Lekarze twierdzą, że nie byliśmy przygotowani do odparcia ani I, ani II fali epidemii koronawirusa.
Lekarze twierdzą, że nie byliśmy przygotowani do odparcia ani I, ani II fali epidemii koronawirusa. Fot. Łukasz Krajewski / Agencja Gazeta
Reklama.
Od miesięcy rządzący zapewniali, że Polska jest przygotowana do odparcia II fali epidemii koronawirusa. Jednym z ostatnich "optymistów" był minister zdrowia Łukasz Szumowski, który odchodząc ze stanowiska, tak uspokajał społeczeństwo.
– (Wiceminister Waldemar Kraska - red.) posiada raport, który wskazuje, jak przygotować się do jesieni. Warto przy tej okazji dodać, że udało się ufortyfikować Polskę w walce z wirusem. Stworzyliśmy zaplecze do testowania pacjentów oraz laboratoria, które są niezbędne do tego, aby odbierać wyniki testów. Do tego powstały szpitale jednoimienne – wyliczał były już minister zdrowia.
Dodał także, że Polska jest gotowa na drugą falę koronawirusa. Podobne słowa padały w lutym. Zapewniano nas o dostatecznej ilości sprzętu ochronnego, respiratorów, miejsc w szpitalach. Dopiero potem okazało się, że trzeba na szybkości organizować transporty tych materiałów, bo są ogromne braki i szpitale błagają o pomoc, a respiratory kupuje dla Polski osoba, która trudniła się handlem bronią.
Teraz także widać, że zapewnienia rządzących nie mają pokrycia w rzeczywistości. System ratunkowy zatyka się. Przed szpitalami ustawiają się kolejki karetek z pacjentami z covid-19. Brakuje miejsc covidowych oraz personelu medycznego do opieki nad osobami z ciężkimi objawami koronawirusa. A mamy dopiero początek sezonu grypowego.
Razem z lekarzami, wybitnymi specjalistami udało nam się wyszczególnić pięć spraw, których nie dopilnował rząd lub które przespał i można było je zorganizować o wiele wcześniej. Gdyby podjęto inne decyzje, być może mówilibyśmy teraz nie o 9 tys. zakażeń, a o znacznie mniejszej liczbie.

1. Budowa oddziałów obserwacyjnych

Na tę kwestię zwrócił uwagę nasz wcześniejszy rozmówca, prof. Juliusz Jakubaszko. Twierdził w jednym z ostatnich wywiadów, że budowa przy oddziałach ratunkowych oddzielnych komórek obserwacyjnych znacznie odciążyłaby zatamowane obecnie SOR-y.
Podobnego zdania jest profesor Robert Flisiak, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. Uważa bowiem, że takie rozwiązanie powinno zostać wprowadzone już dawno, o czym sam głośno mówił od miesięcy.
– Już od marca mówię i powtarzam, że przy każdym oddziale ratunkowym powinien powstać oddział obserwacyjny. On by przygotowywał ludzi na jesień. Nie zrobiono w tym kierunku nic, ignorowano głosy ekspertów i słuchano urzędników – mówi naTemat prof. Flisiak.

2. Szkolenia z obsługi respiratora

Są też rzeczy, które rząd robi teraz, ale wydają się być to działania awaryjne, które można było przeprowadzić w "spokojniejszym" okresie, jeśli nie o wiele wcześniej. Chodzi oczywiście o zarządzone niedawno szkolenia z obsługi respiratorów dla lekarzy i pielęgniarek z innych oddziałów szpitalnych.
Wielu ekspertów podkreślało w mediach, w tym na łamach naTemat.pl, że nauka obsługi takiego urządzenia nie jest łatwa i nie trwa dzień lub tydzień, a lata. Podkreśla to też prof. Andrzej Matyja, prezes Naczelnej Izby Lekarskiej.
– To nie jest nauka jazdy samochodem, która też przecież ma swój wymiar czasowy, praktyczny i teoretyczny, by nie doprowadzić do tragedii. Respirator to jeszcze bardziej skomplikowane narzędzie pomagające ratować życie ludzkie i nie da się na nim wcisnąć jedynie przycisku "stop" lub "włącz". To nie robot, który sam się dostosuje – mówi nam prof. Matyja.
Trudno jednak przewidzieć wystąpienie takiej pandemii, jaka jest teraz i o wiele wcześniej skierować personel na szkolenie. Ale czy nie lepiej byłoby to zrobić wtedy, kiedy tych zakażeń było o 20 razy mniej? Wtedy było łatwiej znaleźć osobę, która może pokazać działanie takiego sprzętu, bo zajętych było kilkanaście lub kilkadziesiąt respiratorów, a nie tak jak teraz – kilkaset.
– Oczywiście, że była na to chwila czasu, ale jak podkreślam, nie jest to czynność, która można opanować w tydzień lub jeszcze lepiej – zdalnie. Na to trzeba trochę więcej czasu. Ale niestety tak jest, jak się nie słucha ekspertów – stwierdza szef NIL.

