Zapewnienia rządu dotyczące gotowości do walki z drugą falą koronawirusa wydają się nie mieć pokrycia z rzeczywistością. Brakuje personelu medycznego, system się zatyka, a zakażonych przybywa w ekspresowym tempie. Razem z gronem lekarzy specjalistów przygotowaliśmy listę 5 grzechów rządu PiS, które miały wpływ na obecną sytuację.
Od miesięcy rządzący zapewniali, że Polska jest przygotowana do odparcia II fali epidemii koronawirusa. Jednym z ostatnich "optymistów" był minister zdrowia Łukasz Szumowski, który odchodząc ze stanowiska, tak uspokajał społeczeństwo.
– (Wiceminister Waldemar Kraska - red.) posiada raport, który wskazuje, jak przygotować się do jesieni. Warto przy tej okazji dodać, że udało się ufortyfikować Polskę w walce z wirusem. Stworzyliśmy zaplecze do testowania pacjentów oraz laboratoria, które są niezbędne do tego, aby odbierać wyniki testów. Do tego powstały szpitale jednoimienne – wyliczał były już minister zdrowia.
Teraz także widać, że zapewnienia rządzących nie mają pokrycia w rzeczywistości. System ratunkowy zatyka się. Przed szpitalami ustawiają się kolejki karetek z pacjentami z covid-19. Brakuje miejsc covidowych oraz personelu medycznego do opieki nad osobami z ciężkimi objawami koronawirusa. A mamy dopiero początek sezonu grypowego.
Razem z lekarzami, wybitnymi specjalistami udało nam się wyszczególnić pięć spraw, których nie dopilnował rząd lub które przespał i można było je zorganizować o wiele wcześniej. Gdyby podjęto inne decyzje, być może mówilibyśmy teraz nie o 9 tys. zakażeń, a o znacznie mniejszej liczbie.
Podobnego zdania jest profesor Robert Flisiak, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. Uważa bowiem, że takie rozwiązanie powinno zostać wprowadzone już dawno, o czym sam głośno mówił od miesięcy.
– Już od marca mówię i powtarzam, że przy każdym oddziale ratunkowym powinien powstać oddział obserwacyjny. On by przygotowywał ludzi na jesień. Nie zrobiono w tym kierunku nic, ignorowano głosy ekspertów i słuchano urzędników – mówi naTemat prof. Flisiak.
Wielu ekspertów podkreślało w mediach, w tym na łamach naTemat.pl, że nauka obsługi takiego urządzenia nie jest łatwa i nie trwa dzień lub tydzień, a lata. Podkreśla to też prof. Andrzej Matyja, prezes Naczelnej Izby Lekarskiej.
– To nie jest nauka jazdy samochodem, która też przecież ma swój wymiar czasowy, praktyczny i teoretyczny, by nie doprowadzić do tragedii. Respirator to jeszcze bardziej skomplikowane narzędzie pomagające ratować życie ludzkie i nie da się na nim wcisnąć jedynie przycisku "stop" lub "włącz". To nie robot, który sam się dostosuje – mówi nam prof. Matyja.
Trudno jednak przewidzieć wystąpienie takiej pandemii, jaka jest teraz i o wiele wcześniej skierować personel na szkolenie. Ale czy nie lepiej byłoby to zrobić wtedy, kiedy tych zakażeń było o 20 razy mniej? Wtedy było łatwiej znaleźć osobę, która może pokazać działanie takiego sprzętu, bo zajętych było kilkanaście lub kilkadziesiąt respiratorów, a nie tak jak teraz – kilkaset.
– Oczywiście, że była na to chwila czasu, ale jak podkreślam, nie jest to czynność, która można opanować w tydzień lub jeszcze lepiej – zdalnie. Na to trzeba trochę więcej czasu. Ale niestety tak jest, jak się nie słucha ekspertów – stwierdza szef NIL.
3. Lista lekarzy
Podobnie sprawa wygląda, jeśli chodzi o listę lekarzy i pielęgniarek, których wojewodowie mogą wzywać awaryjnie do walki z epidemią. Jest ona używana przez nich, ponieważ Polska nie posiada wystarczającej liczby aktywnych medyków i trzeba posiłkować się lekarzami rodzinnymi lub innych specjalizacji.
