O pogoni za sławą i "spotkaniu" z Ellen. Łukasz Jakóbiak w szczerej rozmowie o swojej przemianie
Tysiące komentarzy z podziękowaniami i błogosławieństwem. Łzy wzruszenia i "szacunek, za to, co robi". Pod filmami opisującymi nową drogę Łukasza Jakóbiaka dzieje się dosłownie szaleństwo. – Miałem wszystko, co mogłem sobie wymarzyć. Miałem wszystko to, czego można dotknąć, ale okazało się, że jest coś więcej, coś, czego nie widać – mówi w rozmowie z naTemat.pl.
- Łukasz Jakóbiak do niedawna kojarzony był głównie z wywiadami w swojej kawalerce. Prowadził internetowy program "20m2".
- Osiem miesięcy temu Łukasz ogłosił, że kończy z programem. Obecnie nagrywa filmy, które całkowicie różnią się od jego wcześniejszego wizerunku.
- W rozmowie z naTemat.pl Łukasz Jakóbiak zdradza, jaką przemianę przeszedł i czym jest jego kurs "Święty spokój".
Był nieustraszonym dziennikarzem i celebrytą. W pewnym momencie można było odnieść wrażenie, że "jest wszędzie" i "zna każdego". Tego już nie ma. Łukasz pozbył się tego wizerunku, a w swoich nowych nagraniach przekonuje, że dopiero teraz czuje się szczęśliwy.
Łukasz Jakóbiak w rozmowie z naTemat mówi o bolesnej przeszłości, o tym, jak obecnie wygląda jego życie, co zmieniło się 21 marca 2020 roku, gdy "zadziała się magia", jak wpłynęła na niego wizualizacja spotkania z Ellen DeGeneres i czym jest poszukiwanie świętego spokoju w obecnych czasach.
Obejrzałam twój film "Autograf miłości. Moja droga do szczęścia". Wracasz w nim do przeszłości, czasów, gdy byłeś łowcą autografów, spotykałeś się z gwiazdami, nagrywałeś wywiady w kawalerce. Mówisz, że mimo sukcesów "chciałeś więcej akceptacji". Nie czułeś się w tamtym okresie wartościową osobą?
To był nieprawdopodobny i bardzo pouczający czas. Obserwując świat, uwierzyłem, że wartość zdobywa się na zewnątrz, że wartość to jest to, co mogę dotknąć, a nie to, kim jestem. Nie byłem świadomy tego, że większość moich życiowych decyzji była podyktowana bardzo prozaiczną potrzebą akceptacji. Chciałem doświadczać tego piękna, jakim jest życie, a nie walczyć o każdą chwilę spokoju.
Ludzie zaczynają wierzyć w to, co mówią media, kościół, influencerzy, kultura czy szkoła. Jak mogłem czuć się wartościowy, jak nie wyglądałem i nie miałem tego wszystkiego, co mówiono mi, że powinienem mieć?
Mówisz o gonieniu za sukcesem, o słabościach, braku samoakceptacji. Co w twoim przypadku oznacza "odcięcie od siebie"?
Nieświadomie zagłuszałem samego siebie, swoje emocje, wyznaczaniem kolejnego celu do zdobycia. Goniłem za wszystkim tym, co mogło dać mi ulgę. Co mogło odciągnąć mnie od smutku. Każdy na inny sposób będzie zaspakajał potrzebę miłości, potrzebę akceptacji. Jedni przez sukces, inni przez pieniądze, związek, a inni będą sięgali tych uczuć przez alkohol lub narkotyki. Większość z nas jednak zagłuszy to wołanie szumem telewizji czy telefonu.
Nie pozwalałem sobie na przyjrzenie się emocjom, bo nie potrafiłem sobie z nimi radzić. Blokowałem je, bo chciałem doświadczać tylko tego, co komfortowe. Z tym radziłem sobie świetnie. Nie nauczyłem się, jak radzić sobie z czymś, z czym nie było po drodze. Nie przyjrzałem się temu. Myślałem, że nadejdzie moment, w którym zrobię coś, co przyniesie ulgę na dłużej. Ten spokój jednak zawsze po chwili uciekał. Im bardziej goniłem za czymś, tym bardziej oddalałem się od siebie.
Jaki był tego efekt?
