Okazuje się, że kompromitacja przy przetargu na autobusy dla wojska może mieć drugie dno. Nie ma jednak wątpliwości, że polityczną odpowiedzialność za aferę ponosi wiceminister obrony Bartosz Kownacki i to on powinien zapłacić dymisją za ten blamaż. Tym bardziej, że to w jego kompetencjach leżą zakupy uzbrojenia i sprzętu dla armii i to on – żeby oddalić winę od siebie i MON – posłużył się publicznie kłamstwem twierdząc, że zwolniony już w trybie dyscyplinarnym dyrektor sprzedaży spółki Autosan został zatrudniony za poprzedniego rządu.
Kozioł ofiarny
MON znalazło już kozła ofiarnego i zwolniło pracownika firmy Autosan sugerując korupcję w tle. Spekuluje się także, że stanowisko może stracić szef Polskiej Grupy Zbrojeniowej Błażej Wojnicz.
Sprawa budzi olbrzymie kontrowersje. Na początku 2016 r. państwo przejęło Autosan, by uratować firmę przed upadkiem. Trafiła ona pod skrzydła Polskiej Grupy Zbrojeniowej kontrolowanej przez MON. Jesienią wiceminister obrony Bartosz Kownacki polecił Autosanowi, by producent wystartował w przetargu na dostawę 26 autobusów dla 2. Regionalnej Bazy Logistycznej w Rembertowie.
Firma przygotowała ofertę, ale mimo wielokrotnego przekładania terminów ostatecznie spóźniła się z jej złożeniem w MON ... o 20 minut. Przetarg wygrał niemiecki MAN. Sprawą przetargu na autobusy zajmują się już CBA i Służba Kontrwywiadu Wojskowego.
O zaniedbania Kownacki oskarżył poprzedni zarząd sanockiej firmy. "Związany z poprzednikami pracownik został zwolniony dyscyplinarnie” – napisał na Twitterze. Ale to nieprawda, bo odpowiedzialny za spóźnienie dyrektor został zatrudniony już po tym, jak Autosan wszedł w skład PGZ.
Według "Gazety Wyborczej” fakty, które wychodzą na jaw świadczą o tym, że spóźnienie z wysłaniem oferty w przetargu zorganizowanym przez wojsko mogło nie być przypadkowe. Rola Kownackiego w kluczeniu, a być może w celowym posłużeniu się kłamstwem i przerzucaniu winy na poprzedników powoduje, że to on staje się głównym winowajcą.
Jak z wojskowego dowcipu
– Prawdziwego lidera poznaje się po tym, że nawet jeśli podwładny coś zawalił to on bierze za to odpowiedzialność. To minister Kownacki organizuje, nadzoruje i koordynuje prace w ramach swoich kompetencji. A tutaj mamy sytuację jak ze starego dowcipu wojskowego: szukamy winnych, karzemy niewinnych, a wyróżniamy sekcję polityczną – mówi w rozmowie z naTemat gen. Roman Polko, były szef jednostki specjalnej "Grom”.
– Poza tym to nie jest pierwszy zawalony przetarg. Dlatego jak słyszę o planach z powołaniem ćwierćmilionowej armii, to się zastanawiam, w co ona będzie wyposażona, skoro prawie nic nie jesteśmy w stanie kupić, ani śmigłowców, ani okrętów ani innego nowoczesnego sprzętu. A jedyne zakupy jakie się udają to te bez offsetu i z wolnej ręki – podkreśla gen. Polko.
Według niego, żeby uczciwie i transparentnie przeprowadzać przetargi na sprzęt dla wojska potrzebni są kompetentni urzędnicy. – A jeżeli stanowiska w państwowych firmach traktuje się jak synekury polityczne i wprowadza tam kolesi kolesiów, to skutkuje to tym, że te firmy przegrywają z każdym – dodaje.
Były wiceszef ON Janusz Zemke uważa, że w pierwszej kolejności do dymisji powinien się podać prezes Polskiej Grupy Zbrojeniowej. – Jestem absolutnie zdumiony nadzorem PGZ nad Autosanem. Mamy do czynienia z przetargiem, którego wartość decyduje o losie tego zakładu i okazuje się, że nikt się tym na bieżąco nie interesował. To jest kompromitacja – podkreśla w rozmowie z naTemat Zemke.
Jego zdaniem, nieuczciwe jest też to, że aktualnie rządzący w MON po dwóch latach nadal zwalają winę za swoje niepowodzenia na poprzedników. – Wszystkie zapowiadane przetargi się przeciągają, to widać gołym okiem, żadne terminy nie są dotrzymywane, brakuje decyzji – wylicza.
