Czy jest życie po "Grze o tron"? Koniec ukochanego serialu jest jak rozstanie z partnerem albo... żałoba

Ola Gersz
"Gra o tron" się skończyła i większość fanów – obojętnie czy ósmy sezon im się podobał, czy wręcz przeciwnie – jest z tego powodu smutna. Mówią, że nie poradzą sobie bez cyklicznych powrotów do Westeros, że nigdy nie będzie już takiego serialu, że to koniec epoki. Jak żyć dalej? UWAGA, można czytać bezpiecznie, artykuł nie zawiera spoilerów do ostatniego odcinka "Gry tron".
Koniec ukochanego serialu może być traumatycznym przeżyciem Fot. Kadr z serialu "Gra o tron"
Osiem lat. Szmat czasu. W przeciągu tych (prawie) trzech tysięcy dni kończyliśmy studia, zrywaliśmy z ukochanymi, zaręczaliśmy się, braliśmy śluby, rodziliśmy dzieci, zmienialiśmy pracę, wyprowadzaliśmy się, tyliśmy, chudliśmy, ścinaliśmy włosy. Wszystko się zmieniało, ale jedno było niezmienne – "Gra o tron". Od 2011 roku serial HBO był zawsze, co rok (ostatnio nieco rzadziej).

Powiecie, że przecież tak jest z każdym innym serialem czy programem. Trwa przez kilka, kilkanaście lat, czasem więcej. Jasne, to prawda, ale z "Grą o tron" jest jednak nieco inaczej.


Nieważne, czy uwielbiałeś ten serial czy go nie znosiłeś – musiałeś o nim słyszeć. Widziałeś memy, wśród znajomych miałeś kilku zagorzałych fanów i słyszałeś podekscytowane rozmowy, a w poniedziałki na Facebooku nie mogłeś znaleźć nic innego, niż artykuły o Daenerys i Jonie. Żaden serial nie miał też dotąd aż tak potężnego kulturowego znaczenia – nie tylko zmienił współczesną telewizję i nadał jej nowy bieg, ale również stał się doświadczeniem przeżywanym w tym samym czasie przez miliony ludzi. Porównywalnym pod względem hype'u (czyli robieniem szumu) chociażby z lądowaniem Neila Armstronga na Księżycu, Super Bowlem w USA czy Mundialem.

To skończyło się jednak poniedziałek.

I co teraz?

Fanowskie wspominki
Tuż przed premierą ostatniego odcinka media społecznościowe zalała fala nostalgii. Ludzie z łezką w oku wspominali te osiem (lub mniej) lat spędzonych z "Grą o tron".

"W 2011 roku czytałam artykuły, w których eksperci od telewizji zastanawiali się, czy przenoszenie na mały ekran pewnej epickiej serii fantasy ma w ogóle jakikolwiek sens. Na łeb na szyję gnałam do księgarni po pierwszy tom z serialową okładką, żeby zdążyć przeczytać ją jeszcze przed premierą" – wspomina na Facebooku blogerka i youtuberka Megu, autorka popkulturowego bloga i kanału "Catus Geekus".

I kontynuuje: "Pierwszy odcinek oglądałam w środku dnia, w moim studenckim mieszkaniu, w przerwie od przygotowań do sesji, na laptopie, który ledwo dychał. (...) Premiery następnych sezonów oglądaliśmy już wspólnie ze znajomymi przy piwsku i chipsach (...), ludzie przychodzili na oglądanie poprzebierani, z garnkami na głowach i wszyscy razem śpiewaliśmy czołówkę (...)". Takich historii jest tysiące. Zabawne jest bowiem to, że fani "Gry o tron" (szczególnie ci bardziej zagorzali) dobrze pamiętają i początek swojej przygody z serialem, i swoje reakcje na co bardziej szokujące lub poruszające sceny.

Ja sama obejrzałam pierwszy odcinek z kilkudniowym opóźnieniem. Nigdy wcześniej nie słyszałam o "Sadze lodu i ognia" George'a R.R. Martina, nie czytałam książek. Zaczęłam oglądać seria;, bo wszędzie widziałam lub słyszałam tę nazwę: "Gra o tron". Na Facebooku, w gazetach, w rozmowach znajomych. Miałam wrażenie, że dzieje się coś wielkiego i coś mnie omija. FOMO zadziałało i włączyłam HBO.

I przepadłam.

Pub, memy i Oberyn
Od razu wiedziałam, że to będzie coś przełomowego i że wstyd będzie tego nie znać. Na początku głównie zadziałał szok – nagość, seks, przemoc, wulgaryzmy były tutaj w stężeniu, którego wcześniej na małym ekranie nie doświadczyłam. Potem zaczęłam wkręcać się w fabułę i przywiązywać do bohaterów. A kiedy zginął Ned Stark – nagle, ot tak, główny bohater – nie miałam już wątpliwości: jestem świadkiem historii.

Pamiętam mój szok podczas Krwawego Wesela (mimo że niestety widziałam już wcześniej spoilery), radość z wyjątkowo satysfakcjonującej śmierci Joffrey'a, oburzenie, kiedy spalono małą Shireen, obrzydzenie na końcu walki Oberyna z Górą (odruchowo zakrywałam młodszemu rodzeństwu – dorosłemu rodzeństwu, podkreślę – oczy), miłość do Jaimego Lannistera, która kiełkowała z sezonu na sezon. Każdy fan ma wspomnienia związane z "Grą o tron". Ktoś oglądał odcinek w pubie, w którym wszyscy żywiołowo reagowali na szokujące sceny akcji, ktoś zbierał wszystkie memy, z których śmiał się tygodniami, ktoś płakał przez kilka dni po śmierci ulubionego bohatera, ktoś całymi godzinami omawiał teorie fanowskie ze znajomymi, ktoś nagrywał wideo z reakcjami (chociażby na wspomniane już Krwawe Wesele), a ktoś przebierał się na imprezy za mieszkańców Westeros.