Kiedy imponowanie znajomym, przestało mi wystarczać, zacząłem robić rzeczy, które mogły zaimponować innym, czyli mogłem skupić na sobie czyjąś uwagę i przez chwilę poczuć się lepiej. Poszedłem w sukces i rozgłos. Poszedłem zatem na zewnątrz, nie rozumiejąc, że to nigdy, ale to nigdy nie da tego spokoju, którego szukam.
Przyznałeś, że miałeś myśli samobójcze. To w ostatnich latach szczególnie ważny temat. Statystyki są bezlitosne i pokazują, że problem dotyczy coraz większej liczby osób. Komuś mogłoby się wydawać, że miałeś wszystko – karierę, znajomości, piękne sesje. Czego zabrakło, żebyś był szczęśliwym człowiekiem?
Miałem wszystko, co mogłem sobie wymarzyć. Miałem wszystko to, co można dotknąć, ale okazało się, że jest coś więcej, coś, czego nie widać. Coś, do czego cały czas mnie wołało, a ja nie potrafiłem, tego rozpoznać. Jest coś, do czego odkrywania nie zachęca się nas w szkole.
Nauczyć się tego nie da, można to jedynie odkryć, samemu. Odkryć to, kim jesteśmy. Rozpoznać w sobie część Boga. Bezwarunkowej Miłości, która jest i cały czas nas woła. To ta nadzwyczajna siła, której opisać i zrozumieć w pełni pewnie nigdy nie zdołam, bo jak mogę opisać coś, co jest większe ode mnie? To tak jakby oprogramowanie chciało opisać programistę. Dla mnie to subtelna relacja, której uchwycenie w słowach jest bardzo trudne.
Chciałabym nawiązać do "spotkania" z Ellen DeGeneres w 2017 roku, a dokładnie wizualizacji tego spotkania. Spłynęła na ciebie fala krytyki za to przedsięwzięcie. Wyznałeś, że potrzebowałeś 3 lat, żeby się otrząsnąć po tym kryzysie. Jak to wpłynęło na twoje życie?
Zacząłem przegrywać walkę, którą toczyłem przez ponad 20 lat. Przed samym szczytem kula, którą wtaczałem, wyślizgnęła mi się z rąk. Patrzyłem, jak spada i zabiera ze sobą wszystko. Lekcja życia. Bezcenna. Szedłem po miłość, po akceptację, a zostałem odrzucony. Przeszywający ból, którego napór był tak nieprawdopodobnie duży, że zadziałał jak dłuto w rękach Boga. Przy każdym uderzeniu, odpadały kolejne warstwy iluzji. Iluzji, którą myślałem, że jestem i którą patrzyłem na świat, czyli kruszyły się wierzenia, kim muszę być, co muszę mieć, gdzie muszę być. Rozpadało się to, w co wierzyłem latami.
Pamiętam jak przepiękny, bardzo mądry człowiek Andrzej Śmiech, powiedział mi: "To, co o Tobie mówią, nie czyni Cię takim człowiekiem". Wtedy zaczęło do mnie docierać, że każdy ma swoją perspektywę i żadna z nich nie jest prawdziwa, a zarazem każda jest prawdziwa. To z tego powodu dwie osoby patrząc na to samo, zobaczą co innego. Czyli nic nie jest takim, jakim nam się wydaje, że jest. Wszystko to swego rodzaju iluzja. Świat, który widzimy, zależy od tego, co mamy w sobie. Zdarzenie z 2017 roku było dla mnie zbawienne, chociaż nadzwyczaj trudne.
Nie potrzebujemy kryzysu, aby coś zmienić, ale w wielu przypadkach historia pokazuje, jak pomocny może być.
To często jest moment, w którym odpuszczamy, poddajemy się, bo już nie mamy siły pchać tego życia i pozwalamy życiu żyć i zauważamy, że wszystko zaczyna się układać jak nigdy dotąd. To jest zaufanie, ale czym jest to, czemu chcemy zaufać? Jak możemy zaufać czemuś, jak nie wiemy czemu?
W naszej kulturze, w której mamy przeć do przodu, odpuszczenie jest utożsamiane z przegraniem, a tu jest odwrotnie, bo im bardziej napieramy na świat, tym bardziej świat napiera na nas. Opór rodzi opór. Miałem ten olbrzymi zaszczyt rozmawiać z przepięknymi ludźmi w swoim programie i zwłaszcza ostatnie jego lata, były bardzo pouczające.
