W 2022 roku "podatek inflacyjny" odebrał 150 mld zł oszczędności polskim rodzinom i przedsiębiorcom. W social mediach Polacy już zaczynają określać go mianem "podatku Kaczyńskiego". Termin ten podłapały też media. Dlaczego? – Państwo zaciąga dług, ale przerzuca to na wszystkich innych, więc rząd nie ponosi żadnych kosztów – wytłumaczył dla naTemat prof. Witold Orłowski.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Ekonomiści Stanisław Kluza i Andrzej Sławiński wyliczyli, że w 2022 roku podatek inflacyjny, nazywany w mediach podatkiem Jarosława Kaczyńskiego, kosztował nas 150 mld zł. Co to oznacza? To oznacza, że o aż tyle zmalały zasoby i oszczędności gospodarstw domowych i przedsiębiorstw.
W rozmowie z naTemat.pl ekonomista i wykładowca prof. Witold Orłowski wyjaśnił, o co chodzi z podatkiem inflacyjnym i dlaczego nasze oszczędności topnieją.
– Ja bym nie nazwał tego "podatkiem Kaczyńskiego", bo nie podejrzewam, żeby prezes Kaczyński rozumiał mechanizm tego podatku i wiedział, że taki podatek został nałożony – zaznaczył, po czym wyjaśnił.
– Ogólnie można powiedzieć, że podatek inflacyjny to sposób, w jaki państwo finansuje deficyt budżetowy – zaczął.
Ekonomista wyjaśnił, że jeśli rząd zwiększa deficyt i zamiast pożyczyć pieniądze na rynku, płacąc uczciwe oprocentowanie, zwraca się do Banku Centralnego, żeby brakujące pieniądze po prostu wydrukował, to automatycznie na rynku mamy więcej pieniędzy.
Czytaj także: Idzie drastyczny wzrost cen paliw? Ekspert: Nawet 9-10 złotych za diesla
– Dla jasności dodam, że we współczesnym świecie bank nie musi tych pieniędzy fizycznie drukować, wystarczy przycisnąć klawisz w komputerze i otworzyć linię kredytową dla rządu. Taki sposób finansowania deficytu państwa nic nie kosztuje, to tak jakby pojawił się darmowy kredyt, którego w ogóle nie trzeba spłacać. Albo innymi słowy, jakby państwo pożyczyło brakujące pieniądze od siebie samego – podkreślił.
Rosną ceny - maleją nasze oszczędności
– Tyle że efektem zwiększenia ilości pieniędzy na rynku staje się inflacja, rosną ceny. Tym samym realnie spada wartość naszych oszczędności. Dlaczego? Bo oszczędności zazwyczaj nie mają zaindeksowanego oprocentowania do inflacji, przy wzroście cen można za nie mniej kupić niż poprzednio – zauważył.
– To oznacza, że część naszych oszczędności jest faktycznie skonfiskowana i idzie na sfinansowanie deficytu państwa, bez pytania nas o zgodę. Państwo zaciąga dług, ale w ukryty sposób przerzuca to na wszystkich innych. Rząd nie ponosi żadnych kosztów, a więc to my finansujemy wygenerowany dodatkowo deficyt – skomentował.
"Rząd może powiedzieć, że to nie on obciążył nas podatkiem inflacyjnym"
Prof. Witold Orłowski wyjaśnia to wszystko na prostym przykładzie. – Gdyby miał pan możliwość wydania dodatkowych pieniędzy, a potem wciśnięcia długu w sposób niezauważalny komuś innemu, to byłoby to dla pana wygodne, prawda? – zapytał.
Na przykładzie państwa wygląda to tak. – Nie widać wzrostu długu państwa, więc premier Mateusz Morawiecki może mówić, że finanse są w świetnym stanie, co jest kłamstwem – powiedział ekonomista.
– Inflacja jest niezauważalnym sposobem finansowania deficytu. Rządzący mogą powiedzieć: "to nie my obciążyliśmy was podatkiem inflacyjnym, zrobił to Władimir Putin, to jego wina. Proszę pokazać choć jedną naszą decyzję, że wprowadzamy jakikolwiek podatek" –zaznaczył.
– Politycy wolą w ten sposób finansować deficyt, niż poprzez jawne zaciąganie długu, bo mogą twierdzić, że to nie jest ich wina. A przynajmniej mogą tak robić, dopóki ludzie dają się ogłupić – wyjaśnił.
Ekonomista w rozmowie z naTemat zwrócił też uwagę, że jest jeszcze jedna korzystna okoliczność dla rządu. Chodzi o... elektorat. – Podatek inflacyjny dotyczy głównie spadku wartości oszczędności – zauważył.
– Oszczędności mają ci zamożniejsi, ci biedniejsi ich zazwyczaj nie mają, więc mogą się nie przejmować ich realnym spadkiem. A część z nich, gdy usłyszy narzekających „bogatych”, to pewnie jeszcze ręce zaciera – ocenił.
Nie tylko "podatek Kaczyńskiego". Nasze portfele niszczy skumulowana inflacja
Równolegle w cztery lata skurczyły się nasze oszczędności, wzrosły koszty życia, a 500+ warte jest jakieś 278 złotych.
– Po pierwsze trzeba patrzeć na skumulowaną inflację, a nie tylko na tę liczoną rok do roku, bo my nie żyjemy rok do roku, tylko w dłuższej perspektywie czasu – powiedział INNPoland dr Sławomir Dudek.
– Właśnie ta skumulowana inflacja przebije 50 proc. na koniec tego roku, a już na pewno odbędzie się to w 2024, czyli już po wyborach – dodał.