Sęk w tym, że wezwania do pracy na pierwszej linii frontu walki z koronawirusem dostają emeryci, ciężarne lub rodzice małych dzieci. Takie problemy były jeszcze w marcu i są teraz. Lista nie została po prostu zweryfikowana.
– Znamy liczne przypadki, kiedy zasadność tych skierowań była podważana. Rodzina, trójka dzieci i jedno niepełnosprawne, lekarka w ciąży na zwolnieniu, lekarze emeryci - wyliczała przykłady w wywiadzie dla Wirtualnej Polski Maria Kłosińska, lekarka z Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie.
– O tym, że będzie druga fala, wiedziano już pół roku temu. Przez miesiące zmarnowano czas, aby zrobić rezerwy i zweryfikować liczbę dostępnych lekarzy – dodała. Podkreśliła również, że ani naczelna, ani okręgowe izby lekarskie nie mogą udostępniać danych do weryfikacji samorządom ze względu na RODO. Ale jest taka możliwość w przypadku Ministerstwa Zdrowia.
– Przede wszystkim z niewolnika nie będzie dobrego pracownika. Należy o tym rozmawiać, uprzedzać, a nie podejmować decyzję z dnia na dzień – mówi nam szef NIL.
– Ponadto liczba lekarzy w Polsce jest na ostatnim miejscu w Europie. Nie można decydować o tym, że leczymy jednych pacjentów kosztem drugich. Przenosząc lekarzy z innych oddziałów do walki z koronawirusem, tracimy ich na oddziałach, a których też są pacjenci – dodaje prof. Matyja.
4. Obostrzenia i ich zluzowanie
W czasie, kiedy powinno się działać, wprowadzać odpowiednie przepisy, budować tymczasową infrastrukturę, rząd zajęty był wyborami i wojną ideologiczną. Tematy zastępcze przesłoniły prawdziwe problemy. Ba, nawet więcej. Przecież sam premier Mateusz Morawiecki "zakończył" epidemię.
– Od początku ataku koronawirusa popełniono wiele błędów, a teraz są tego efekty. Począwszy od tego, że pożegnaliśmy w pewnym momencie wirusa, zlekceważyliśmy go. I nie dziwię się, dlaczego tak, a nie inaczej zachowało się społeczeństwo i odeszło od zasad bezpieczeństwa. Zluzowaliśmy obostrzenia, zezwoliliśmy na imprezy rodzinne, takie jak wesela i mamy takie teraz tego wyniki w postaci rosnącej liczby zakażeń – mówi nam szef NIL.
Rzeczywiście przez wakacje jednymi z większych ognisk zakażeń koronawirusa w Polsce były wesela i imprezy rodzinne. To tam najliczniej i najczęściej dochodziło do zakażeń. I to właśnie te przypadki przełożyły się na powrót pierwszych obostrzeń szczególnie w Małopolsce. Jednak całkowity zakaz organizacji wesel wszedł dopiero kilka dni temu, w październiku.
5. Prawny nakaz noszenia maseczek
Lekarze i specjaliści nie mają wątpliwości, że zasłanianie ust i nosa, dezynfekowanie rąk i utrzymywanie dystansu społecznego są naszą najlepsza i podstawową bronią w walce z koronawirusem.
Trudno jednak wygrywać tę walkę, kiedy część społeczeństwa nie chce jej używać. Co więcej, buntuje się przeciwko temu. Mowa o koronasceptykach, którzy nie chcą stosować się do rozporządzeń rządu i nie chcą nosić maseczek.
Dopiero niedawno obóz władzy wydał im wojnę i zaostrzył przepisy. Nie zrobił tego jednak przez ustawę, która prawnie nałożyłaby na obywateli kraju obowiązek zakrywania ust i nosa. Stało się to za pomocą kolejnego rozporządzenia, które w rozumieniu sądów bardziej prosi Polaków o noszenie maseczek, niż im to nakazuje.
I to jest błąd, bo czasu na stworzenie odpowiedniego projektu ustawy w tej kwestii było mnóstwo. Można było to zrobić jeszcze przed wakacjami, a nawet i po nich. Ale ważniejsza wtedy była dla PiS wewnętrzna walka o władzę w Zjednoczonej Prawicy.