Ginekolożka wyjechała z Polski po wyroku TK na kobiety. "Widziałam przemoc wobec pacjentek"

Anna Dryjańska
22 października 2022, 07:26 • 1 minuta czytania
– To jest haust świeżego powietrza, jak możesz być w kraju, który cię szanuje. Nie dziwię się, że w Polsce pacjentki nie chcą lub boją się zajść w ciążę. W Wielkiej Brytanii nie muszą się bać. A ja mogę je leczyć zgodnie z wiedzą medyczną, a nie ideologią – mówi naTemat dr n. med. Michalina Drejza.

Anna Dryjańska: Pamiętasz dzień, gdy Trybunał opublikował "wyrok" na kobiety?

Dr n. med. Michalina Drejza: Tak. Przeprowadziliśmy wtedy pewnie jedną z ostatnich szpitalnych aborcji w Polsce ze względu na nieodwracalne wady płodu. Podaliśmy pacjentce mizoprostol, a publikacja nastąpiła kilka godzin później. 


Pamiętam, jaki był szok w kuluarach: Boże, gdybyśmy nie podali tego leku rano, ta kobieta musiałaby donosić tę ciążę. Na szczęście zdążyliśmy. 

Teraz pacjentki w takiej sytuacji wyjeżdżają na zabieg za granicą z pomocą Aborcji Bez Granic

Czy to właśnie orzeczenie Trybunału Kaczyńskiego było powodem, dla którego wyjechałaś z Polski?

To był jeden z powodów, ale ta myśl dojrzewała we mnie już wcześniej. Szybko zrozumiałam, że nie zmienię patriarchalnego i paternalistycznego modelu ginekologii w Polsce, jeśli już, to system zmieni mnie. A na to nie mogłam się zgodzić. 

Kiedy byłam jeszcze studentką, na praktykach trafiła do nas pacjentka z mocnym krwawieniem z dróg rodnych, 28. tydzień ciąży. Kobieta bardzo płakała, bo to była chciana, wyczekiwana ciąża w wyniku zapłodnienia in vitro

Gdy kobieta miała robione USG, przynosiłam jej chusteczki, głaskałam po ręce, próbowałam jakoś ją pocieszyć. Jeden z przełożonych odciągnął mnie na bok i powiedział, że mam tak nie robić, bo inaczej pacjentki wejdą nam na głowę.

Co odpowiedziałaś?

Że z całym szacunkiem, ale nie przestanę. Czasami bycie lekarzem polega także na tym, by podać chusteczki i pogłaskać po ręce. Nadal to robię, tyle że już w Wielkiej Brytanii. Polska… poddałam się.

A co chciałaś zrobić?

Plan był zupełnie inny. Od dzieciństwa wiedziałam, że zostanę lekarką, zawsze chciałam iść na ginekologię. Dla mnie bycie obecną, kiedy rodzi się nowe życie, to jakaś magia!

Kiedy zaczynałam studia, planowałam wrócić z Poznania do rodzinnego Gniezna, by pracować w szpitalu, w którym się urodziłam. Wiem, że zabrzmi to górnolotnie, ale zawsze chciałam służyć społeczeństwu. Może nauczyło mnie tego harcerstwo.

W czasie studiów zaangażowałam się w Międzynarodowe Stowarzyszenie Studentów Medycyny (IFMSA). Ta aktywność umożliwiła mi podróżowanie, otwarcie się na ludzi, poglądy, poszerzanie horyzontów i obcowanie z medycyną na światowym poziomie.

Zrozumiałam, że swoją pracą chcę pomagać wielu ludziom jednocześnie, nie tylko jeden na jeden. Wtedy wyjechałam do Londynu na studia z zakresu zdrowia publicznego, seksualnego i reprodukcyjnego. 

Pracowałam przez pewien czas w Genewie jako konsultantka Światowej Organizacji Zdrowia. Moja praca w Departamencie Zdrowia Reprodukcyjnego polegała na technicznym wspieraniu kreowania rekomendacji WHO w zakresie aborcji, self-care i zapewnienie aktywnego uczestnictwa młodzieży i organizacji pozarządowych w proces tworzenia rekomendacji, tak żeby były bardziej inkluzywne.

Postanowiłam jednak wrócić do Polski. Chciałam przełożyć to, czego się nauczyłam, na polskie realia. Wybrałam ośrodek uniwersytecki, bo od początku było dla mnie jasne, że chcę robić karierę naukową. Eksternistycznie pisałam już wtedy doktorat.

W Polsce ginekolożka to kontrowersyjny zawód. Musiałaś o tym wiedzieć.

