Na pierwszy rzut oka, raczej jesteśmy do siebie niepodobni. Z jednej strony Ugrofinowie, z drugiej - Słowianie. Dwa najtrudniejsze chyba, a przy tym całkowicie różne, języki europejskie. Ale jak uczy doświadczenie tylko dwóch ostatnich stuleci, zawsze mogliśmy na sobie polegać.
W kontekście ostatnich doniesień dotyczących spotkania Jarosława Kaczyńskiego i Viktora Orbána, wiele mówi się o przyjaźni polsko-węgierskiej. Niezależnie od bieżącego kontekstu politycznego, historia, i to wcale nieodległa, pełna jest przykładów wzajemnej pomocy i solidarności. Oto one:
OJCZULEK BEM
Prawdziwy przykład braterskiej miłości daliśmy Węgrom w 1848 roku. W Europie wrzało, kilkanaście lat wcześniej za broń chwycili Polacy, i choć zryw listopadowy nie zakończył się sukcesem, to mieliśmy w walce o wolność spore doświadczenia. O wolność nie tylko naszą.
Generał Józef Bem doskonale pamiętał powstańcze walki z Rosjanami; wsławił się m.in. pod Ostrołęką w 1831 roku, gdy uchronił polską armię od całkowitej klęski. Powstanie w końcu upadło, ale dowódca nie zaprzestał oporu. Działał na emigracji we Francji, a wraz z początkiem Wiosny Ludów przeniósł się do Galicji. Dalej, przez tereny austriackie, trafił na Węgry z zamiarem wsparcia tamtejszych powstańców, walczących z Habsburgami.
Dowódca sił powstańczych Lajos Kossuth szybko zaufał Polakowi, oddając mu pod rozkazy węgierskie oddziały w Siedmiogrodzie. Dysponując niewielkimi siłami gen. Bem dokonał niemal rzeczy niemożliwej. Do wiosny 1849 roku Siedmiogród był wolny od Austriaków.
Dla Węgrów jest bohaterem, swojskim "Ojczulkiem Bemem" (Bem Apo). Nie dziwią więc pomniki generała, stawiane mu nad Dunajem. Ale nie tylko Bem zasłużył się na węgierskiej ziemi. Ramię w ramię z Madziarami w XIX wieku walczyli też m.in. generałowie: Józef Dembiński i Józef Wysocki.
Los Węgrów naprawdę nie był nam wtedy obojętny! Ci nie pozostawali dłużni. Ochoczo wspierali powstanie styczniowe, które wybuchło w 1863 roku.
WĘGIERSKĄ KULĄ W BOLSZEWIKA
Oba kraje utrzymywały w międzywojniu przyjazne stosunki, nic dziwnego, skoro regent admirał Miklós Horthy darzył Józefa Piłsudskiego ogromnym szacunkiem. Gdy w 1919 roku gościł nad Wisłą, Polacy wiwatowali na cześć węgierskiego przyjaciela.
Okazja do przetestowania przyjaźni przyszła niedługo - z chwilą wybuchu wojny polsko-bolszewickiej. Także tym razem, gdy ważyły się losy Polski, a może i Europy, Węgry stanęły na wysokości zadania. Gotowe były nawet przysłać własne wojska, ale Czechosłowacja nie zgodziła się, aby obca armia maszerowała przez jej terytorium. Nawet w słusznej sprawie...
Polacy musieli radzić sobie sami, ale gdyby nie węgierski sprzęt wojskowy, a w szczególności miliony sztuk broni i amunicji, o "Cudzie nad Wisłą" moglibyśmy w ogóle nie usłyszeć. Kilkadziesiąt godzin przed decydującym starciem w obronie Warszawy, do Skierniewic przyjechał węgierski pociąg towarowy, wiozący m.in. 22 miliony kul wyprodukowanych w fabryce Manfreda Weissa.
Pomoc nie okazała się jednorazowym aktem. Kolejne pociągi docierały do Polski przez Rumunię. Transportowały nie tylko naboje czy karabiny, ale i np. przenośne kuchnie, a także innego rodzaju sprzęt.
"Nie wiemy, co uczyni Koalicja, my musimy być gotowi, aby stanąć po stronie Polski. Los Polski jest naszym losem" - pisała w czasie wojny z bolszewikami węgierska chrześcijańsko-narodowa gazeta "Nowe Pokolenie" ("Uj Nemzedék”).
UDERZYĆ NA POLSKĘ? NIGDY!
