Mieszkanka Kuźnicy: Jest strasznie, ludzie są w nerwach, niektórzy woleli zostać w domu

Katarzyna Zuchowicz
– Tu trzeba być, żeby zobaczyć, jak to wygląda – reaguje mieszkanka Kuźnicy, kiedyś zwanej Białostocką. Dziennikarze nie są tam wpuszczani. Dlatego dzwonią, gdzie się da, szukają informacji. – Ile ja już telefonów z Warszawy miałam! Wysyłaliśmy komuś nawet nasze nagrania – mówi kolejna osoba, która mieszka w tym rejonie.
8 listopada migranci siłowo próbowali przekroczyć granicę z Polską. Rozbili obóz w okolicy Kuźnicy. fot. LEONID SHCHEGLOV/AFP/East News



Kuźnica liczy ok. 1,7 tys. mieszkańców, cała gmina – ok. 4 tysiące. Wieś znajduje się przy drodze krajowej nr 19 i w ogromnej mierze żyje z granicy. Tędy jadą tiry, tu zatrzymują się kierowcy, korzystają ze sklepów, restauracji, miejsc noclegowych.

Dziś wszystko stoi. – Granica jest zamknięta. Teraz jest cisza i spokój, ale wszędzie jest policja, wojsko, latają helikoptery. Jest strasznie, ludzie są w nerwach, niektórzy woleli zostać w domu. Klientów też nie ma, żyjemy niepewnie, co będzie jutro – mówi nam jeden z mieszkańców. – Ulice są puste, wieczorami nie widać ludzi. Myślę, że każdy boi się wyjść z domu, choć latają helikoptery, jeżdżą wozy wojskowe i na pewno czujemy się bezpieczniej, że to zaplecze jest. Ale ja nie wychodzę z domu, jak nie trzeba. Sytuacja jest nietypowa i wyczuwa się niepokój, jak to wszystko się skończy. Czy nie będzie rozlewu krwi? Czy teraz to cisza przed burzą? Nikt nie wie, co się może zdarzyć – relacjonuje inna z mieszkanek.

Jeszcze jedna dodaje: – Spodziewaliśmy się, że we wtorek będzie szturm uchodźców. Ale oni odpuścili i z tego, co słyszeliśmy z nieoficjalnych źródeł, Łukaszenka powiedział: Damy wam niepodległość. Czyli, że coś będzie 11 listopada. Ale czy tak będzie i gdzie jest prawda? Tego nie wiemy.

Migranci na przejściu w Kuźnicy


Ludzie mówią, że wojsko od niedzieli grupowało się w ich okolicy. – Od tego czasu jest duży niepokój. Sytuacja jest niepewna, czekamy, co się wydarzy. Nikt tego nie wie. Wcześniej u nas było spokojnie – reaguje inny z mieszkańców.

Choć i tu wcześniej migranci byli widziani. – Niektórzy mieszkańcy im pomagali. Słychać było, że jak szli i potrzebowali się gdzieś zatrzymać, to szukali schronienia w niezamkniętych oborach czy stodołach. Ja sama widziałam, jak szli poboczem naszej S-19-tki. Policja regularnie ich zatrzymywała – słyszymy od jednej z mieszkanek.

W poniedziałek o Kuźnicy usłyszał cały świat. To tu, jak informował wiceszef MSWiA Maciej Wąsik, doszło do starcia, gdy migranci próbowali przedrzeć się przez granicę.

Migranci niszczyli zasieki przy użyciu kamieni, łopat i kijów, a po kilkugodzinnych próbach sforsowania granicy ponad 3 tysiące osób rozbiło obozy i rozpaliło ogniska między dwoma państwami. Zdjęcia i nagrania obiegły internet i media. – Masa helikopterów latała, wszędzie było mnóstwo policji i wojska. W niedzielę kolumny wozów policyjnych po 10 w szpalerach jechały. Było ich może ze 30. Nie wiem, czy z całej Polski. Ale było i Mrągowo, i Giżycko, i Bydgoszcz, i Toruń. Jechali na granicę. Widać masę sprzętu ciężkiego, zrzucili trochę desantowców – opowiada jeden z naszych rozmówców.

– Jak pojechałam do Biedronki, to aż ciarki przechodziły. Tyle helikopterów latało, tyle wojskowych było, tyle sprzętu wojskowego! Było takie uczucie podniosłości – dodaje. Kolejnego dnia okazało się, że z obozu w Kuźnicy, który liczył ponad trzy tysiące osób, miało zostać około 800 cudzoziemców. W środę pojawiły się zaś informacje, że do siłowego sforsowania ogrodzenia przez dwie grupy migrantów doszło w okolicach Krynek i Białowieży.
Czytaj także: Ponad dwa tysiące migrantów miało zniknąć z Kuźnicy. Sprawdziliśmy, co dzieje się na granicy

Jak wygląda życie w Kuźnicy


Wszyscy nasi rozmówcy proszą o anonimowość. Kuźnica jest mała, wszyscy się znają. Tak naprawdę wiedzą tyle, co my w Warszawie. Nikt, jak mówią, pod siatkę nie podchodzi. Nagrania widzieli w telewizji lub w internecie. Jeden z naszych rozmówców mówi, że już nawet nie chce tego oglądać.