Oczywiście, że tak, ale dla mnie te tematy wcale nie były kontrowersyjne i moim celem było to, by pokazać, że to normalna medycyna. To całe upolitycznienie i katolicyzacja ginekologii w Polsce ma jeden ideologiczny mianownik: chęć ograniczenia praw kobiet. To, że kobiety decydują same o sobie, jest kontrowersyjne tylko w patriarchacie.

Miałam świadomość, że każda zmiana to droga przez mękę, bo albo jesteś częścią systemu, albo starasz się go zmieniać i wtedy narażasz się na frustrację i niezrozumienie. 

Możesz podać przykład?

Niestety w Polsce nadal pokutują stare praktyki - poród bez znieczulenia, brak możliwości uczestnictwa osoby bliskiej w cięciu cesarskim czy łyżeczkowanie po poronieniu. Ale to wszystko wygląda tak, jakby nikt nie był zainteresowany tym, by z tym skończyć. Nie ma nawet żadnej platformy do dyskusji.

Jeśli studenci czy młode lekarki mimo wszystko podnoszą te kwestie, to "góra" dostaje kolejny pretekst do mobbingu. Bo mobbing przełożonych wobec personelu medycznego jest w Polsce powszechny i trzeba o nim jasno i otwarcie mówić. 

Nie mówię, że występuje wszędzie, ale to codzienność wielu medyków, zwłaszcza młodych. Więc trzeba się zamknąć i robić swoje, nawet jeśli wiadomo, że cierpią na tym pacjentki.

A gdy kobieta powie, że się nie zgadza na łyżeczkowanie?

System opieki zdrowotnej w Polsce jest bardzo lekarskocentryczny i patriarchalny. Pacjent ma być bierny, a pacjentka ma być bierna podwójnie. Medycy na kierowniczych stanowiskach niestety łatwo wpadają w poczucie, że są wszechmocni.

W Polsce wielu lekarzy nadal nie lubi wyedukowanych pacjentek. Kobieta ma przyjść, potakiwać i wyjść. A jeśli pyta, jest świadoma swoich opcji, wybiera inaczej, niż chce lekarz – dostaje łatkę trudnej pacjentki. Bo "łatwa" pacjentka nie wie, czego chce, nie wie, czego oczekiwać i jakie ma prawa. A nawet, że w ogóle ma prawa.

Dlaczego mimo upływu czasu w ginekologii w Polsce niewiele się zmienia?

To coś na granicy "bo zawsze tak było" i "bo tak". Wiele rzeczy w Polsce odbywa się trochę bez żadnego trybu, bez procedur.

W ginekologii zamiast evidence-based medicine mamy person-based medicine – czyli zamiast medycyny opartej na najnowszych danych i dowodach mamy praktyki zależne od osoby, na którą trafimy. Chodzi rzecz jasna o osoby decyzyjne w danych placówkach. 

Czyli zamiast nauki 2022 jest nauka, dajmy na to, 1972, plus loteria personalna łamana przez rosyjską ruletkę? Skóra cierpnie.

To wynika w dużej mierze z tego bezprecedensowego sprywatyzowania ginekologii w Polsce. My nie jesteśmy w stanie wygenerować evidence – danych – bo one nigdy nie opuszczają prywatnych gabinetów lekarskich. 

Już opuszczają. Ruszył narodowy rejestr ciąż, do którego dostęp ma prokuratura. 

W kraju takim jak Polska to pole do wielkich nadużyć, o ile rzecz jasna faktycznie będzie prowadzony. Natomiast w państwach, które szanują autonomię pacjentek i pacjentów, gromadzone są, rzecz jasna anonimowo, najrozmaitsze dane: nie tylko te dotyczące ciąż, ale i np. chorób przenoszonych drogą płciową.

Te liczby są publicznie dostępne. Dzięki nim widać czy, gdzie i jaki mamy problem, a więc i co należy zrobić, żeby pomóc ludziom. 

W Polsce nie wiemy, jak jest, bo nie gromadzimy danych, a jeśli już, to gromadzą je za sektor publiczny organizacje pozarządowe. Jeśli nie gromadzimy danych, to wtedy "nie mamy żadnych problemów" – oczywiście to szczęście panuje tylko w statystykach.

Możemy więc łudzić się, że jesteśmy białą plamą na przykład na europejskiej mapie występowania chlamydii, ale to nie dlatego, że w Polsce jej nie ma, tylko dlatego, że państwo nie chce o tym wiedzieć. A jak nie wie – nie musi nic robić. 