Premier Węgier Pál Teleki, który w 1920 roku decydował o pomocy dla walczącej z bolszewikami Polski, jeszcze raz dowiódł, jak bardzo na sercu leżała mu przyjaźń ze słowiańskim narodem. Kiedy szykowała się kolejna wojna, Teleki znowu stał na czele węgierskiego rządu. Wielu polityków na jego miejscu przystałoby zapewne na kuszącą propozycję Adolfa Hitlera, który uparcie dążył do konfrontacji zbrojnej z Polakami.
W lipcu 1939 roku nazistowski dyktator zaproponował bowiem węgierskim władzom, z którymi pozostawał dotąd w dobrych relacjach, udział w planowanym ataku na Polskę. Jakież było jego zdziwienie, gdy z Budapesztu nadeszła kategoryczna odmowa. A jednak, istniało wtedy jeszcze coś takiego jak moralność w polityce zagranicznej!
– Prędzej wysadzę nasze linie kolejowe, niż wezmę udział w inwazji na Polskę. Ze strony Węgier jest sprawą honoru narodowego nie brać udziału w jakiejkolwiek akcji zbrojnej przeciw Polsce – napisał Hitlerowi węgierski premier. Odważnie, bo mówiło się wtedy, że wódz III Rzeszy nosił się z zamiarem wynagrodzenia Węgier kolejnymi terytoriami (jak w 1938 roku - na mocy tzw. pierwszego arbitrażu wiedeńskiego). Na nic jednak były niemieckie "prezenty".
Węgrzy już pod koniec kwietnia 1939 roku postawili sprawę jasno. – W akcji zbrojnej przeciwko Polsce ani pośrednio, ani bezpośrednio nie jesteśmy skłonni uczestniczyć. Pod pojęciem «pośrednio» rozumiem każde żądanie przejścia oddziałów niemieckich pieszo czy na pojazdach mechanicznych przez nasz kraj w celu zaatakowania Polski. Żądania takie będą odrzucone. Jeżeli Niemcy odpowiedzą na to przemocą, kategorycznie odpowiadam, że na broń odpowiemy bronią - napisał István Csáky - węgierski minister spraw zagranicznych, potomek samego Stefana Batorego.
WĘGIERSKI AZYL
„Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami – bez zmian. Miasta, do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii” - rozkazywał rozbitym, ale pozostającym w walce oddziałom Wojska Polskiego, Naczelny Wódz gen. Edward Rydz-Śmigły. Okoliczności były dramatyczne - 17 września, gdy wydawał dyrektywę, Polskę od Wschodu zaatakowała Armia Czerwona.
I choć Sowieci usilnie próbowali blokować przejście graniczne z południowymi sąsiadami (granica z Węgrami została przywrócona 15 marca 1939 roku), nie zapobiegli istnego exodusowi Polaków. Wycofywali się nie tylko żołnierze, mający nadzieję na przedostanie się na Zachód, głównie do Francji, gdzie powstały Polskie Siły Zbrojne na obczyźnie. Uciekali także cywile, całe rodziny.
Węgry uchodziły za sojusznika Niemiec (sytuacja zmieniła się w listopadzie 1940 roku, gdy kraj przystąpił do tzw. Paktu Trzech), ale Budapeszt nieoficjalnie pomagał uchodźcom znad Wisły. Oblicza się, że schronienie na węgierskiej ziemi znalazło nawet 140 tys. Polaków. Osadzani w obozach internowania, często opuszczali je na własną rękę. Węgierscy rządzący na ogół przymykali na to oczy.
Na Węgry trafił też pracownik polskiego MSZ Henryk Sławik. Tam, do spółki z miejscowym działaczem politycznym i społecznym Józsefem Antallem, a także kilkoma innymi współpracownikami, organizował pomoc dla żydowskich uchodźców z Polski. Był prezesem Obywatelskiego Komitetu do spraw Opieki nad Polskimi Uchodźcami na Węgrzech.
SZACUNEK DLA POWSTAŃCÓW
Gdy 1 sierpnia 1944 roku w Warszawie wybuchło przygotowywane od dawna powstanie, Hitler nie miał już czego szukać na Wschodzie. Pokonani przez Sowietów Niemcy byli już od dawna w odwrocie. Trzeba było jednak jakoś rozwiązać polski problem. Najlepiej rękoma sojuszników III Rzeszy!
