Większość demokratyczna mierzy się z zamieszaniem wokół ustawy wiatrakowej. Onet opisuje, że w biurze Platformy Obywatelskiej zapanowała nerwowa atmosfera po słowach Pauliny Hennig-Kloski. – To jest naprawdę wkurzające, kiedy własną niekompetencję próbuje się przykryć zwalaniem winy – powiedział anonimowy polityk z ugrupowania Donalda Tuska.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Tarcia w koalicji po ustawie wiatrakowej. "To naprawdę wkurzające"
W ostatniej rozmowie na antenie Polsat News Paulina Hennig-Kloska powiedziała, że to Platforma Obywatelska była projektodawcą przepisów.
– Projektodawcą przepisów pierwotnym była Platforma Obywatelska. Myśmy dostali ten projekt do konsultacji. Ja go konsultowałam, złożyłam do niego cały szereg poprawek i absolutnie identyfikuję się z tym projektem – powiedziała.
Jak donosi Onet, słowa jednej z liderek Polski 2050 miały wywołać poruszenie w biurze PO przy ulicy Wiejskiej. – To jest naprawdę wkurzające, kiedy własną niekompetencję próbuje się przykryć zwalaniem winy na kogoś innego – skomentował jeden z polityków największej partii większości demokratycznej.
Oficjalnych tarć jednak nie ma co się spodziewać. Krzysztof Gawkowski z Lewicy poinformował, że dokument został już poprawiony, a rozmówcy "Gazety Wyborczej" tłumaczą, że nie dadzą się podzielić.
– Nie damy się podpuścić PiS. Nie uda im się operacja skłócenia nas – mówi polityk większości demokratycznej. Z ustaleń dziennika wynika, że Hennig-Kloska nie straci stanowiska ministry klimatu i środowiska w rządzie Donalda Tuska.
Onet z kolei zwrócił jednak uwagę na fakt, że jeszcze w poprzedniej kadencji Sejmu bardzo podobną ustawę wiatrakową pilotowała właśnie Paulina Hennig-Kloska.
Dokument został złożony z podpisami 18 posłów ówczesnego koła Polski 2050, byłego Porozumienia oraz... Michała Wosia, który jest jednym z najbliższych współpracowników Zbigniewa Ziobry.
O co chodzi w ustawie wiatrakowej?
Jak czytamy w uzasadnieniu ustawy wiatrakowej, jej celem jest zminimalizowanie podwyżek cen energii i gazu dla najbardziej wrażliwych odbiorców takich jak gospodarstwa domowe, szpitale, szkoły czy przedszkola.
Wnioskodawcy twierdzą, że "brak wprowadzenia takich rozwiązań spowodowałby bardzo wysokie wzrosty rachunków dla odbiorców uprawnionych, które w zależności od rynku mogłyby wynosić nawet 50 proc., 70 proc. czy w skrajnych przypadkach ponad 100 proc."
Poza ratowaniem portfeli Polaków jest jeszcze kwestia samych wiatraków. Dotychczasowe przepisy narzucają prosty limit: – turbiny wiatrowe mają być oddalone 700 m od zabudowań. Taki przepis zamroził inwestycje w to odnawialne źródło energii w Polsce.
Ustawa posłów KO i Polski 2050 zakłada uzależnienie limitu od miary emitowanego hałasu, a co za tym idzie, zwiększenie udziału odnawialnych źródeł energii w polskim miksie energetycznym.
Jak pisaliśmy w naTemat, większość demokratyczna zmieni przepis ws. odległości turbin od zabudowań. – Wprowadzimy jednak autopoprawką zmianę, że minimum to 500 metrów – powiedziała Katarzyna Lubnauer, posłanka KO.
Według projektu odległość wiatraków od budynków mieszkalnych ma zależeć od hałasu emitowanego przez wiatraki. Te stawiane najbliżej domów mają być najcichsze.
– Chodzi o to, żeby nie można było wykorzystywać starych wiatraków, które są głośniejsze i pochodzą z tzw. szrotu. Gdy inne kraje z Zachodu wycofują stare wiatraki, często są one potem składane w Polsce. A my chcemy, żeby do nas trafiały te najnowocześniejsze i najcichsze – dodała Lubnauer.