Wiesz, jak w Polsce diagnozuje i leczy się chlamydię?

Nie.

W skrócie: pacjent musi wyruszyć na prywatną misję, odbić się od wielu drzwi, poświęcić kupę czasu i wydać mnóstwo pieniędzy. Państwowy system opieki zdrowotnej nie ma mu nic do zaproponowania, nie ma publicznych centrów zdrowia seksualnego, które oferują pełną diagnostykę i leczenie.

Co jeszcze zraziło cię do praktykowania ginekologii w Polsce?

Nieetyczne postępowanie w postaci przyjmowania prywatnych pacjentek w publicznych placówkach. Przypadki otwartej korupcji. Chaos, brak reguł, mobbing. 

Teraz pracujesz w publicznym systemie opieki zdrowotnej w Wielkiej Brytanii, NHS. Tam jest idealnie?

Skąd, ten system też ma wiele wad, to temat na odrębny wywiad. Jednak tu praca i leczenie się w publicznym systemie opieki zdrowotnej to powód do dumy. Zasady są jasne – nie ma miejsca na to, co czasem króluje w polskiej medycynie, a więc mobbing, intrygi, nepotyzm…

Nie chcę umniejszać swoim nauczycielom, myślę, że robili, co mogli w takich warunkach, jakie mieli, za co mam do nich duży szacunek, ale… this system is broken. Polski system jest zepsuty. Po prostu nie działa.   

Zgadzamy się na paternalistyczne podejście do pacjentek, patriarchat, prywatyzację i upolitycznienie usług i zabiegów medycznych związanych ze zdrowiem kobiet.

Nikomu do głowy nie wpadnie, by zakazywać mężczyźnie wszczepienia endoprotezy czy usunięcia kamienia nerkowego. To jakoś nie jest kontrowersyjne. Ale gdy kobieta decyduje o swoim ciele, to zawsze jest problem: czy chodzi o antykoncepcję, aborcję, znieczulenie podczas porodu czy cesarkę na życzenie, a nawet łagodzenie objawów menopauzy. 

Gdy w Polsce pacjentka życzyła sobie cesarki, to była największa zbrodnia... No nie wiem, może chciała jej dlatego, że nie zaoferowaliśmy jej znieczulenia podczas porodu? Co jest dziwnego w tym, że człowiek nie chce cierpieć z powodu bólu, a zwłaszcza wielkiego bólu? Czy ktoś operowałby mężczyznę na żywca? Dlaczego więc lekceważymy ból kobiet?

W Wielkiej Brytanii funkcjonuje cesarskie cięcie na życzenie. Elektywne cięcia cesarskie stanowią 10 proc. wszystkich porodów. Znieczulenie porodowe jest standardem. W Polsce cesarka na życzenie jest niedozwolona, a zaświadczenia od innych specjalistów nie zawsze są respektowane. Za to znieczulenie porodowe jest niestety dostępne dla nielicznych.

W Wielkiej Brytanii sposób rodzenia to kwestia wolnego wyboru kobiety, w Polsce pacjentki muszą przykryć swoją decyzję kombinowaniem, bo inaczej ich wola się nie liczy. Bardzo mi się to nie podobało.  

Niekonsekwencja, bałagan, mobbing, dyskryminacja kobiet w zabiegówkach… Dla mnie to już przeszłość. Czuję ogromną ulgę.

Przyjmujesz polskie pacjentki?

Tak, ponieważ w Wielkiej Brytanii jest duża polska społeczność. Często rozmawiamy o tym, co się dzieje w Polsce. Rozmowa zawsze kończy się tym: jak dobrze, że tu jest normalnie, że jest antykoncepcja, aborcja, poród bez bólu, in vitro

To jest haust świeżego powietrza, jak możesz być w kraju, który cię szanuje. Nie dziwię się, że w Polsce pacjentki nie chcą lub boją się zajść w ciążę. W Wielkiej Brytanii nie muszą się bać. A ja mogę je leczyć zgodnie z wiedzą medyczną, a nie ideologią.

Jakie jeszcze patologiczne zachowania lekarzy wobec pacjentek widziałaś w Polsce?

Nadal ciężko mi o tym mówić. Najbardziej bolesne jest dla mnie to, że zgadzamy się, by ludzie, którzy skończyli studia medyczne, mówili nam, jak mamy żyć. Jakby dały im jakąś nadprzyrodzoną moc. To pacjentka jest ekspertką od tego, jak ma żyć, zmuszanie jej do czegokolwiek jest niemoralne. To przemoc. 

Ja takie osoby – nie tylko lekarzy, ale i polityków, biskupów – nazywam władcami macic.

