Quentin Tarantino to współczesny Bóg kina i chyba nie ma aktora, który odrzuciłby od niego propozycję zagrania chociażby drzewa. Rafał Zawierucha dostał ogromną szansę i wystąpił w najnowszym filmie kultowego reżysera. Nie wszyscy jednak uznają to za sukces i obśmiewają Polaka.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
"Pewnego razu... w Hollywood" to alternatywna historia wydarzeń z 1969 roku. To właśnie wtedy banda Mansona zamordowała Sharon Tate, żonę Romana Polańskiego, oraz ich znajomych. Rafał Zawierucha w filmie Tarantino wciela się w reżysera "Dziecka Rosemary", ale na ekranie widzimy go przez kilka chwil. To wystarczyło, by go wyśmiać, choć na początku wszyscy piali z zachwytu.
Sinusoida emocji
Kiedy gruchnęła wieść o tym, że Polak zagra u Tarantino, wszyscy fani X muzy oszaleli. Każdy film amerykańskiego reżysera staje się przebojem i nie ma osoby, która nie kojarzy go z nazwiska. Tarantino zrewolucjonizował kino (m.in. pod względem dialogów), a jego dzieła zarażają miłością do filmu już kolejne pokolenie widzów. Praca z nim to nie tylko wyróżnienie i spełnienie marzeń, ale też możliwość podglądania geniusza w momencie tworzenia.
Nieoczekiwany zwrot akcji nastąpił w kwietniu. W świat poszła plotka, że Zawierucha może zostać wycięty z finalnej wersji "Pewnego razu... w Hollywood". Polak nie pojawiał się wtedy w żadnych materiałach promocyjnych.
– Zobaczymy niedługo. (…) Zawsze i wszędzie będę podkreślał, że zaproszenie przez Quentina było dla mnie wielkim zaszczytem. Ta historia bardzo mnie zmieniła. Po pierwsze mogłem przyglądać się największym gwiazdom przy pracy, a po drugie, na prywatnym gruncie, spotkałem się z legendami filmu. To była ważna lekcja – mówił w wywiadzie dla "Faktu".
Wtedy po raz pierwszy polski aktor stał się obiektem żartów. Dopiero zwiastun rozwiał wszelkie wątpliwości. Zawierucha pojawił się w nim przez ułamek sekundy, ale ukrócił żarty. Na chwilę. Po premierze znów zaczęto z niego żartować, a jego rolę - deprecjonować.
Nigdy nie było powiedziane, że Roman Polański i jego żona będą grać w filmie pierwsze skrzypce. Od początku było wiadome, że to nie będzie film o Mansonie i jego Rodzinie, a głównymi bohaterami będą fikcyjne postacie grane przez Leonardo DiCaprio i Brada Pitta. Jednak mini-rola Zawieruchy i tak rozczarowała niektórych widzów.
Osoby, które choć trochę interesują się kinem, wiedzą, że nawet taki mikro występ u Tarantino to nie byle rzecz i każdy sukces, nawet mały, cieszy. Jednak wielu z nas ma też w sobie hektolitry jadu, a jeśli komuś innemu powinie się noga, to jesteśmy wniebowzięci. Tylko czy faktycznie rola Rafała Zawieruchy jest przereklamowana?
Staropolski hejt
O komentarz poprosiłem blogerów i dziennikarzy filmowych. Nikt nie powiedział złego słowa o występie Zawieruchy, a wręcz przeciwnie. No i każdy oddałby wszystko za podobne doświadczenie.
– Sukcesem jest już sam fakt wystąpienia u Tarantino, i to w roli niemałej, bo choć w zasadzie bez tekstu, to jednak czasu ekranowego Polak dostał więcej niż niektóre gwiazdy Hollywood pojawiające się w "Pewnego razu..." w epizodach. Ten występ widzę więc raczej jako pierwszy, bardzo ważny krok, i kluczowym będzie, czy kolejny stanowić będzie większa rola. Tarantino dał Zawierusze szansę, ale nie uczynił go gwiazdą – zaznacza Marcin Zwierzchowski, dziennikarz i autor bloga Kulturalny człowiek.
