Stefan Okołowicz – to nie tylko pan od spalonej na Marszu Niepodległości pracowni

Aneta Olender
To jego pracownię narodowcy podpalili podczas Marszu Niepodległości. Stefan Okołowicz, artysta fotografik i badacz twórczości Witkacego, w naTemat opowiada o swojej pasji i o tym, jak katastroficzne wizje Witkacego urzeczywistniają się w dzisiejszych czasach. – Na tym polegają dyktatury, wódz ma usłużnych ludzi, dzięki którym udaje mu się utrzymać władzę – podkreśla.
Stefan Okołowicz jest witkacologiem, co oznacza, że bada twórczość Stanisława Witkacego. Fot. Maciej Stanik
Pewnie nie rozmawialibyśmy, gdyby nie to, co wydarzyło się 11 listopada.

Rzeczywiście, uczestnicy Marszu Niepodległości przechodząc przez most Poniatowskiego obrzucili racami budynek przy al. 3 Maja, mierząc w mieszkanie, na którego balkonie wywieszony był plakat Strajku Kobiet.

Tyle że jedna z rac wznieciła pożar w mieszkaniu położonym dwa piętra niżej, w mojej pracowni. Akurat przygotowywałem powiększenia wizerunków Witkacego na przyszłoroczną wystawę. O mało nie spłonęło kilkadziesiąt współczesnych wystawowych powiększeń przedstawiających Witkacego.


Skandaliczne jest to, że rocznice odzyskania niepodległości, które w wielu krajach obchodzone są radośnie, u nas w społeczeństwie sztucznie podzielonym przez polityków, skłaniają do agresji i nienawiści. Przeciwnicy Strajku Kobiet posunęli się aż do przestępstwa. Prokuratura prowadzi śledztwo czy doszło do "zagrożenia dla zdrowia i życia wielu osób albo mienia wielkich rozmiarów".
Na całe szczęście strażakom udało się bardzo szybko ugasić ogień.

Szczęśliwie jednostka straży pożarnej zabezpieczająca Marsz znajdowała się blisko na Powiślu. Z filmików opublikowanych w internecie można obliczyć, że strażacy ugasili płonące przedwojenne drewniane okna i drzwi balkonowe około piątej minuty od chwili powstania pożaru.

Gdyby jechali z dalszej odległości, choćby o kilka minut dłużej, ogień błyskawicznie rozprzestrzeniłby się do dalszych pomieszczeń, po łatwopalnych materiałach znajdujących się w pracowni artystycznej: papierach, blejtramach, płótnach, powiększeniach fotograficznych.
Fot. Maciej Stanik
Witkacy był krewnym marszałka Józefa Piłsudskiego, bohatera Święta Niepodległości?

Tak, ale nie wszyscy o tym wiedzą. Co ciekawe, organizatorzy Święta Niepodległości uhonorowali w tym roku grupę wybitnych Polaków, również Witkacego. Barwne plakaty z ich podobiznami rozklejone zostały w różnych miejscach Warszawy.

Plakat z wizerunkiem Witkacego zawisł na ścianie budynku dosłownie sto metrów od mojej pracowni. Co za przewrotny zbieg okoliczności, że jednocześnie uczestnicy marszu, chociaż nieświadomie, "zaatakowali" portrety Witkacego przygotowywane do wystawy.

"Dziarskich chłopców", którzy występują w "Szewcach" i różne inne ciemne postaci, można porównać do uczestników Marszu Niepodległości, którzy odpowiadają za ten pożar 11 listopada?

Niezupełnie, chociaż porównanie nasuwa się automatycznie. "Dziarscy chłopcy" w sztuce Witkiewicza to zorganizowane bojówki faszystowskie, a na Marsz Niepodległości oprócz osób świętujących uroczyście, każdego roku z ościennych województw zjeżdżają się dresiarze wszczynający rozróby.

Szczególny to sposób manifestowania uczuć patriotycznych. Jednak w doniesieniach prasowych nazywani są zarówno faszystami, jak i bandytami z powodu niebezpiecznych dla innych napaści.
Fot. Maciej Stanik
Chciałabym jeszcze zatrzymać się przy analogiach twórczości Witkacego do dzisiejszych czasów. Zwracał on też uwagę na to, jak niebezpieczny jest tłum ślepo podążający za jednostką. Bojówki mając poczucie dziejowej racji, w rezultacie bezmyślnie podążają za wodzem.

