Grecja pozostaje drugim najpopularniejszym kierunkiem na wakacje wśród polskich turystów. Często odwiedzamy Kretę, a z niej jest już bardzo blisko do prawdziwej perełki tego kraju – Santorini. Jednak masowa turystyka, która pogrąża wyspę od lat, właśnie przekroczyła krytyczny poziom.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nie ma chyba osoby, która nie słyszałaby o Santorini. A jeśli nawet nie znacie nazwy tej niewielkiej greckiej wyspy, to z pewnością kojarzycie zdjęcia śnieżnobiałych budynków z niebieskimi akcentami na oknach i balustradach balkonów. Tak powinien wyglądać raj. Niestety Santorini od lat nie wygląda tak, jak na zdjęciach z internetu.
Santorini pogrążone w turystach. Na ulicach zabrakło miejsca dla lokalsów
O ile zimą czy jesienią można liczyć na dni z mniejszą liczbą turystów, o tyle w sezonie wakacyjnym trzeba o tym zapomnieć. Tylko we wtorek 24 lipca na Santorini, a w zasadzie do Oia, jednego z jej miasteczek, miało dotrzeć 17 tys. turystów. Dodajmy, że liczba jego mieszkańców nie przekracza 2 tys. Natomiast na całej wyspie na stałe żyje niespełna 16 tys. osób.
To mogło oznaczać tylko jedno – armagedon. Najlepszym dowodem na to, jak fatalna jest sytuacja miasteczka, jest nagranie z portu. Widać na nim, jak turyści niczym tsunami wylewają się z kolejnych promów wycieczkowych. To właśnie oni są największą zmorą tego miejsca.
Nietrudno więc dziwić się, że jeden z miejskich radnych Panagiotis Cavallaris, postanowił zareagować na tę sytuację. Jednak, zamiast nawoływać do strajku, czy prób zablokowania portu, ten zaapelował do mieszkańców, aby ci nie wychodzili z domów.
Masowa turystyka niszczy Santorini. Tam nie da się żyć
Choć apogeum liczby podróżnych miało miejsce we wtorek, to kolejne tygodnie wcale nie będą łatwiejsze. Na Santorini nie brakuje bowiem dni, kiedy to liczba turystów przywożonych przez ogromne promy przekracza 10-11 tys. Dodajmy, że zgodnie z miejscowym prawem nigdy nie powinno to być więcej niż 8 tys. gości. Jednak zapis ten nie jest w żaden sposób przestrzegany.
Ostatecznie samorządowiec swój wpis usunął, burmistrz wypowiedział się o dużej nadinterpretacji ze strony działacza, a na wyspę dotarło mniej niż 17 tys. turystów. Było to konsekwencją późniejszego zacumowania promu, który chciał na Santorini pojawić się w trybie awaryjnym.
Cała sprawa doprowadziła jednak do niemałego zamieszania. W ostatnich dniach wiele mówi się o problemie tzw. overtourismu, czyli nadmiernej turystyki. Sprawa jest szczególnie ważna na Wyspach Kanaryjskich czy Majorce. Tam lokalni mieszkańcy strajkują, walczą z urzędnikami i nie raz uprzykrzają życie turystom. Na Santorini panuje spokój. Nikt nie wychodzi na ulice, nie atakuje lokalnych polityków.
W sprawie głos zabrali greccy dziennikarze. Tak władze próbują walczyć z turystami
Władze Santorini od lat próbują walczyć z masową turystyką. Najczęściej podnoszonym tam postulatem jest zdecydowane ograniczenie liczby statków wycieczkowych, które przywożą jednodniowych turystów. To udało się już np. w Wenecji.
Tacy goście nie są wielkim wsparciem dla lokalnej gospodarki. Nie korzystają z infrastruktury hotelowej, zamiast tego odwiedzają restauracje (albo i nie), spacerują uliczkami, kupują tanie pamiątki, po czym znikają. Wyspa chciałaby, żeby ludzie spędzali na niej kilka dni, zostawiając znacznie więcej pieniędzy.
– Od 2025 r. pułap (8 tys. turystów dziennie – przyp. red.) zacznie obowiązywać ponownie, aby nasza wyspa pozostała miejscem wyjątkowym. Poza tym, jak powiedziała minister Olga Kefalogianni, Santorini było "maszyną parową" turystyki po pandemii – przyznał w rozmowie z kathimerini.gr burmistrz Santorini Nikos Zorzos.
Zorzos dodał także, że już w tym roku na Santorini udało się odnieść pewien sukces. W 2023 roku na wyspie były 63 dni, podczas których liczba turystów jednodniowych przekraczała 10-11 tys. W 2024 roku ma ich być 48.