Jest młoda, ładna i rządzi krajem. Dziadersi atakują Sannę Marin, bo mają problem z kobietami
Kiedy kobiety bezceremonialnie rzucają w kąt utarte schematy, świat często reaguje oburzeniem. Wybucha afera, bo zachowały się / wyglądają / żyją / mówią – i tak dalej, i tak dalej – inaczej, niż powinny. Kobiety, które żyją na świeczniku, mają na tym polu dwa razy gorzej. Nie tylko muszą wysłuchiwać krytyki "dla ich dobra" ze strony bliskiego otoczenia, ale stają się również bohaterkami medialnych skandali, a oburzeni próbują je zlinczować.
Tak było, gdy pierwsza dama Ukrainy Ołena Zełenska usiadła w rozkroku do zdjęcia na okładce "Vogue'a" albo Billie Eilish wyszła na ulicę w topie na ramiączkach i szortach, mimo że nie ma ciała, które zdaniem internetu, powinna mieć młoda dziewczyna. Albo gdy (wówczas 51-letnia) Joanna Przetakiewicz, "świeciła tyłkiem" na Instagramie.
Tak jest również w przypadku Sanny Marin, premierki Finlandii, która, o zgrozo!, postanowiła pójść na imprezę. Filmiki wyciekły, a konserwatywno-dziaderska część internetu zaczęła pluć jadem i zapowietrzać się z wściekłości. Dlaczego? Bo 36-letnia kobieta, która ma władzę, postanowiła po prostu dobrze się bawić po pracy.
– Tańczyłam, śpiewałam, imprezowałam, robiłam całkowicie legalne rzeczy – podsumowała całą aferę Marin. Dodała, że spożywała "łagodne napoje alkoholowe, ale żadnych narkotyków". Poddała się również testowi na ich obecność.
Krytycy i tak domagają się ukarania premierki, bo przecież zrobiła ona coś nieporównywalnie gorszego od nagrywania kogoś z ukrycia na prywatnej imprezie i wrzucenia filmików do sieci (tak, to ironia). Co gorszego? To, że jako młoda kobieta, stanęła na czele kraju, a jednocześnie chce żyć całkowicie zwyczajnie. A to przecież "nie przystoi".
Sanna Marin, czyli młodym kobietom w polityce dziękujemy
Wciąż mamy problem z kobietami w polityce. Wciąż są one w mniejszości, a "na szczycie" zaczęły pojawiać się stosunkowo niedawno.
Najpierw zaakceptowano "polityczki nobliwe", czyli poważne kobiety w średnim wieku. Panie w garsonkach, które postanowiły zdobyć szacunek mężczyzn chłodnym dystansem i ukryciem jakichkolwiek aspektów kobiecości. Ale nawet Angela Merkel, Hillary Clinton czy Theresa May dostawały po głowie, gdy były "zbyt emocjonalne", nałożyły na siebie zbyt dużo koloru czy biżuterii lub miały słabość do butów.
Później pojawiły się "polityczki matczyne", czyli kobiety przed czterdziestką. Żony i matki, które sprawnie łączyły życie prywatne z zawodowym. Zaradne, sympatyczne, rozsądne i empatyczne "panie z sąsiedztwa", jak Jacinda Ardern, premierka Nowej Zelandii czy Kamala Harris, wiceprezydentka Stanów Zjednoczonych (która podpadła, gdy w sesji w "Vogue"... wystąpiła w trampkach).
A jeszcze później na politycznej scenie zaczęły pojawiać się kobiety, które nie pasowały do żadnej z tych grup. Pojawiły się lesbijki, singielki, a przede wszystkim młode polityczki. Dlaczego przede wszystkim? Bo to właśnie ta grupa zbiera największe cęgi.
Nie dość, że przez swój wiek nie są brane na poważnie przez starszych, białych panów ze skórzanymi teczkami w ręku, to dochodzi jeszcze kwestia wyglądu. Nie daj Boże, żeby były zbyt atrakcyjne, przecież kobiety, które lubią makijaż i markowe ubrania muszą być pustakami i podlotkami, jak Alexandria Ocasio-Cortez, amerykańska senatorka. Ale nie mogą być też "zbyt nieatrakcyjne", bo przecież "musi być na co popatrzeć".
Czyli młoda polityczka musi być ładna, ale nie zbyt atrakcyjna. Przystępna, ale nie zbyt "emocjonalna". Kompetentna, ale niewymądrzająca się, bo przecież komuś trzeba pomansplainować. Poważna, ale "bez kija w tyłku". Łatwizna.
Dlatego, gdy niektóre kobiety w polityce postanawiają robić swoje i mają te wszystkie zasady w głębokim poważaniu, muszą stawiać czoła gromadzie oburzonych, którzy nie mogą zrozumieć, dlaczego: A/ młoda kobieta w ogóle zajmuje się polityką i do tego świetnie sobie radzi, B/ ma również życie prywatne, a nie spędza 24 godzin na dobę z nosem w dokumentach, C/ zachowuje się inaczej, niż wypada "płci pięknej".
Sorry, kobiety też lubią imprezować
Sanna Marin jest oczywiście w tej trzeciej grupie polityczek. Młoda, atrakcyjna, zwyczajna. Córka dwóch lesbijek, młoda żona i matka, która lubi pójść do klubu, pobawić się na festiwalu muzycznym albo dać czadu na imprezie z przyjaciółmi, jakby jutro miało nie być.
Krytyków, którzy wciąż jedną nogą (albo dwiema) tkwią w patriarchacie, wkurza fakt, że nie mogą przypisać Marin do żadnej kategorii. Niby matka, ale poświęca się pracy zawodowej. Niby żona, ale tańczy z przyjacielem. Niby premierka, ale imprezuje i to w momencie, gdy sąsiednia Rosja stanowi zagrożenie, a Finlandia stara się o wejście do NATO.
Dziadersi, owszem, mają problem z polityczkami. Te powinny cały czas stanowić wzór do naśladowania. Nie śmiać się, nie płakać, nie bawić się, zbyt mocno nie malować i nie nosić bluzek z głębokimi dekoltami. Nieważne, że mężczyźni również dają czadu, jak Boris Johnson podczas lockdownu. "Oni mogą, bo są zmęczeni ciężką pracą i muszą odreagować" – powiedzą te same osoby, które zapowietrzają się na widok radosnej i równie ciężko pracującej Sanny Marin.
Ale dziadersi mają też problem z kobietami w ogóle. Nie powinny być zbyt wyzywające, zbyt pijane, zbyt dobrze się bawić. To domena facetów. Kobiety mają inne zadania: powinny być opiekunkami domowego ogniska i przywozić pijanych mężów z rodzinnych imprez. Gdy ktoś wyłamuje się z tego schematu, zawsze jest szok i niedowierzanie. Jak to, kobiety lubią tańczyć? Lubią piwo? Lubią odpocząć od dziecka? Niewiarygodne.
A sama podziwiam Sannę Marin. Za co? Że ma siłę, aby po pracy pójść gdziekolwiek. I jeszcze za to, że w wieku 36 lat w ogóle chce jej się jeszcze imprezować. Szacunek.