Także były szef MON, Tomasz Siemoniak, przypomniał, że "nowe standardy przy przetargach to nie nowość”. – W końcu w sprawie przetargu na śmigłowce wielozadaniowe dla armii, MON unieważniło go z sobie tylko znanych powodów, a w sprawie samolotów dla VIP wprowadzało w błąd Krajową Izbę Odwoławczą, po czym w ogóle z przetargu zrezygnowano – komentował.
Autosan nie chciał startować?
MON próbuje odsuwać od siebie odpowiedzialność za blamaż przetargu na autobusy dla wojska, ale okazuje, że to opóźnienie mogło wcale nie być wpadką, lecz działaniem celowym. Z informacji "Gazety Wyborczej" wynika, że Autosan nie chciał startować w tym przetargu, bo... nie miał nic do zaoferowania. Ale musiał – bo tego oczekiwali politycy, na czele z Kownackim, który przecież polecił Autosanowi by wystartował w przetargu.
Według informatora "GW", Autosan produkuje autobusy miejskie, a nie wysokopodłogowe, a takich wymagał MON i rzekomo nie był w stanie wykonać zamówienia resortu. Dlatego miał specjalnie spóźnić się z ofertą. Podobnie miała wyglądać sprawa z dronami. Inspektorat Uzbrojenia MON unieważnił w kwietniu przetarg na drony klasy mikro służące do rozpoznania dla grup bojowych.
Sam Kownacki i zarząd Autosanu zdecydowanie zaprzeczają informacjom dziennika.
Cała sprawa może się zakończyć dymisją prezesa PGZ, ale czy tak naprawdę tylko on powinien za zapłacić głową? Argumenty za dymisją Kownackiego można mnożyć. Ma na swoim koncie całą masą mniejszych i większych wpadek. To on odpowiada m.in. za tzw. aferę widelcową, która wywołała międzynarodowy skandal.
"To są ludzie, którzy uczyli się od nas jeść widelcem parę wieków temu. Więc być może w taki sposób się teraz zachowują” - mówił o Francuzach Kownacki po tym jak rząd PiS zerwał negocjacje na śmigłowce Caracal.
Niedawno limuzyna Kownackiego miała wypadek i okazało się że minister w ogóle nie powinien podróżować pojazdem uprzywilejowanym w taki sposób w jaki to robił. Nie dość, że – jak podawało radio RMF FM – jego limuzyna nie jechała w kolumnie, to wiceminister nie jest nawet na liście osób chronionych przez Żandarmerię Wojskową, a należący do ŻW pojazd prowadził człowiek, który nie służy w tej formacji, nie był nawet żołnierzem.
Wprawdzie kierowca wiceministra dostał mandat, a Kownacki przeprosił, ale niesmak po całej sytuacji pozostał. Przy okazji Kownacki przyznał się, że sam spowodował w życiu trzy kolizje. W ten sposób próbował tłumaczyć, że stłuczka może przytrafić się każdemu.
Na ministrze podobnie jak na jego szefie Antonim Macierewiczu ciążę także podejrzenia o dziwne kontakty z Rosją. Donosiły o tym m.in. niemiecki "Frankfurter Allgemeine Zeitung", oraz brytyjski dziennik "The Guardian". Oba dzienniki pisały że Kownacki "utrzymywał kontakty ze środowiskami odpowiedzialnymi za destabilizację Europy z polecenia Kremla”. Sam wiceszef MON wszystkiemu zaprzeczył, ale jego linia obrony nie była zbyt wiarygodna.
Gdy wszyscy drwili sobie z monety na cześć Bartłomieja Misiewicza, byłego rzecznika MON, okazało swoją monetę ma również wiceminister Kownacki, który zamieścił jej zdjęcie 31 lipca na Twitterze. "Na cześć dziadka i wszystkich powstańców warszawskich moja moneta okolicznościowa nosi dumnie odznakę zgrupowania CHROBRY II” – napisał.
"Ponoszę odpowiedzialność"
"GW" pisała też o polityce kadrowej Kownackiego, który zadbał o współpracowników z czasów działalności w "Solidarnej Polsce", partii Zbigniewa Ziobry i znalazł dla nich posady w zarządach i radach nadzorczych spółek i instytucji związanych z Polską Grupą Zbrojeniową i MON.
Dziennik podawał m.in, że akwarysta został przewodniczącym rady nadzorczej Nitro-Chemu, spółki będącej największym w krajach NATO producentem trotylu, a pan, który prowadził budkę z kebabem został zatrudniony na stanowisku dyrektora Departamentu Badań i Rozwoju PGNiG SA. – Te osoby działają na mój rachunek i ja ponoszę za to odpowiedzialność. Na razie o żadnych nieprawidłowościach nie słyszałem – oświadczył Kownacki.
Czy po aferze z przetargiem na autobusy weźmie odpowiedzialność za swoje słowa i decyzje?