3. Lista lekarzy

Podobnie sprawa wygląda, jeśli chodzi o listę lekarzy i pielęgniarek, których wojewodowie mogą wzywać awaryjnie do walki z epidemią. Jest ona używana przez nich, ponieważ Polska nie posiada wystarczającej liczby aktywnych medyków i trzeba posiłkować się lekarzami rodzinnymi lub innych specjalizacji.
Sęk w tym, że wezwania do pracy na pierwszej linii frontu walki z koronawirusem dostają emeryci, ciężarne lub rodzice małych dzieci. Takie problemy były jeszcze w marcu i są teraz. Lista nie została po prostu zweryfikowana.
– Znamy liczne przypadki, kiedy zasadność tych skierowań była podważana. Rodzina, trójka dzieci i jedno niepełnosprawne, lekarka w ciąży na zwolnieniu, lekarze emeryci - wyliczała przykłady w wywiadzie dla Wirtualnej Polski Maria Kłosińska, lekarka z Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie.
– O tym, że będzie druga fala, wiedziano już pół roku temu. Przez miesiące zmarnowano czas, aby zrobić rezerwy i zweryfikować liczbę dostępnych lekarzy – dodała. Podkreśliła również, że ani naczelna, ani okręgowe izby lekarskie nie mogą udostępniać danych do weryfikacji samorządom ze względu na RODO. Ale jest taka możliwość w przypadku Ministerstwa Zdrowia.
– Przede wszystkim z niewolnika nie będzie dobrego pracownika. Należy o tym rozmawiać, uprzedzać, a nie podejmować decyzję z dnia na dzień – mówi nam szef NIL.
– Ponadto liczba lekarzy w Polsce jest na ostatnim miejscu w Europie. Nie można decydować o tym, że leczymy jednych pacjentów kosztem drugich. Przenosząc lekarzy z innych oddziałów do walki z koronawirusem, tracimy ich na oddziałach, a których też są pacjenci – dodaje prof. Matyja.

4. Obostrzenia i ich zluzowanie

W czasie, kiedy powinno się działać, wprowadzać odpowiednie przepisy, budować tymczasową infrastrukturę, rząd zajęty był wyborami i wojną ideologiczną. Tematy zastępcze przesłoniły prawdziwe problemy. Ba, nawet więcej. Przecież sam premier Mateusz Morawiecki "zakończył" epidemię.
– Od początku ataku koronawirusa popełniono wiele błędów, a teraz są tego efekty. Począwszy od tego, że pożegnaliśmy w pewnym momencie wirusa, zlekceważyliśmy go. I nie dziwię się, dlaczego tak, a nie inaczej zachowało się społeczeństwo i odeszło od zasad bezpieczeństwa. Zluzowaliśmy obostrzenia, zezwoliliśmy na imprezy rodzinne, takie jak wesela i mamy takie teraz tego wyniki w postaci rosnącej liczby zakażeń – mówi nam szef NIL.
Rzeczywiście przez wakacje jednymi z większych ognisk zakażeń koronawirusa w Polsce były wesela i imprezy rodzinne. To tam najliczniej i najczęściej dochodziło do zakażeń. I to właśnie te przypadki przełożyły się na powrót pierwszych obostrzeń szczególnie w Małopolsce. Jednak całkowity zakaz organizacji wesel wszedł dopiero kilka dni temu, w październiku.

5. Prawny nakaz noszenia maseczek

Lekarze i specjaliści nie mają wątpliwości, że zasłanianie ust i nosa, dezynfekowanie rąk i utrzymywanie dystansu społecznego są naszą najlepsza i podstawową bronią w walce z koronawirusem.
Trudno jednak wygrywać tę walkę, kiedy część społeczeństwa nie chce jej używać. Co więcej, buntuje się przeciwko temu. Mowa o koronasceptykach, którzy nie chcą stosować się do rozporządzeń rządu i nie chcą nosić maseczek.
Dopiero niedawno obóz władzy wydał im wojnę i zaostrzył przepisy. Nie zrobił tego jednak przez ustawę, która prawnie nałożyłaby na obywateli kraju obowiązek zakrywania ust i nosa. Stało się to za pomocą kolejnego rozporządzenia, które w rozumieniu sądów bardziej prosi Polaków o noszenie maseczek, niż im to nakazuje.
I to jest błąd, bo czasu na stworzenie odpowiedniego projektu ustawy w tej kwestii było mnóstwo. Można było to zrobić jeszcze przed wakacjami, a nawet i po nich. Ale ważniejsza wtedy była dla PiS wewnętrzna walka o władzę w Zjednoczonej Prawicy.
Dzięki takiej ustawie nie byłoby może tylu sytuacji, które obserwujemy teraz, że koronasceptycy nie przyjmują mandatów, a sądy je kasują, bo nie mogą karać obywateli z tego tytułu.