku 1969 – przypomniał badacz. Dodał, że kolejny taki plan pojawił się w latach 80., w związku ze stale rosnącą inflacją.
Największy wzrost cen zanotowano po 1985 roku, kiedy PRL-owska gospodarka znajdowała się już w stanie postępującego rozkładu. W 1988 roku ceny wzrosły o 60 proc. w stosunku do roku poprzedniego, w 1989 roku – aż o 250 proc. Niechlubny rekord polska waluta pobiła w pierwszym roku III RP, gdy w porównaniu z rokiem przemian ceny wzrosły o ponad 585 proc.
Ceny towarów szły w setkach tysięcy i milionach, a galopująca inflacja roztaczała niepokojącą wizję przyszłości. Podczas gdy Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych nie nadążała z produkcją banknotów, monety niemal całkowicie wyszły z użytku. Konieczne były reformy. Ale żeby przeprowadzić denominację, trzeba było usprawnić działanie gospodarki. Konieczne było też wypracowanie nowego sposobu na zabezpieczenie pieniędzy przed fałszerstwami.
W międzyczasie, od 1990 roku, do obiegu trafiały tzw. banknoty przejściowe – a na nich wizerunki Stanisława Moniuszki (nominał 100 tys. zł) i Henryk Sienkiewicz (500 tys. zł). W kolejnym roku NBP wprowadził banknot dwumilionowy – z podobizną Ignacego Jana Paderewskiego. W planach był także papierowy pieniądz z Józefem Piłsudskim o wartości 5 mln, ale ostatecznie wypuszczono go jedynie na potrzeby kolekcjonerskie.
W 1989 roku założenia denominacji były już gotowe. Sejm uchwalił stosowną ustawę dopiero jednak po pięciu latach, 7 lipca 1994 roku. Ta zwłoka wynika z oczekiwania na dogodny moment, a tym byłoby zmniejszenie się poziomu inflacji do 10 proc. Ostatecznie 1 stycznia 1995 roku denominację przeprowadzano przy inflacji sięgającej 22 proc. Cała operacja kosztowała ok. 3 biliony starych złotych.
Ostatecznie ustalono stopę denominacji na 10 tys. do jednego (10 tys. starych złotych odpowiadało jednemu nowemu złotemu, 100 starych złotych – groszowi). Banknoty – o najmniejszym nominale 10 zł, a najwyższym 200 zł – wydrukowano w Wielkiej Brytanii staraniem firmy Thomas De La Rue & Company. Wypuszczono łącznie 555 mln nowych banknotów. Znalazł się na nich podpis Hanny Gronkiewicz-Waltz, ówczesnej prezes Narodowego Banku Polskiego.
Reformę denominacyjną nazywano później „obcięciem czterech zer”. – Te zera bardzo przeszkadzały. Poza tym stwarzały nieco lekceważący stosunek do polskiej waluty. Podobnie było z włoskimi lirami. Zresztą Włosi szykowali się do wymiany pieniędzy, ale ostatecznie poczekali na euro. Mój pierwszy zarobiony w życiu milion, to był milion lirów – opowiadał prof. Morawski.
Denominacja wprowadziła do powszechnego obiegu monety. Powrócił tradycyjny grosz. Mennica Państwowa zaczęła produkcję bilonu już w... 1990 roku, na 5 lat przed wprowadzeniem w życie denominacji złotego! Łącznie do obiegu trafiły 2 mld monet.
Polacy musieli nauczyć się żyć w nowych realiach. Mieli na to całe dwa lata – do końca 1996 roku w sklepach można było płacić bowiem starymi pieniędzmi. Transakcji bankowych dokonywano jednak tylko za pomocą tych nowych. Nikogo nie dziwił wówczas widok ludzi stojących w kolejkach do banków.
Jak zmiany zmiany zapamiętali Polacy? W ulicznej sondzie wspominali, że o ile w latach 70. 3,5 tys. złotych kosztowała dwutygodniowa wycieczka do Bułgarii, o tyle w latach 90. za 10 tys. można było kupić hot-doga w sklepiku szkolnym, albo nawet nie. Pensja wynosząca 1,5 mln złotych wystarczała wówczas jedynie do... przeżycia.
Niektórzy przyznali, że początkowo myliły im się zera; inni nie mieli z tym kłopotów. Ostatecznie Polacy szybko zdążyli się przyzwyczaić do nowych pieniędzy. Zresztą i tak nie mieli wyboru.
Jak podkreślił prof. Morawski, choć skala zmian była ogólnopolska, obyło się bez chaosu. – Trudności wynikały z ustalonego przelicznika. Łatwiej było przeliczać walutę 1 do 1000 aniżeli 1 do 10000. Ale np. wypełnianie po denominacji PIT-a było sporym udogodnieniem. W starych pieniądzach trudno było się połapać – tłumaczył badacz historii gospodarczej.
W jego opinii denominacja złotego była w pewnym sensie zwieńczeniem stabilizacji złotego, będącej dziełem reform Balcerowicza. – Władze odzyskały społeczne zaufanie, wymiana pieniędzy nie była już odbierana jako czyn bandycki. Wszystko to ułatwiało życie i podnosiło prestiż waluty – ocenia profesor.
Dziś, po 20 latach od denominacji, nie jesteśmy już "milionerami". Wtedy średnie zarobki oscylowały wokół 5 mln złotych, dziś przeciętna miesięczna pensja wynosi niecałe 3,8 tys. złotych. Ale gorzej nie jest. Bo i za kilogram schabu nie płacimy 90 tys. złotych.