Do 9 razy sztuka. Jak Argentynki wywalczyły sobie prawo do aborcji

Anna Dryjańska
15 lat intensywnych starań. 9 projektów w parlamencie. Setki tysięcy kobiet w całym kraju, które włączyły się do walki o wolność. Wreszcie, 30 grudnia 2020 roku, udało się: przerywanie niechcianej ciąży w Argentynie będzie legalne. Jak one to zrobiły?
30 grudnia 2020 r. senat Argentyny zdecydował, że aborcja będzie legalna. Latami pracowały na to setki tysięcy aktywistek w całym kraju. fot. juventudsocialistapando / Instagram
Dotychczas w Argentynie obowiązywało takie prawo, jakiego w Polsce chciałby Jarosław Kaczyński: aborcja była zakazana poza dwoma dramatycznymi wyjątkami: w przypadku zagrożenia życia lub zdrowia kobiety, a także gdy zapłodnienie było efektem gwałtu. Teraz będzie legalna do 14. tygodnia ciąży. Stosunkiem głosów 38 do 29, przy jednym głosie wstrzymującym się, argentyński Senat przegłosował uznanie prawa kobiet do aborcji.
Klementyna Suchanow
Ogólnopolski Strajk Kobiet

Kampania Argentynek nabrała tempa w ostatnich latach, ale zabrała tak naprawdę 15 lat. Udało im się doprowadzić do zalegalizowania bezpiecznej i darmowej aborcji za dziewiątym razem.

Od 2016 roku jesteśmy jako Strajk Kobiet w bliskich stosunkach z Argentynkami. Wspólnie zorganizowałyśmy Międzynarodowy Strajk Kobiet po raz pierwszy 8 marca 2017 i czerpiemy nawzajem ze swoich doświadczeń.

Niestety dla nas, Argentynkom już się powiodło, my musimy jeszcze powalczyć. To wymaga ogromnej mobilizacji, ale także korzystniejszych warunków politycznych. Obecną ustawę przedstawił sam prezydent Alberto Fernández.

Kobiety na celowniku państwa

Zakaz aborcji obowiązywał w Argentynie od 1921 roku. Był to de facto zakaz totalny – nawet te nieliczne kobiety i dziewczynki, które łapały się na zapisane w prawie wyjątki, zostawały bez pomocy medycznej.


Zdrowie psychiczne kobiet nie było argumentem. Zgwałcone 10– i 11–latki także odprawiano z kwitkiem. Nawet najpoważniejsze choroby nie były uznawane za wystarczająco groźne, by kobieta nie musiała rodzić.

Argentynki robiły więc to, co inne kobiety w podobnej sytuacji na całym świecie: nadal przerywały niechcianą ciążę, tyle że w tajemnicy. Tę tajemnicę w 45–milionowym kraju nosiło w sobie – według różnych szacunków – od 350 do 500 tys. kobiet rocznie. A do tego dochodziły osoby, które w ten czy inny sposób przyczyniały się do zażycia tabletek poronnych lub zabiegu.

Kobiety w Argentynie, o których zabiegu dowiedziało się państwo, ryzykowały więcej niż Polki. Groziło im od roku do czterech lat więzienia (w Polsce kobiety nie ponoszą odpowiedzialności prawnej za swoją aborcję). Z kolei osobom pomagającym przerwać komuś niechcianą ciążę groziło od roku do nawet 15 lat pozbawienia wolności. Efekt? Tylko w 2016 roku z powodu niefachowo przeprowadzonych aborcji życie straciły 43 kobiety. Tysiące innych zmagało się z komplikacjami zdrowotnymi. A zastraszeni lekarze nie udzielali kobietom pomocy medycznej nawet wtedy, płód był martwy. Media rozpisywały się o kobietach, które odsyłano ze szpitali kwitkiem, by pojawiły się dopiero wtedy, jak zaczną bardzo krwawić.

