Małżeństwo rozdarte przez protest nauczycieli. Ona będzie strajkować, on zamartwia się o przyszłość dzieci

Paweł Kalisz
Planowany na 8 kwietnia powszechny strajk nauczycieli dzieli Polaków na wrogie obozy. Jedni solidaryzują się z belframi, uważając ich żądania płacowe za słuszne, inni uważają, że ofiarami protestu będą dzieci. Pół biedy, gdy konflikt przebiega w mediach lub na linii ZNP-rząd. Zdarza się jednak, że polem walki stają się kuchnia, sypialnia lub salon.
Choć wielu Polaków solidaryzuje się z przygotowującymi się do strajku nauczycielami, to są i tacy, którym zapowiadany protest się nie podoba. Uważają, że największymi przegranymi będą dzieci. Fot. Patryk Ogorzalek / Agencja Gazeta
On – pracownik korporacji, codziennie znika w czeluściach warszawskiego Mordoru. Ona – nauczycielka jednej z warszawskich szkół podstawowych. Wspólnie wychowują dwóje dzieci i na pozór nic nie jest w stanie zburzyć spokoju w ich związku. Tymczasem od miesiąca ich dom przypomina pole walki. Ona chce strajkować. On uważa, że to głupota i dziecinada.

Będziesz strajkować?
Agata Kosarzecka otwarcie wyznaje, że nawet przez chwilę nie zakładała, by mogła nie przyłączyć się do protestujących nauczycieli. Powodów jest kilka, przy czym żądania płacowe nie są najważniejsze. – Mąż nieźle zarabia i jakoś dajemy sobie radę z tym, co mamy. Bardziej mnie martwi ten okropny chaos, który zgotowano dzieciom – tłumaczy.


– Wyjaśnienia Agaty niczego nie wyjaśniają. Chaos zaplanowano już dwa lata temu, więc strajkowanie dziś z powodu reformy edukacji nie ma żadnego sensu. Musztarda po obiedzie – ripostuje jej mąż Maciej Kosarzecki. We trójkę siedzimy w kawiarni w centrum miasta i rozmawiamy na temat planowanego strajku nauczycieli. Szkoła Agaty, podobnie jak większość warszawskich placówek, przyłączy się do protestu. – W referendum wzięło udział ponad 80 proc. nauczycieli i tylko jeden głos był przeciwko – wyznaje. – Szkoda, że to nie był twój głos – dodaje z przekąsem jej mąż. Atmosfera z każdą minutą rozmowy gęstnieje, trudno nie zauważyć napięcia między małżonkami.

– Właściwie nigdy się nie kłóciliśmy, najwyżej o jakieś głupoty w stylu wyrzucanie śmieci. A teraz idzie na noże. Gdy cała ta heca się skończy, pewnie czeka nas jakaś terapia małżeńska – twierdzi pan Maciej.

W jednym z wywiadów szef ZNP Sławomir Broniarz zapowiadał, że w przypadku przedłużającego się strajku zagrożone będą nie tylko egzaminy gimnazjalne czy testy ósmoklasistów. Może być też problem z zebraniem rad pedagogicznych, które wydają decyzje o promocjach do następnej klasy. Na drugi dzień Broniarz próbował uspokoić wzburzonych rodziców i przeprosił za swoje słowa. – Wyjaśnił, co się stanie, jak protest potrwa ponad miesiąc. Może jakieś naprędce sklecone kolegia nauczycieli będą przepychać dzieci do następnej klasy, ale właściwie na jakiej podstawie? Drugi semestr dopiero się właściwie zaczął, a tu zaraz strajk, potem święta, potem długi weekend i zaraz wakacje. Dzieci nawet nie mają czasu wykazać się wiedzą przy tablicy. Ocen w dzienniczkach też nie ma za wiele – denerwuje się Kosarzecki.

