Antoni Macierewicz jest pod jakimś niesamowitym wrażeniem swojego rzecznika Bartłomieja Misiewicza. Tak bardzo czuje potrzebę docenienia go, że podejmuje nieracjonalne decyzje. O uczynieniu go zwierzchnikiem Centrum Kontrwywiadu NATO, o Złotym Medalu, wreszcie o umieszczeniu go w radach nadzorczych. Dlatego dla własnego dobra, a przede wszystkim dobra armii, powinien zwolnić Misiewicza i skończyć ten ciąg kompromitacji.
Strasznie mnie denerwuje, kiedy jedynym argumentem przeciw zatrudnieniu kogoś w administracji publicznej jest wiek. Ale w przypadku Bartłomieja Misiewicza wcale nie o wiek chodzi. Bo posady studentom rozdawali też inni politycy. Chodzi raczej o to, jakie posady otrzymuje Misiewicz. I w jakim stylu.
Golden boy
Kariera Misiewicza to nieustanne pasmo sukcesów. W takim tempie za 15 lat pozostanie mu tylko zostać Imperatorem. Jak pisał na swoje stronie wyborczej (w 2014 roku startował do Sejmiku woj. mazowieckiego) współpracę z Antonim Macierewiczem rozpoczął na przełomie 2006 i 2007 roku. – Dziś już mija blisko 8 lat jak pracuję z człowiekiem, który jest dla mnie największym politycznym autorytetem – pisał.
Po 10 kwietnia Misiewicz zaczął wyjaśniać z Macierewiczem katastrofę smoleńską. Kiedy powstał Zespół Parlamentarny, zwany potocznie Komisją Macierewicza, Misiewicz został jego sekretarzem. Już wtedy zdarzały mu się wpadki, jak słynna wideokonferencja na Skype'ie, kiedy do Sejmu zadzwonił internauta podpisany jako "Władimir Putin".
Młodzi górą
Później Misiewicz aktywnie włączył się w kampanię wyborczą, którą prowadził z kolejnym młodym współpracownikiem Macierewicza Edmundem Jannigerem. On także dostał pracę w MON, ale później z niej zrezygnował. Teraz jest specjalnym przedstawicielem Ministra Obrony Narodowej ds. strategii komunikacji międzynarodowej.
Eh, a gdyby był choć o kilka lat starszy... Jego kariera mogłaby się rozwinąć tak, jak kariera Misiewicza. Po wygranej PiS i złamaniu pierwszej obietnicy wyborczej ("szefem MON będzie Jarosław Gowin"), Misiewicz został rzecznikiem ministerstwa i szefem gabinetu politycznego ministra.
Co można, a co nie
Ta druga funkcja w pełni mu się należała i nie ma w tym nic nadzwyczajnego, bo gabinety polityczne od lat służą do nagradzania zasłużonych dawnych towarzyszy oraz młodych aspirujących działaczy młodzieżówek. Oczywiście PiS, zapowiadające Dobrą Zmianę, powinno je zlikwidować (co zresztą zapowiadało), ale nie miejmy złudzeń – żadna partia tego nie zrobi.
Nie przeszkadza mi nawet brak wykształcenia (Misiewicz powiedział, że kończy robić licencjat, co jak na 26-latka nie jest imponującym osiągnięciem). Ale mam problem z tą pierwszą funkcją, czyli rzecznikowaniem MON. Co prawda Misiewicz czasami wypowiadał się dla mediów jako sekretarz Zespołu Macierewicza, ale to znacznie mniej złożona i odpowiedzialna funkcja, niż bycie twarzą polskiej armii.
Bez doświadczenia
Ktoś taki powinien budować jej autorytet, znać ją na wylot, albo przynajmniej sprawiać takie wrażenie. Tymczasem Misiewicz dopiero uczy się armii i dopiero uczy się PR-u. Bo bycie rzecznikiem nie kończy się krótką wypowiedzią przed kamerą czy zaanonsowaniem ministra na konferencji. To ta część, którą widać. Ta, której nie widaćm jest dużo większa, jak w górze lodowej.
Polega przede wszystkim na wymyślaniu, jak reagować na kryzysy, jak komunikować trudne decyzje. To, że Misiewicz tego nie potrafi, pokazało zamieszanie z apelem smoleńskim. Ministerstwo przez wiele dni było w defensywie, nie potrafiło wytłumaczyć, jaka będzie treść apelu i w ogóle, dlaczego to wszystko.