Na tym polegają dyktatury, wódz ma usłużnych ludzi, dzięki którym udaje mu się utrzymać władzę, jak na przykład na Białorusi. W Szewcach Witkacego "dziarscy chłopcy" to bojówki, przy pomocy których totalitarna władza pacyfikuje społeczeństwo.

"Co musi mieć w głowie policjant, który znienacka wali stalową pałą?" – zadał wymowne pytanie Wojciech Czuchnowski, dziennikarz "Gazety Wyborczej", odnosząc się do wydarzeń ze Strajku Kobiet.

Nieumundurowani policyjni prowokatorzy, wykorzystywani przez rządzących do partyjnych celów, spałowali pokojowo demonstrujące dziewczyny i potraktowali je gazem pieprzowym.

Czyli powieści i dramaty Witkacego są wyjątkowo aktualną lekturą?

Witkiewicz, który przeżył Rewolucję 1917 roku w Rosji, a później w latach 30. obserwował formowanie się systemów totalitarnych w Europie, na wiele lat przed Orwellem pokazał jakie zasady rządzą owymi systemami.

Katastrofizm Witkacego dotyczył losów jednostki i społeczeństw na tle przemian społeczno-politycznych, także losu naszej planety.

W Pożegnaniu jesieni pisał: "Cóż, że automatyczni ludzie przyszłości będą szczęśliwi i nie będą wiedzieć o swoim upadku. My wiemy teraz za nich i powinniśmy ich od tego uchronić. W takiej atmosferze ogólnej mogą powstać nowe typy ludzi, problemów, twórczości, o których my teraz pojęcia nie mamy i mieć nie możemy. [...] Na cóż mamy ten intelekt, będący teraz tylko symptomem upadku? Czy na to tylko, aby, programowo zgłupieć w pragmatyźmie [...] i programowo zbydlęcieć, w idealnie urządzonym pod względem technicznym – społeczeństwie?".
Fot. Maciej Stanik
Zanik indywidualizmu może doprowadzić do tragedii? On też jest częścią katastrofizmu Witkacego?

Oczywiście. Największą wartością rodzaju ludzkiego jest świadomość każdego człowieka i możliwość indywidulanego odczuwania świata, niezgłębionej Tajemnicy Istnienia, co powoduje rodzenie się uczuć metafizycznych, będących punktem wyjścia procesu twórczego, podstawą sztuki. Ta zdolność odczuwania jest wyznacznikiem człowieczeństwa.

Witkacy słowami Sajetana w Szewcach odniósł się do kwestii automatyzacji świata: "O, kiedyż, kiedyż, zapomni indywiduum o sobie w doskonałej maszynie społeczności?". W społeczeństwie poddanym mechanizacji, ludzie nie mają czasu zajmować się sobą, bo właściwie tylko pracują. Jednak charakterystyczne jest to, że nie są nieszczęśliwi, pomimo, że są pozbawieni właściwych człowiekowi odczuć.

Całe życie przelatuje na zaspokajaniu potrzeb materialnych, a nie wyższych. Witkacy porównywał społeczeństwo do organizacji, takiej jak termity czy mrówki. Czesław Miłosz nazwał to zmrówczeniem.

Jaką przyszłość Witkacy wróżył naszej planecie?

Tragiczną. O zagrożeniach klimatycznych, które dzisiaj stały się jednym z głównych tematów, a mówi się też o szóstym wymieraniu, Witkacy i jego otoczenie wiedziało ponad 100 lat temu. Już w 1903 roku jego ojciec Stanisław Witkiewicz przewidywał, że zapewne jakiś kataklizm "zniszczy ziemię i jej pleśń – ludzkość".

Natomiast prywatny nauczyciel Witkacego, Mieczysław Limanowski, geolog w zakończeniu swojej publikowanej od 1899 roku w "Przeglądzie Zakopiańskim" naukowo-fantastycznej opowieści o Pratatrach, również wieścił tragiczną przyszłość nie tylko tego wyjątkowego miejsca, ale w ogóle ludzkości.