Okupanci ściągnęli do walczącej Warszawy posiłki złożone z żołnierzy różnej nacji - tysiące spośród nich było zwyczajnymi bandytami, którzy właśnie w polskiej stolicy szukali okazji do "wykazania się". Dowodzeni przez degeneratów pokroju Oskara Dirlewangera czy Bronisława Kamińskiego, bez pardonu urządzali rzezie niewinnych cywilów.
W okolicach Warszawy rozlokowano też Węgrów - trzy dywizje z II Korpusu Rezerwowego oraz 1 Dywizję Honwedów. Ci jednak walczyć z Polakami nie chcieli. Po raz kolejny długa, wielesetletnia przyjaźń obu narodów wzięła górę. – Większość członków rodzin tych ludzi walczy w podziemiu, w partyzantce albo w Warszawie. Właśnie dlatego prawie nie opuszczają domu, boją się spotkania z Niemcami. Węgrów się nie boją. Szybko się z nami zaprzyjaźniają....” - relacjonował pobyt na podwarszawskiej prowincji huzar István Szabadhegy.
Węgierskie wojska odgraniczały pozycje partyzantów od epicentrum walk. Na bezpośredni udział w boju nie było zgody nie tylko dowództwa, ale i rządzących w Budapeszcie. "Nie mamy czego w Warszawie szukać. Polacy są naszymi przyjaciółmi, a Niemcy towarzyszami broni. Nie wolno nam dać się wciągnąć w ich spór" - miał powiedzieć admirał Horthy.
Co więcej, doszło nawet do tajnych rozmów między Polakami a Węgrami, którzy niechętnie odnosili się do służby w Wehrmachcie. Znane są przypadki przechodzenia do powstańczych szeregów. Jak choćby sierż. Józefa Vonyik oraz sześciu jego towarzyszy broni, którzy polegli walcząc po polskiej stronie. Ich wspólna mogiła znajduje się w Raszynie pod Warszawą.
Doszło do tego, że Niemcy zakazali węgierskim żołnierzom walczyć, następnie wycofali ich z frontu. Tradycje solidarnych węgierskich żołnierzy kultywuje dziś polska Grupa Rekonstrukcji Historycznej "Honved 44".
WSPÓLNA REWOLUCJA
Rok 1956 był dla obu narodów ważny, ale i tragiczny. Najpierw dramatyczne wydarzenia w Poznaniu, gdzie tysiące obywateli tak naprawdę po raz pierwszy zastrajkowały przeciwko sytuacji w kraju. Tak zwany Poznański Czerwiec przyniósł kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych, ale i wlał nadzieję w serca Polaków. Niebawem zmieniła się ekipa rządząca, a zmiany zapowiadały wydarzenia z października. Nastała odwilż, choć - jak się okazało - wyjątkowo krótka.
Równocześnie do wieców w Polsce, popierających ekipę Władysława Gomułki, przetoczyła się fala protestów na Węgrzech. Także i w tych gorących październikowych dniach, mieszkańcy Budapesztu pamiętali o wspólnym bohaterze - gen. Bemie. Tłumnie zebrali się pod jego pomnikiem w centralnej części miasta, aby zamanifestować przyjaźń z Polakami.
Niedługo później musieli uciekać przed sowieckimi czołgami. "Bracia-Rosjanie" krwawo stłumili węgierskie powstanie. Wtedy to Madziarzy mogli na nas liczyć. W wielu miastach odbywały się uliczne pochody, organizowano zbiórki pieniędzy, żywności, leków. Polacy chętnie oddawali krew.
Nawet komunistyczny "Głos Pracy" zauważył wielką solidarność polskiego narodu z ofiarami walk na Węgrzech. „Własną krew oddaje lud Warszawy mieszkańcom Budapesztu. Posyłamy środki opatrunkowe i medykamenty. To jest nasza pomoc materialna. Nie tylko ona towarzyszy z naszej strony wypadkom na Węgrzech. Przede wszystkim i nade wszystko towarzyszy im nasze gorące pragnienie zakończenia przelewu krwi, zwycięstwa na Węgrzech wielkiej idei naprawy wypaczeń i wyjścia na drogę socjalistycznego demokratyzmu” - pisał autor artykułu opatrzonego tytułem "Tragedia węgierska".
Czasami oburzenie prowadziło do użycia siły. Przykładem były wypadki w Szczecinie, gdzie 10 grudnia 1956 roku manifestanci otoczyli, a następnie wdarli się i zdemolowali konsulat Związku Sowieckiego. Nie mogli już dalej nasłuchiwać informacji o spływającej krwią węgierskiej stolicy...