Nocny nalot Misiewicza
Ale to nie przeszkodziło Macierewiczowi dalej awansować Misiewicza. Zresztą już kilka miesięcy wcześniej dostał poważne zadanie: został pełnomocnikiem ministra ds. Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO. Wsławił się tym, że wszedł tam nocą w obstawie Żandarmerii Wojskowej, doszło do prucia sejfów. Trudno wskazać jakie doświadczenie i kompetencje miał do tego Misiewicz.
Teraz Misiewicz został członkiem rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej, która skupia właściwie wszystkie elementy naszego przemysłu zbrojeniowego i jest absolutnie kluczowa dla bezpieczeństwa. Jej roczne obroty to 5 miliardów złotych. I znowu, trudno wskazać kompetencje, jakimi Misiewicz przebił innych potencjalnych kandydatów.
Na rympał
W tym przypadku to jednak nie tylko problem doświadczenia, ale i braku formalnych kompetencji. Jako że Misiewicz nie ma wyższego wykształcenia, nie mógł skończyć kursu na członków rad nadzorczych.
Co więc zrobił MON? Zmienił statut rady nadzorczej PZG i usunął z niego obowiązek ukończenia kursu i egzaminu. To rażący więc przykład obchodzenia prawa. Partia rządząca, która ma prawo w nazwie i zapowiadała budowę państwa prawa, nie może sobie na coś takiego pozwalać.
Wszędzie go potrzeba
To nie jedyna rada nadzorcza, w której zasiadał Misiewicz, choć nie ma uprawnień. Jak pisaliśmy w naTemat, współpracownik szefa MON był też sekretarzem rady nadzorczej państwowej spółki Energa Ciepło Ostrołęka. Po naszej publikacji wybuchła medialno-polityczna burza i Misiewicz zrezygnował.
Ale nadal pozostanie pewnie konsultantem merytorycznym programu NaszaArmia.pl w TVP. I znowu - czy nie było kogoś bardziej doświadczonego? Przecież Misiewicz dopiero uczy się armii, wielu doświadczonych dziennikarzy zajmujących się tą tematyką ma nieporównywanie większą wiedzę.
Kwestia stylu
W karierze Misiewicza razi jeszcze jedno. Styl. To, że nie odbiera telefonów od dziennikarzy, to niestety u rzeczników norma. Jednak już trochę mniej w normie jest wyciąganie spraw z prywatnego życia dziennikarza, który napisał krytyczny tekst o szefie.
Przykre wrażenie robi nagranie z uroczystości patriotycznej, na której Misiewicz jest fetowany ja minister obrony albo generał. I to, że ani on, ani jego szefowie nie widzieli w tym nic złego. Żołnierze stają przed nim na baczność, tytułują "panem ministrem", a on z poważną miną i wypiętą piersią dokonuje inspekcji oddziałów. Jak piszą dziennikarze, także podczas targów zbrojeniowych w Kielcach Misiewiczowi towarzyszyła obstawa z Żandarmerii Wojskowej. Tak, jakby był premierem i potrzebował ciągłej ochrony.
Co dalej?!
Politycy PiS nic złego nie widzą też w przyznaniu Misiewiczowi Złotego Medalu za Zasługi dla Obronności Kraju. Broniąc tej decyzji Macierewicz jeszcze bardziej obraził żołnierzy. – Jak mało kto zasłużył się dla bezpieczeństwa naszego państwa – stwierdził Macierewicz. Bohaterowie walczący w Iraku i Afganistanie musieli się poczuć docenieni.
Teraz, również w niezbyt dobrym stylu, szef MON broni swojej decyzji o wysłaniu 26-latka do zbrojeniowego giganta. To wszystko pokazuje, że Antoni Macierewicz kompletnie stracił wyczucie polityczne, by nie powiedzieć: zdrowy rozsądek. Przynajmniej jeśli chodzi o Misiewicza. Bo patrząc na te pierwsze kilka miesięcy, aż strach zastanawiać się, co dalej? Mianuje go wiceministrem? A może admirałem?
Dlatego w interesie Macierewicza, ale też MON i wojska, byłoby teraz wyjście do kamer i przyznanie, że przesadził. Że Misiewicz nie nadaje się na te funkcje i że odchodzi. Dla dobra resortu i wojska.