To zaczyna się bardzo wcześnie. Na stażu mamy obowiązkowy kurs etyki lekarskiej. U nas prowadził go ksiądz, co jest typowe dla polskich uczelni medycznych. Mniejsza z tym. To znaczy nie mniejsza, bo zmonopolizowanie etyki przez jeden z kościołów to wielki problem, ale rzecz w czym innym. 

Ten ksiądz powiedział nam coś w stylu: "Państwo jesteście intelektualną elitą tego kraju, będziecie mieli wpływ na to, jak żyje się innym ludziom, system opieki zdrowotnej koncentruje się na lekarzach, to wy macie moc kształtowania życia ludzi".

Ja się wtedy z tym głośno nie zgodziłam, powiedziałam, że powinno być odwrotnie, opieka zdrowotna powinna być pacjent/k/ocentryczna, bo obecnie jest oczekiwanie, a wręcz wymuszanie pasywności pacjenta. 

Niestety widziałam przemoc personelu medycznego wobec pacjentek: od obrażania się na te, które wiedziały, czego chcą, z ignorowaniem ich włącznie, po krzyczenie na nie podczas porodu w stylu "nogi rozkładałaś, to musisz cierpieć!". O braku znieczulenia już wspominałam.

Chyba "po pierwsze nie szkodzić" to zbyt wysoki próg startowy. Może trzeba zacząć od "po pierwsze nie znęcać się".

Przemoc medyczna to doświadczenia wielu polskich pacjentek. Wiesz, co jest najgorsze? To, że nowe pokolenie lekarek i lekarzy, które mogłoby poprawić sposób traktowania kobiet, musi dostosowywać się do tego, co zastało. Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać, jak i one.

Dlatego bardzo się bałam, że te odrażające zachowania medyków zacznę przyjmować jako swoje. Koniec końców uczysz się od ludzi, z którymi przebywasz. Bardzo nie chciałam być częścią takiego systemu, bo on jest po prostu straszny. I w nim robi się rzeczy, które po prostu są nieetyczne – nie tylko dla lekarza, ale w ogóle dla człowieka.

Bywają w tym systemie ludzie, którzy chcą coś zmieniać, robić medycynę na światowym poziomie. Dlatego cieszy mnie, że zaczynają się pojawiać lekarze, którzy są rzecznikami pacjentek, jak na przykład bohaterki i bohaterowie filmu "O tym się nie mówi". 

Królewskie Towarzystwo Położników i Ginekologów ma wspaniały kontakt z organizacjami pacjenckimi. Aktywistki i pacjentki zasiadają we wszystkich grupach doradczych. W Polsce nie ma tego dialogu. Cierpią na tym pacjentki.

Mam nadzieję, że Polskie Towarzystwo Ginekologów i Położników będzie bardziej aktywnie obecne w publicznym dyskursie na temat zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego.

Dialogu nie ma, jest za to pohukiwanie części medyków na aktywistki aborcyjne. Mają im za złe informowanie kobiet o tym, jak zrobić aborcję w domu i gdzie zamówić tabletki.

Powtórzę: samoobsługa aborcyjna do końca trzeciego miesiąca niechcianej ciąży jest rekomendowana przez WHO. Nauka potwierdziła, że aborcja farmakologiczna to metoda bezpieczna i skuteczna. 

W moich badaniach jasno klaruje się niechęć wielu lekarzy wobec self-care czy samoobsługi aborcyjnej dlatego, bo zabiera im ona władzę nad pacjentkami, a przecież na tej władzy opiera się paternalistyczny system.

Tymczasem kobiety radzą sobie same. Nie można już zakazywać, wyśmiewać, zawstydzać, pouczać. A do tego przerwanie własnej ciąży na wczesnym etapie jest w Polsce legalne.

Nadal jednak są sytuacje, gdy kobiety potrzebują pomocy lekarzy. Na przykład wtedy, gdy ciąża staje się niechciana na późniejszym etapie z powodu ciężkich wad. Na życzenie Jarosława Kaczyńskiego zakazano pomocy w takim zabiegu.

Wykonuję także aborcje w drugim trymestrze. Nie idę wtedy do pracy z piosenką na ustach, ale mam poczucie niesamowitej misji. To wielki przywilej opiekować się pacjentkami, które decydują o terminacji ciąży. 

Nie pytam pacjentki co, jak, dlaczego. To jej sprawa. Jeśli chce, sama mi powie. Wtedy czuję się zaszczycona okazanym mi zaufaniem. Ja za to mówię jej, że każda jej decyzja jest dobra. 