Pieniądze to nie wszystko
Pani Agata w szkole pracuje od 12 lat. Jak podkreśla, lubi to, co robi, inaczej dawno temu już rzuciłaby tę robotę. – Jako matematyk czy informatyk mogłabym znaleźć dużo lepiej płatne zajęcie. Ale ja lubię uczyć, dzielić się wiedzą. Nie wyobrażam sobie pracy za biurkiem, bez kontaktu z dziećmi – tłumaczy.

– Jednocześnie od lat narastała we mnie złość. Kolejne rządy robiły wszystko, żeby upodlić mój zawód. Zarabiamy grosze, ale nie to jest najgorsze. Kiedyś nauczyciel był osobą godną szacunku. Kolejne ekipy sprowadziły ten zawód niemal na sam dół drabiny społecznej – denerwuje się Kosarzecka. Czarę goryczy przechyliła reforma edukacji.

– Rozumiem ich postulaty, serio. Ale nauczyciele nie mogą strajkować w nieskończoność. Niech sobie wyjdą na ulice, pokrzyczą, spalą kilka opon albo nawet rzucą kamieniem w okno ministerstwa, ale niech następnego dnia wracają do pracy. Bo podobnie jak policjanci czy lekarze mają do wykonania ważne zadanie – denerwuje się Kosarzecki.

I zaczyna wyliczać. – Syn chodzi do szóstej klasy podstawówki. Jak nie pójdzie do szkoły przez kilka dni, to mu się nic nie stanie. Najwyżej pójdzie z chłopakami na boisko albo posiedzi przed komputerem. Ale z młodszą córką będzie problem, zostawianie ośmiolatki samej w domu to słaby pomysł – tłumaczy. – Przecież nie będzie sama! – złości się Agata. – Nie będę palić opon, nie będę rzucać kamieniami, w ramach protestu zostanę w domu – dodaje Kosarzecka. Na uwagę męża, że nie wszyscy są w tak komfortowej sytuacji, dodaje, że w szkole będzie działać świetlica i będzie kilku dyżurnych nauczycieli. Zaopiekują się dziećmi, które z jakichś przyczyn będą musiały przyjść do szkoły.

Podzieleni przez protest
Według danych przedstawianych przez rząd spora grupa Polaków jest zaniepokojona zbliżającym się strajkiem nauczycieli. Z kolei ZNP pokazuje wyniki sondaży, z których wynika, że protest popiera większość Polaków. Pytanie tylko jak długo. Pan Maciej zauważa, że postulaty są ok, ale to, co robią nauczyciele, to forma terroryzmu.

– Cały ten PiS i minister Zalewska to nie moja bajka, ale w tym przypadku uważam, że premier ma rację. Nie można ulegać żądaniom nauczycieli, bo raz, że są wygórowane, a po drugie oni biorą za zakładników nasze dzieci. Rodzice już skończyli szkoły, Zalewska pojedzie sobie do Brukseli i ma w nosie ten pasztet, a po tyłkach dostaną właśnie dzieciaki – tłumaczy Kosarzecki.

Premier Mateusz Morawiecki już zapowiedział, że podwyżek dla nauczycieli nie będzie, bo nie ma na to pieniędzy. Z kolei związkowcy chcą strajkować tak długo, aż spełnione zostaną ich oczekiwania. – To grozi paraliżem całego systemu szkolnictwa. Dzieci szkołę będą oglądać tylko na starych filmach, trzeba będzie je na jakieś tajne komplety zapisać – ironizuje pan Maciej. – Sam jesteś paraliż. Jakbyś był nauczycielem, to pierwszy byś wyszedł na ulicę – ripostuje jego żona. Jest przekonana, że strajk zakończy się na długo przed wakacjami. – Choć nie mam większych nadziei, że dostaniemy podwyżki. Ten nasz protest to taki głos rozpaczy. Pozostaje nadzieja, że ktoś nas usłyszy – mówi pani Agata.