Minęły lata, wielu bohaterów poumierało, a sam serial odszedł od książek i, mówiąc wprost, się popsuł. Siódmy sezon był już średni, ósmy był słaby. Ekscytacja trochę opadła, zastąpiło ją wkurzenie i bierność. Ale mimo to większość fanów wciąż oglądała każdy kolejny odcinek.

Nikt chyba nie był do końca przygotowany na zakończenie takiej serialowej potęgi, jak "Gra o tron". Został smutek. Nikt w końcu nie lubi, kiedy coś się kończy.

Poserialowa żałoba
Z zakończeniem ulubionego serialu jest jak z rozstaniem z partnerem. Jesteście razem, jesteście szczęśliwi, chociaż, jak to w życiu bywa, są wzloty i upadki. I potem nagle to się kończy. Nieważne, czy zrywasz ty, czy partner albo partnerka – to koniec ważnego etapu w twoim życiu. Czasem masz wręcz wrażenie, że koniec świata.

Na początku rozpaczasz. Płaczesz, oglądasz wspólne zdjęcia, leżysz, nigdzie nie wychodzisz, jesz czekoladę. Nie możesz się odnaleźć i brakuje ci nawet najmniejszych rzeczy. Po ostatnim odcinku ulubionego serialu też tak jest. Ba, nawet gorzej – to doświadczenie podobne do żałoby (chociaż oczywiście nie aż tak silne, jak strata śmierć bliskiej osoby). Przesada? Wcale nie, czysta psychologia. Jak wytłumaczyła cytowana przez Huffington Post Litsa Williams, współzałożycielka strony What’s Your Grief? poświęconej żałobie i jej przeżywaniu, po ukochanym serialu "bez wątpienia doświadczamy straty i jest to naturalna reakcja".

Dlaczego? Po pierwsze, blisko zżywamy się z postaciami, światem przedstawionym i fabułą, które stają się częścią naszego życia. Do tego stopnia, że potrafimy być ostro wkurzeni, kiedy coś w scenariuszu jest nie po naszej myśli. Było tak chociażby z Daenerys Targeryen, kiedy stała się Szaloną Królową. Fanom, mówiąc łagodnie, bardzo się to nie spodobało.

Po drugie, ulubiony serial to często forma ucieczki od własnych problemów i trudów codziennego życia. Odcinki "Gry o tron" czy innego show są bowiem jedyną stałą w życiu pełnych zmian czy stresów. – Możemy na chwilę wyłączyć myślenie. Myśl, że musimy to porzucić i powrócić do prawdziwego świata jest da niektórych przerażająca – mówią w rozmowie z Huffington Post Kristen Diou i Anna Zapata, autorki podcastu "Pop Culture Therapists", który traktuje o tym, jak filmy i seriale opowiadają o zdrowiu psychicznym.

I w końcu po trzecie, doświadczamy straty z powodu zakończenia rytuałów związanym z serialem. Jeśli każdy odcinek oglądałeś o trzeciej w nocy na HBO Go lub w poniedziałek wieczorem wspólnie z przyjaciółmi, możesz odczuwać pustkę, kiedy to się skończy.

Czy w takim razie jest życie po "Grze o tron"?

Poczekaj, przepracuj, ożyj
Kiedy coś straciłeś po jakimś czasie zdajesz sobie sprawę, że musisz zacząć żyć na nowo. Na początku jest ciężko – masz wrażenie, że pustka i smutek z tobą wygrywają.

Jak przez to przejść? Paradoksalnie nie można uciekać od tych przytłaczających uczuć, ale je przeżyć. Wiem to sama po sobie – podobne "żałoby" przeżywałam chociażby po książkowym oraz filmowym "Harrym Potterze" oraz "Władcy pierścieni".

Można przeglądać memy, słuchać soundtracku z serialu, oglądać konkretne sceny albo całe odcinki. Zrobić pożegnalne przyjęcie w stylu "Gry o tron" (co jest bardzo amerykańskim pomysłem) albo – jeśli wcześniej się ich nie czytało – przeczytać książki (trzeba być jednak świadomym, że będą się różniły od serialu). Można też rozmawiać z innymi smutnymi fanami, co ma chyba największe terapeutyczne właściwości (w Wielkiej Brytanii uruchomiono nawet konsultacje psychologiczne po zakończeniu "Gry o tron"). Jeśli bardziej od serialu, brakuje ci rytuału – znajdź inny serial. Taki, o którym możesz rozmawiać ze znajomymi lub razem z nimi oglądać go, co tydzień, tak jak "Grę o tron". Możesz zgłębić się w świat serialowego fandomu, przeglądać memy, czytać teorie – będziesz usatysfakcjonowany.

W końcu, po jakimś czasie poczujesz się już dobrze (jeśli nie to może być to poważniejszy problem i lepiej udać się do specjalisty, na przykład od uzależnień). Będziesz szczęśliwy, otrząśniesz się. Czasami tylko złapie cię na wspomnienia (albo chęć na powtórzenie sobie wszystkich odcinków) i to będzie ok.

Podsumowując, będziesz żył, bo jest życie po "Grze o tron". Telewizja też będzie żyła. Ale jedno jest pewne: coś takiego jak serial ten serial HBO – zjawisko, którym w tym czasie żyły miliony – już się raczej nie powtórzy.

Chociaż nigdy nic nie wiadomo. Czekają nas prequele i "Gry o tron", i "Gwiezdnych wojen". I patrzę też na ciebie, Wiedźminie.