Państwo na celowniku kobiet

Miarka przebrała się w 2005 roku. Wtedy kobiety uruchomiły kampanię, która miała z nich zdjąć łatkę przestępczyń. Ich celem stała się legalizacja przerywania niechcianej ciąży. To mniej więcej wtedy pojawiły się takie serwisy społecznościowe jak Facebook czy Twitter. Kobiety, które przerwały niechcianą ciążę i te, które popierały prawo do aborcji, mogły się policzyć i dobitnie przekonać się o tym, że zakaz aborcji jest szkodliwą fikcją. I że nie są same. Wtedy zawiązał się ruch społeczny, który po 15 latach odniósł spektakularny sukces. Włączający, wielopokoleniowy, jednoczący kobiety i ich sojuszników, którzy na różne sposoby walczyli o swoją sprawę. Ich symbolem stała się wiosenna zieleń eksponowana jako element ubioru czy flaga zawieszona w oknie lub na balkonie. Ten ostatni sposób okazywania wsparcia stał się szczególnie ważny w czasie pandemii koronawirusa.

W ciągu tych 15 lat projekty uznające prawo kobiet do aborcji upadały 8 razy. Lobbystami, którzy blokowali przejście nowego prawa przez parlament, byli biskupi rzymskokatoliccy, w tym dzisiejszy papież Franciszek. To oni także animowali ruch postulujący utrzymanie nielegalności aborcji, w który zaangażowali się związani z kościołem prawnicy i lekarze.

Ani jednej mniej

W 2018 sprawa zawisła na włosku. Niższa izba parlamentu zagłosowała za tym, by nie karać kobiet i lekarzy za przerwanie niechcianej ciąży, ale Senat niewielką większością głosów opowiedział się za tym, by zostało tak, jak jest. Mimo zniechęcenia Argentynki były zdeterminowane, by próbować do skutku. Prawo się nie zmieniło, ale zmieniała się świadomość społeczeństwa.

Aktywność kobiet na ulicach i w mediach społecznościowych napędzały kolejne dramatyczne wydarzenia i nierówne traktowanie przedstawiane w mediach. Przemoc ze względu na płeć, w tym wobec dziewczynek. Kobietobójstwo przyjmujące najbardziej brutalne formy, tak jak wtedy, gdy grupa mężczyzn porwała 16–latkę, odurzyła narkotykami i gwałciła aż ją zabili. Codzienne niesprawiedliwości, takie jak mniejsze szanse na rynku pracy i niższe pensje. Molestowanie seksualne.

Krzyk gniewu niósł się w internecie hasztagiem #NiUnaMenos (hiszp. ani jedna mniej). Szczególnie widoczne było widoczne zaangażowanie bardzo młodych kobiet: tuż po dwudziestce albo jeszcze nastolatek.

Walka z kryzysem i dyskryminacją

W grudniu 2019 roku prawicowego poprzednika na stanowisku prezydenta zastąpił Alberto Fernández z Frontu na Rzecz Zwycięstwa. Wygrał obiecując nie tylko walkę z kryzysem ekonomicznym, ale i działania na rzecz sprawiedliwości społecznej. Podczas kampanii wyborczej mówił wprost: nie tylko poprze, ale i złoży projekt legalizujący aborcję w Argentynie. I dotrzymał słowa mimo, że na trudności gospodarcze szybko nałożyła się epidemia koronawirusa.

Fernández, który jest katolikiem, wielokrotnie podkreślał, że kobiety mają prawo do swojej decyzji niezależnie od jego światopoglądu. Projekt liberalizujący dostęp do aborcji miał złożyć już wiosną, ale z powodu kryzysu zdrowotnego stało się to kilka miesięcy później.

W tym czasie aktywistki pilnowały, by sprawa nie zaginęła w koronazamieszaniu. Organizowały wydarzenia w internecie, robiły zieloną falę w oknach mieszkań, spotykały się przez internet z parlamentarzystami. Udało im się nawet przekonać kilku tych polityków, którzy wcześniej popierali utrzymanie kar dla kobiet i lekarzy.

Przeczytaj też:

"Nie ma aborcji na życzenie". Świetny występ posłanki Lewicy w TVP, Adamczyk wychodził z siebie

Jędraszewski odleciał w wywiadzie. Protesty kobiet to dla niego "obraz prawdziwie demoniczny"

Prokuratorka ma kłopoty. Ścigała agenta ABW, który wjechał w protestujące na Strajku Kobiet