Zwierzchowski zwraca uwagę na istotną rzecz - Rafał Zawierucha pojawia się na ekranie mniej więcej tyle, co takie gwiazdy jak Kurt Russel, Luke Perry, czy Dakota Fanning. Ba! Niewiele krócej niż sam Al Pacino. A wątpię, czy w USA kpią z jego krótkiego występu u Tarantino.
– Moim zdaniem wszystko tradycyjnie rozbija się o kwestię oczekiwań. Jeśli ludzie spodziewali się, że Rafał Zawierucha zagra pierwsze skrzypce w tej produkcji, no to mogą być rozczarowani. Niewiele jednak wskazywało na to, że udział polskiego aktora będzie istotny, albowiem nawet w zwiastunach nie było go za wiele - przypomina Maciej Trojanowicz, autor bloga Troyann.
– Rola Rafała Zawieruchy nie jest ani przehajpowana, ani znacząca dla całego filmu. Nie sądzę, żeby pomogła mu też w szybkim "awansie" w filmowej branży, ale sam aktor wyniesie z niej bardzo dużo dla samego siebie. Patrząc na to od strony samego filmu, to jest to tak samo ważny występ jak każdej drugoplanowej postaci w "Pewnego razu w...Hollywood" – mówi Patryk Karwowski, redaktor naczelny ponapisach.pl.
"Ten facet, co zagrał u Tarantino"
Niemal identyczną sytuację mieliśmy przy okazji finałowego sezonu "Gry o tron". Kiedy okazało się, że wystąpi w nim polski aktor, media i internet napompowały bańkę wielkości smoka. Koniec końców Paweł Sakowski pojawił się przez kilka sekund i było go bardzo słabo widać (tak, zagrał w niesławnym ciemnym odcinku), ale i tak część widzów była zawiedziona i nie zawahała się o tym napisać.
Paweł Sakowski nie zostanie tylko "tym aktorem z 'Gry o tron'". Po występie w serialu HBO posypały propozycje. Niedawno skończył zdjęcia do pierwszego odcinka międzynarodowego thrillera medycznego o roboczym tytule "No Second Chances". Aktor nazywa go "skrzyżowaniem Jamesa Bonda i Dr. House'a".
Niedługą ruszą zdjęcia do kolejnego epizodu i jest szansa na to, że całość obejrzymy na Netfliksie. We wrześniu pojawi się na planie filmu, w którym zagra główną rolę, a na przełomie roku ma wystąpić w kolejnym serialu.
– Występ w "Grze o tron" dał mi prawdziwego kopa, moje nazwisko zaczęło być rozpoznawane i zaczynam grać w wielu fajnych projektach. I to nie z powodu tego, że miałem mieć znaczącą rolę w serialu, ale ze względu na umiejętności i predyspozycje. Cieszę się, że to się wydarzyło, choć nie tak jak się wszyscy spodziewali – mówi mi Sakowski.
– Ta przygoda pozwoliła mi uwierzyć we własne możliwości i to, że mam realne szanse zrobić karierę. To była dla mnie mentalna wielka zmiana. Kto wie, czy to co się dzieje w naszej głowie, nie jest ważniejsze od umiejętności. Bez wiary w siebie, sam talent nie pomoże w odniesieniu sukcesu – dodaje.
Zawierucha... w Hollywood
Nasze reakcje na kariery polskich aktorów za granicą są nierówne. Przeginamy w obie strony - zależnie od sympatii, jaką darzymy daną osobę. Z jednej strony, kiedy dowiedzieliśmy się, że Maciej Musiał zagra w "Wiedźminie" Netflixa, nastąpił wysyp memów ze słynnymi "zwłokami na płocie" na czele. Tymczasem, kiedy Tomasz Kot miał zagrać czarny charakter w filmie o Bondzie, zacieraliśmy ręce.
Podobnie jest z polskimi aktorkami: role Weroniki Rosati nie cieszą się powszechnym podziwem, ale już Joanna Kulig w epizodzie serialu Amazona wywołała pozytywne zamieszanie. Pomimo tego, że jej bohaterka ginie niemal na samym początku. To jednak nie umniejsza sukcesu.