Traktowałem gości jak książki, z których mogłem pozyskać najcenniejsze ich lekcje. Powstała na bazie tego nawet książka, może ją kiedyś wydam, ale teraz moja uwaga została przeniesiona na opisywanie nieopisywalnego. Na kierowanie ludzi w miejsce, w którym jest wolność, w którym nie ma presji.
Po tych wielu niełatwych doświadczeniach "zwróciłeś się o pomoc do ciszy". Co to oznacza w praktyce?
Im bardziej wyciszałem swój umysł, medytowałem, kontemplowałem, modliłem się, tym bardziej wyciszałem swoje przywiązania, schematy, programy według których żyłem. Jeden wielki szum myśli. Proszę mi uwierzyć, tam jest przepiękne życie. Tam jest to coś, czego opisać się nie da.
Zawsze utożsamiałem się z tym, co myślę. W ciszy, w tym braku przywiązań, zaczynamy dostrzegać, że jest coś więcej. Coś, co postrzega to, co myślę. To było fascynujące odkrycie, nadal je zgłębiam. Przecież jeżeli poproszę teraz czytelników, aby wyobrazili sobie różowego słonia, to przecież go widzą, ale nie stają się nim. Kim zatem są? Są tym czymś, co postrzega tę myśl. Dlaczego tak często zatem chcemy utożsamiać się z tym, co pojawia się w naszej głowie, a na dodatek przemija, odchodzi gdzieś, nie wiemy, dokąd?
Bo boimy się straty?
Co zesłał los, będzie trzeba stracić. Wszystko. Nasze ciało, nasze związki, nasze uczucia, nasza praca i na czele tego wszystkiego nasze myśli, to wszystko przemija i im bardziej się do tego przywiązujesz, tym bardziej cierpisz. Prędzej czy później przyjdzie się nam z tym pożegnać, ale jest coś stałego, jest coś, co postrzega to wszystko, co przemija.
Co to jest?
Każdy musi odkryć to samemu. Tysiąc słów opisujących owoc, nie da ci jego smaku. Nasz umysł będzie się przed tym rozpoznaniem bronił, bo to jest początek końca jego kontroli nad nami, a co za tym idzie wszystkich historii, które tworzy. To jest początek uwalniania się od umysłu, moment, w którym identyfikacja z umysłem, zaczyna obumierać.
To jest tak zwane budzenie się z iluzji umysłu. Ta iluzja to nasze uwarunkowania, przywiązania, mamy swoją perspektywę, to co dobre, a co złe, a czy zastanawiałaś się kiedyś, co jest poza tą perspektywą? Przywiązujemy się do swojej perspektywy, rościmy sobie prawo do niej, jakby była jedyna prawdziwa, a co z pozostałymi 8 miliardami innych perspektyw ludzi? Co, gdyby tak spojrzeć poza ograniczony, naszą perspektywą, umysł?
Co jest za tą granicą?
To właśnie tam jest jedność. Tam jest Miłość. Tam nie ma walki. Tam każda chwila jest idealna dokładnie taka, jaka jest, bo gdyby mogła być inna to by była.
21 marca 2020 roku to dla ciebie ważna data. To wtedy "zadziała się magia", odkryłeś coś, o czym nie śmiałbyś marzyć. Co dokładnie odkryłeś?
Nie byłem osobą wierzącą. Kościoły, które znałem, zrobiły mi krzywdę. Bałem się Boga. Ta atmosfera w kościołach jest dla mnie z domieszką lęku, błagania o wybaczenie, niepokoju. Bóg, w którego ja zacząłem tego dnia wierzyć, to Miłość. Bóg, który mnie i każdego innego człowieka kocha, a nie straszy. To siła, która nie szerzy lęku. Do Boga się biegnie, a nie stoi przed nim na baczność. Ludzie, którzy wykorzystują Boga do straszenia innych, nie mogli go doświadczyć.
Masz na myśli konkretnego Boga związanego z jedną religią? Czy chodzi raczej o głębokie doświadczenie duchowe?