Zdawał sobie sprawę, jakie zgubne skutki będzie miało dla naszej cywilizacji spalanie ogromnej ilości naturalnych paliw, czego nasza planeta przy wzrastającej liczbie ludności nie wytrzyma. Ostrzegał przed człowiekiem, który "dużo potrzebuje" i bez opamiętania wykorzystuje bogactwa ziemi, czerpiąc złoża naturalne, jakimi są ropa naftowa i węgiel, powstałe w długim procesie osiadania szczątków organicznych i bujnej roślinności karbońskiej.

We wspomnianym tekście mówił o "dymie węglowym" i maszynach, które "źrą węgiel". Wizję tę Limanowski przedstawił wyraziście w kolejnym artykule zatytułowanym Glossopteris, opublikowanym również w "Przeglądzie Zakopiańskim" w 1900 roku:

"Już nie czarownice gubią ziemię i ludzi, już nie wilkołaki i upiory straszą... dym wgryza się w okolice kwiecistych łąk, wysokie kominy i fabryki pełne huku płoszą dzień i jasną powietrznię. Tysiące robotników, europejskich «sudras», w usługach węgla szatana. [...] Szatan pracuje, szatan zniszczenia", który "zagarnia ziemię, by zmienić ją w mrowisko miast o duszących dymach, o schorzałych mieszkańcach [...]. W rękach szatana mszczą się arystokraty bagien sprzed wieków", a więc między innymi glossopteris, która często występuje w złożach węgla. "Dym sięga Tatr".

Witkacy, któremu z pewnością głęboko zapadły w duszę posępne prognozy Limanowskiego, z czasem wysnuł własne katastroficzne wizje. W latach trzydziestych bywał na Śląsku i oglądał dziesiątki kominów zakładów przemysłowych zadymionego regionu.

Już w drugiej połowie lat dwudziestych w tle jego portretów, a także rysunków, obok różnych modernistycznych budowli zaczęły pojawiać się fabryki i dymiące kominy. Na Autoportrecie z 1938 roku, walący z kominów dym i zadymione niebo wzorem wizji Limanowskiego zwiastować się zdaje nadciągającą katastrofę, nie polityczną jednak, lecz cywilizacyjną.

Witkiewiczowskie kominy każą pamiętać, iż żyjemy w świecie zdegradowanym i zadymionym, w miastach, które "zaczynają się dusić". Wyziewy z kominów zakładów przemysłowych i silników samochodowych stały się masowym zabójcą.

Najnowsze badania naukowe potwierdzają, że "najgorszą pandemią zagrażającą obecnie światu jest pandemia smogu". Niezależnie od pandemii wywołanej przez koronawirusa.
Fot. Maciej Stanik
Panie Stefanie jest pan witkacologiem, mam jednak wrażenie, że wiele osób dopiero po tym pożarze odkryła, że jest coś takiego jak witkacologia.

Bardzo to zabawne. To ile mieszkań musiałoby jeszcze spłonąć, żeby społeczeństwo przerobiło, choćby dostatecznie lekcję z Witkacego? Witkiewicz, jak wiadomo był artystą wszechstronnym.

Był artystą i filozofem. Badacze zajmują się poszczególnymi dziedzinami jego twórczości, powstały więc specjalizacje. Witkacologia jako nauka zgromadziła osoby, które stale zajmują się zasadniczymi zagadnieniami sztuki i filozofii tego wybitnego twórcy.

Spotykaliśmy się podczas wielu sesji naukowych, na przykład zorganizowanych co pięć lat przez Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku, czasami przez Muzeum Tatrzańskie, czy inne ośrodki kultury. Wreszcie postanowiliśmy założyć Instytut Witkacego w Warszawie.

Jest pan specjalistą od jego fotografii?

Można powiedzieć, że jestem zainteresowany zwłaszcza fotografiami, chociaż niezbędna jest wiedza o całej jego twórczości, także o faktach biograficznych. Fotografowanie było jego pasją przez całe życie. Już jako kilkuletni chłopiec towarzyszył ojcu Stanisławowi Witkiewiczowi, kiedy ten fotografował. Razem wywoływali naświetlone negatywy, które potem mały Staś opisywał.