Co dalej z Rafałem Zawieruchą? –Nie jest to rola, która otwiera przed nim drzwi w Hollywood - gość dostał pracę, bo wielki reżyser chciał Polaka grającego Polaka, a Zawierucha swoją fizycznością przypominał Polańskiego. I dobrze uzupełnia ten filmowy skansen ikon kina lat 60. Na pewno ma też teraz w CV potężny wpis – komentuje Radosław Pisula, dziennikarz, bloger i autor fanpage'a Full Frontal Pisula.
– Wątpię jednak, czy w obecnych czasach może liczyć na tyle szczęścia i ma taką siłę przebicia jak na przykład zapomniana już dosyć Joanna Pacuła – nasz chyba najwybitniejszy aktorski towar eksportowy – która w latach 80. poleciała do Stanów i bez grosza przy duszy wyrobiła sobie znakomitą markę. W pewnym momencie zaliczyła nawet nominację do Złotego Globu i odrzuciła role w "9 i pół tygodnia" czy "Nagim instynkcie” – dodaje.
– Przy dzisiejszym natężeniu na rynku ten Tarantino może jednak nie wystarczyć przy łapaniu fuch, szczególnie, gdy nawet tak ciekawy aktor jak Tomasz Kot od pewnego czasu tylko odbija się od kolejnych potencjalnych projektów za wielką wodą. Ale miło, że rodakowi Zawierusze się udało – świetne wspomnienie.
I na koniec zadajmy sobie pytanie: ilu z nas znało wcześniej Rafała Zawieruchę? No właśnie. Do tej pory grał niewielkie role w polskich filmach i serialach. Teraz jest pierwszym i prawdopodobnie ostatnim Polakiem, który zagrał w filmie Quentina Tarantino.
Reklama.
Marcin Zwierzchowski
Dziennikarz, autor bloga "Kulturalny Człowiek"
Niezależnie od tego, jak dalej potoczy się jego kariera, on grał u Tarantino (podkreślę - nie był statystą!), u boku największych gwiazd współczesnego kina. Tego nie da się przecenić, o to nie można nie być zazdrosnym, za to 99% aktorów na świecie dałoby się pokroić w plasterki. Ja zresztą również.
Maciek Trojanowicz
Autor bloga Troyann
Quentin Tarantino lubi nawet drugoplanowe role dawać swoim ulubionym ludziom, z którymi wcześniej pracował, stąd obecność symboliczna Michaela Madsena, Tima Rotha czy Kurta Russella. Skromny udział Polaka w tym kalejdoskopie gwiazd absolutnie mnie nie dziwi i należy traktować jedynie w kategorii ciekawostki.
Patryk Karwowski
redaktor naczelny ponapisach.pl
Rafał Zawierucha, podobnie jak Margot Robbie, wykonał swoje zadanie w 100%. Miał być tłem dla opowieści o pewnych czasach w Fabryce Snów, pewnym mirażem (stąd też mało kwestii mówionych u Tate i Polańskiego) i marzeniem dla Ricka Daltona, który utożsamiał go z sukcesem, a ewentualny kontakt z parą wiązał z nowymi dla siebie możliwościami.
Paweł Sakowski
Aktor
Rafał Zawierucha jest wymieniony w obsadzie filmu Quentina Tarantino. I nawet mimo jednej kwestii mówionej, to żaden powód do wstydu, lecz ogromne osiągnięcie. Przecież Tarantino nakręcił tylko 9 filmów i zapowiedział, że powstanie jeszcze jeden. Sam marzę o tym, by się w nim pojawić.
Radosław Pisula
Dziennikarz, bloger, twórca strony "Full Frontal Pisula"
Pierwszy raz, co ciekawe, o Zawierusze usłyszałem jeszcze przed rolą u Tarantino, bo mój bliski przyjaciel grał z nim w piłkę błotną w drużynie pisarzy polskich, a sam aktor zaliczył wtedy główną rolę w adaptacji "Księstwa". I ten taki "swój" chłop, co to z chęcią opędzluje śledzia i przy grillu posiedzi, nagle łapie pana Boga za nogi – bo inaczej tej sytuacji z angażem u Tarantino określić się nie da. Czy wykorzystał swoją szansę? Na pewno jest go więcej na ekranie, niż się początkowo spodziewano – przewija się doczepiony o Margot Robbie i ciężko mu ukryć, że przeżywa właśnie przygodę swojego życia.