Mówię tu o czymś, co zatrzymało mój świat. Każdy z nas ma do tego dostęp. Dla mnie Bóg jest tylko jeden. To Stworzyciel wszystkiego i wszystkich. Jest wszędzie i w każdym z nas. Dla mnie to Miłość, która nie potępia, a kocha wszystkich. Boga według mnie nie da się opisać. Każde moje słowo na Jego temat, będzie marną próbą opisu.
Podejmuję jednak tę próbę w materiałach "Autograf Miłości. Moja droga do szczęścia" czy "Święty Spokój". Zachowam dla siebie resztę tej relacji, efekty jej możesz zobaczyć w oczach ludzi, którzy wypowiadają się w tych materiałach.
Zrozumiałeś, że masz pomagać innym odkryć miłość. Uważasz to za rodzaj powołania?
Nie zrozumiałem. Poczułem, ale kompletnie nie wiedziałem, jak to zrobić. Tego dnia poczułem też, że ludzie będą świadectwem. Nie wiedziałem jeszcze jacy ludzie. Z tygodnia na tydzień wszystko zaczęło się rozjaśniać. W "Autografie Miłości" są Ci ludzie. To wszystko ułożyło się w całość. Zachwycającą jak dla mnie całość.
Niewiele tu mnie. To przeze mnie przenika, a ja to jedynie przekazuję dalej. Niczego nie uczę, jedynie oduczam tego, co stoi na przeszkodzie w odczuciu spokoju. Rozluźniam ludzi z iluzji umysłu, a pod nią jest Wolność. Ja jedynie podprowadzam do Jej bram. Każdy sam musi zdecydować, czy naciśnie klamkę.
Jakim doświadczeniem jest dla ciebie medytacja?
Niewiele już medytuję. Przez wiele lat była jednak pomocna. Raczej kontempluje. Obserwuje umysł, kolejne przywiązania. Im więcej przywiązań, które nam nie służą, puścimy, tym wolniejsi się stajemy. W spokojnym umyśle, w ciszy, możemy dostrzec te przywiązania. Ludzie utożsamiają medytacje z naukami wschodu, a przecież Biblia też o niej mówi.
Co według ciebie oznacza "kontakt z samym sobą"?
Jeżeli mam mieć kontakt z samym sobą, to kim jest ten, który ma mieć kontakt i z kim ten kontakt ma mieć? Dla mnie to bycie. Poczucie siebie. Poczucie tego, kim jesteśmy, a nie tego, czym myślimy, że jesteśmy. Nie jesteśmy tym, co możemy zobaczyć, dokładnie tak samo, jak oko samo bez lustra zobaczyć siebie nie może.
Czytaj także: "Nie można umyć się raz i na zawsze być czystym". Psycholog zdradza sekret mindfulness
Myślimy, że jesteśmy tylko swoim ciałem? Swoim imieniem? Ok, a co się dzieje z nami, jak w wypadku samochodowym tracimy ręce i nogi? My też się tracimy czy nadal jesteśmy? Czy jak zmieniamy nazwisko przy ślubie, to my też się zmieniamy, czy nadal jesteśmy? Łatwiej poczuć to, kim jesteśmy, odrzucając to, kim nie jesteśmy. W wyniku twoich doświadczeń powstał kurs "Święty spokój". Na czym on polega?
Cała formuła kursu przyszła do mnie, chociaż poszczególne zagadnienia z niego znałem wcześniej, chociażby z ceremonii ayahuascy. Rozpuszczam to, kim myślimy, że jesteśmy, to co myślimy, że musimy. Wyobraź sobie, że umysł, który cały czas czegoś oczekuje, chce czegoś nowego, milknie.
Wyobraź sobie uczucie, w którym czujesz, że jesteś w idealnym miejscu i czasie, nie masz presji przyszłości, ale i żalu przeszłości. Opadły pragnienia, ale jednocześnie czujesz spełnienie. Samo bycie wystarczy. Wszystko jest na swoim miejscu. Jakbyś wróciła do domu, którego szukałaś, a który zawsze tu był, ale go nie widziałaś.