Wiele więc zawdzięczał ojcu, który potrafił wzniecić jego zapał. Wiele ciekawych rzeczy, do tej pory jeszcze nieznanych, można by powiedzieć o zdjęciach Witkacego. Dlatego przymierzam się do wydania dwutomowego albumu fotografii tego niezwykłego artysty.

Dotychczas zrobiłem ponad czterdzieści wystaw fotografii Witkacego w Polsce i na świecie, w wielu krajach europejskich, takich jak Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Szwecja, Włochy oraz w Stanach Zjednoczonych, Australii, Japonii, Indiach.

W następstwie przemian w sztuce XX wieku oraz powszechnego zainteresowania fotografią, dzieła Witkacego począwszy od lat siedemdziesiątych trafiły na sale wystawowe nie tylko europejskich galerii, ale najważniejszych muzeów świata, przede wszystkim muzeów amerykańskich, cieszących się największą renomą, jak: nowojorska MOMA – Museum of Modern Art oraz The Metropolitan Museum of Art, również National Gallery of Modern Art,
Washington – jedno z dziesiąciu największych muzeów świata, także LACMA – Los Angeles County Museum of Art, i The Art Institute of Chicago.

Kiedy zafascynował się pan Witkacym?

Jeszcze w szkole, chociaż Witkacego nie było w programie nauczania. Jak u każdego, musiał nastąpić jakiś impuls. Wstrząsnęła mną wystawa jego pastelowych portretów, podobnie lektura Listów do syna Stanisława Witkiewicza, czy jego teoria sztuki – Czysta Forma.

W 1968 roku wyszła powieść "Jedyne wyjście". Pamiętam, że kupiłem ją jeszcze normalnie w księgarni na Nowym Świecie. Kolejne wydania np. "622 upadki Bunga", czy "Narkotyki – Niemyte dusze" sprzedawano już spod lady, bo popularność Witkacego wzrosła.

Kierownicy księgarni odkładali egzemplarze dla znajomych. Podczas studiów na Akademii Sztuk Pięknych miałem zaprzyjaźnioną kierowniczkę "Księgarni Prusa", panią Halinę, u której miałem fory. Czasami poszczęściło mi się u pani Blanki w PIW-ie na Foksal, sięgała po ostatnie egzemplarze.
Uczestnicy Marszu Niepodległości rzucali racami w blok przy al. 3 Maja w Warszawie.Fot. Maciej Stanik
Po pożarze pracowni 11 listopada udało się zorganizować zbiórkę pieniędzy na remont, ale ponieważ zniszczenia nie były tak wielkie, zdecydował pan, że większość środków trafi do Instytutu Witkacego, co to za instytucja?

Grono witkacologów, zajmujących się - jak powiedzieliśmy różnymi obszarami jego twórczości, kilka lat temu stworzyło wspólną płaszczyznę wymiany doświadczeń w celu większej popularyzacji twórczości Witkiewicza. Jedną z form jest wydawanie pisma "Witkacy!".

Zebrana kwota, której nie mogłem przyjąć prywatnie, w całości posłuży temu celowi. Pismo wydajemy własnym sumptem, dostaliśmy ostatnio dotację z ministerstwa, ale tylko na część numerów, dlatego pomyślałem, że pieniądze zebrane po pożarze 11 listopada będą wsparciem właśnie w tym zakresie. Mam nadzieję, że darczyńcy będą wyrozumiali, a może nawet bardziej zadowoleni.

Przyznaję, że byłem niezwykle wzruszony jak i zaskoczony tak ogromną solidarnością, choć z pewnością była to także reakcja na to co się wydarzyło, protest przeciwko niedopuszczalnemu przekroczeniu. Bardzo budujące, że tak wiele osób okazało wsparcie, tym samym również w sferze duchowej.
Fot. Maciej Stanik
Czytaj także: WOW! Czytelnicy naTemat zebrali 30 tys. zł na spaloną przez narodowców pracownię Pana Stefana

Właściciel spalonego mieszkania zabrał głos. "Oczekuję przeprosin od Bąkiewicza"