– Ludzie mają bardzo różne podejścia. Niektórzy panikują, inni podchodzą spokojnie, mówią, że przyjęliby migrantów pod swój dach. Poza tym życie toczy się normalnie. Słyszę potem, że u nas nie ma mięsa, chleba, mleka, bo wszystko w sklepach wykupione. A ja w sklepie kupuję wszystko, nic mi nie brakuje, sklepy są otwarte, ludzie chodzą do pracy, normalnie możemy się przemieszczać. Jest tylko ten niepokój – mówi mieszkanka X.

Wójt gminy w środę od rana był nieuchwytny. W rozmowie z innymi mediami mówił wcześniej, że wierzy, iż wojsko i policja sobie poradzą i że najważniejsze, żeby nie wpuścić imigrantów do Polski.

W rozmowie z Interią powiedział, że takiej sytuacji w Kuźnicy jeszcze nie było. – Czuć pewne zaniepokojenie, ale funkcjonujemy normalnie. Urzędy działają, sklepy są otwarte – powiedział Paweł Mikłasz. W mediach pojawiły się doniesienia, że niektórzy rodzice wcześniej zabrali dzieci ze szkoły. "Boimy się i musimy zadbać o bezpieczeństwo dzieci" – mówiła w rozmowie z wp.pl Bogusława Januszkiewcz, dyrektorka szkoły podstawowej w Kuźnicy. We wtorek i środę szkoła była zamknięta, wykorzystano tzw. godziny z puli dyrektorskiej. Co będzie dalej, ma się okazać w piątek.

Minister Przemysław Czarnek ogłosił, że w związku z sytuacją na granicy szkoły w powiatach graniczących z Białorusią będą mogły przejść na naukę zdalną. Zapowiedział, że pismo w tej sprawie wyśle do kuratorów, a decyzje będą mogli podejmować dyrektorzy placówek.

"Dla nas to jest szok, co się tutaj dzieje. Śmigłowce latają nad naszymi głowami, oglądam nagrania z granicy w telewizji. Cała Polska powinna się o nas martwić. Boimy się, co będzie dalej" – mówiła dyrektorka szkoły.

Czy nie dojdzie do konfliktu


Wszystko, jak zaznacza jeden z naszych rozmówców, ma wpływ na ten niepokój. I te nagrania z granicy, którymi żyje Polska, i to, że jest pełno policji i wojska. – Chyba tylko ich widać, jak jadą do granicy, bo nikogo poza nimi nie ma. Jak zamknęli granicę, nie ma ciężarowych aut, to kto ma tam jechać? – pyta retorycznie. Ale najbardziej, jak to wszystko się skończy.

– Są obawy, czy nie dojdzie do jakiegoś konfliktu. Przecież imigranci nie chcą do Polski tylko na Zachód. Może jest tylko strach przed tymi młodymi ludźmi, którzy wymachują szpadlami, bo skoro tak ktoś robi i niszczy granicę, to chyba nie idzie z dobrym zamiarem, skoro niszczy granicę państwa. Najbardziej szkoda kobiet z dziećmi – mówi jedna z mieszkanek.

– Tak mi szkoda tych ludzi, tych dzieci! Oni są w takiej pętli. Nasi nie wpuszczają, tamci ich cisną. Sama bym przyjęła jedną rodzinę. Ale z drugiej strony słychać, że oni chcą tylko do Niemiec – słyszę od innej.
Czytaj także: Wstrząsające nagrania z granicy. Pokazano, jak służby Łukaszenki traktują uchodźców
Strach? – Ja się nie boję. Widzę, jak żołnierze pracują. Oni to odeprą. Tylko zawsze zastanawiam się, jakim kosztem. Czy ktoś nie może nam pomóc? Czy my jesteśmy zbyt dumni, żeby prosić o pomoc? Czy rządzącym już się w głowie poprzewracało, że są pępkiem świata? Na przykład na Litwie stacjonuje masa unijnych wojsk. A u nas? Nie wiem, komu to wszystko służy – reaguje kolejna.
Czytaj także: Nadzwyczajne posiedzenie Sejmu. Morawiecki wreszcie wyjaśnił, dlaczego odrzuca pomoc Frontexu