To jest moment olbrzymiej zmiany. Żegnamy się z tym, co trzymaliśmy latami, wyjątkowo to pożegnanie jest trudne, ale w tej samej chwili pojawia się to, co cały czas tu było, ale było przykryte przez to, co trzymaliśmy. Proszę sobie zatem wyobrazić jednocześnie dwa uczucia: straty i wygranej, czyli stratę, dzięki której doświadcza się Boga. Większość z tych momentów odbywa się na kursie, więc są zarejestrowane i dzięki zgodzie uczestników, opublikowane.
Na kursie dzieje się Miłość. Tam nie ma zadań. Ćwiczeń. Tam nie ma narzędzi, które musimy stosować. Tam jest wolność, a nie kolejne dokładanie sobie tego, co musimy.
Uczestnicy kursu "Święty Spokój", mają tak silne odczucia, bo odzyskanie samego siebie to chyba największy prezent, jaki możemy otrzymać. To są zmiany na głębokich poziomach. Wyobraź sobie, że odnajdujesz coś, czego szukałaś 20 czy 40 lat i nagle na domiar tego okazuje się, że to cały czas tu było. To uczucie jest nieopisywalne.
Rozpoczęciu procesu odzyskiwania siebie towarzyszą silne emocje. Towarzyszenie ludziom podczas ich budzenia się to są najpiękniejsze chwile, jakich doświadczam, mogąc prowadzić te spotkania. Energia, zachowanie, postawa takich osób zmienia się w znaczący sposób.
8 miesięcy temu ogłosiłeś, że kończysz z programem "20m2". Czułeś smutek, żal z powodu pożegnania z formatem po tylu latach i tylu wartościowych rozmowach? Czy zamierzasz teraz poświęcić się tylko kursowi?
Był to proces, żegnanie się z czymś, z czym się utożsamiałem, ale 21 marca już wszystko było jasne. Kierowanie ludzi do serca, do Miłości, pod bramy Wolności, jest tym, po co tu przyszedłem. Jesteśmy po trzeciej edycji kursu i jak już wspomniałem, niewiele mam wspólnego z tym, co się dzieje na kursie. Daję się prowadzić. Wreszcie daję się prowadzić.
Podstawą jest olbrzymia chęć zmiany i szczerość w stosunku do siebie. W innym przypadku wszelkie rady będą śmieszne.
Niczego nie potrzebujecie, kursu, który ja prowadzę, też nie. Pozwólcie sobie na ciszę. Czy wytrzymacie 15 minut, siedząc, nic nie robiąc? Nic. Polecam 15 minut dziennie ciszy i świadomego oddechu. Nie myśląc, nie planując, nie oceniając. Ocenianie to kolejny piękny temat. Jak możemy doświadczyć Boga, jak oceniamy to, co stworzył? A stworzył wszystko, więc cokolwiek oceniasz, oddalasz się od niego. Zadaj sobie również pytanie "kim jestem?". Kim lub czym jest to, co postrzega twoje myśli?
Powiedziałeś, że "współpraca z samym sobą to najlepsza współpraca w twoim życiu". Czy teraz czujesz, że jesteś na właściwym miejscu na swojej drodze zawodowej?
Chociaż będzie to wyglądało, jakbym w pewnym stopniu zaprzeczał swoim słowom z początku wywiadu, to zawsze, każdy z nas jest we właściwym miejscu, gdyby mógł być w innym, to by był. Nie ma niewłaściwego miejsca, ale to zawsze wspaniały powód dla umysłu, aby podawać graniczne sytuacje jako dowód, że jednak bywają niewłaściwe miejsca, ale to tylko nam się tak wydaje, bo nie widzimy całego obrazu sytuacji.
Kiedy wydarzyła się w moim życiu Ellen, chodziłem z lekami antydepresyjnymi w kieszeni, starając się resztkami sił ratować resztki reputacji. Chwilę przed tym walczyłem o każdą współpracę, pędziłem, aby podtrzymywać siebie w mediach. Dzisiaj, odpowiadam na twoje pytania, siedząc przy zachodzie słońca w Indonezji, gdzie zdecydowałem się zamieszkać przez pół roku i korzystam z ciszy, którą jestem zafascynowany tak samo, jak kiedyś szumem wkoło siebie.
Myślisz, że poznałeś sekret szczęśliwego życia?
Tym sekretem jest to, że szukamy tego, który szuka.
Napisz do autorki: alicja.cembrowska@natemat.pl