Jestem tu dla ciebie, by udzielić informacji, dać ci tabletki, lub jeśli wolisz, zrobić zabieg chirurgiczny. Nie ma sprawy. Ulga, która maluje się na twarzach tych kobiet… Cieszę się, że mogę im pomagać.

A gdy kobieta chce donosić ciężko uszkodzony płód?

To jedna z opcji, o której informuję pacjentkę i jedna z decyzji, którą pacjentka może podjąć. Każda decyzja pacjentki jest dobra, bo jest jej decyzją.

W Polsce oferta dla pacjentki brzmi: ma pani fatalną sytuację, a może być jeszcze gorzej. Kobieta jest często porzucona na pastwę losu. 

W Polsce partnerskie traktowanie pacjentek to domena aktywistek.

Chwała aktywistkom, wykonują świetną robotę. Za taki aktywizm chodziłyśmy na protesty. Chylę czoła przed kobietami z Aborcyjnego Dream Teamu, Federy, Aborcji Bez Granic i innych. 

Dlaczego w Polsce tak mało jest lekarzy, którzy otwarcie popierają prawo kobiet do aborcji?

Rzecznictwo aborcyjne, nawet "tylko" na Instagramie, wymaga poświęcenia różnych zasobów, choćby czasu. A jak pełnisz typowe w Polsce 24-godzinne, albo nawet dłuższe dyżury, to ledwo żyjesz. 

Miewałam sytuacje, że byłam wzywana do pilnego cięcia po całej dobie na nogach. Wchodziłam na salę operacyjną i czułam, że zaraz zemdleję. I nie byłam jedyną osobą w tym gronie, która była w podobnym stanie. 

Poza wszystkim innym: przecież to powszechne przemęczenie medyków zwiększa ryzyko błędów, naraża pacjentki na niebezpieczeństwo. A mimo to jest polską normą. W Wielkiej Brytanii mam iść do domu po maksymalnie 13 godzinach. Szanowani są lekarze i pacjenci.

Rozumiem, ale to nie wyjaśnia braku zaangażowania lekarzy, którzy pracują tylko we własnych gabinetach. I nie chodzi o jakieś wymyślne kampanie, tylko na przykład napisanie na fejsie czy insta choćby trzech słów: Aborcja jest OK.

Rzecznictwo aborcyjne bywa ryzykowne. Wiele moich koleżanek i kolegów ma poglądy podobne do moich, ale je ukrywa. Nie chcą dostawać gróźb śmierci przeplatanych modlitwami o nawrócenie. Ja dostawałam i to naprawdę nie jest świetne uczucie. 

Nie dziwię się, że człowiek, który chce normalnie żyć, pójść do kina, wyjść na pizzę, woli nie zaczynać i kończyć dnia takimi wiadomościami. Dlatego na razie lekarskie rzecznictwo aborcyjne to pustynia. Powstała mała oaza dzięki dr Aleksandrze Krasowskiej z Lekarze Kobietom, do której mam ogromny szacunek. Jest też kilku innych lekarzy, którzy mówią o tym głośno. 

Nie chcę tu wychodzić na jakąś mądralę, która będzie pouczać z zagranicy, gdzie pomoc w aborcji jest legalna. Ja wyjechałam, nie mam patentu na sukces. 

Wiem za to, że tak jak wszędzie, paternalistyczne podejście do pacjentek nie zmieni się, jeśli lekarze świadomie nie podejmą decyzji, że chcą się zmienić. Bo to jest proces. Ja też dojrzewałam do swoich poglądów. 

Nie zawsze byłaś po stronie kobiet?

Byłam dziewczynką z domu z katolickimi tradycjami, która grała w kościele na organach i jeździła na pielgrzymki. Potem wszyscy odeszliśmy od kościoła.

O! To jak to się stało?

Zaczęłam myśleć. Miałam mocne, feministyczne przebudzenie. Zdałam sobie sprawę, że jestem świetnie wykształconą dziewczyną, która ma wielkie ambicje, ale jedyne czego się ode mnie oczekuje to rodzenie dzieci i pokorne słuchanie, jak mężczyźni objaśniają mi świat. To wywołuje we mnie wściekłość. A co jak nie urodzę? Co jak mam inny plan? 

Dziś mam 31 lat, doktorat, pracowałam w wielu świetnych zespołach badawczych, robię karierę naukową, a część znajomych z Polski pyta mnie tylko "kiedy mąż i dzieci?". Oczywiście w takiej konstelacji, bo nikt nie bierze pod uwagę, że to mogłaby być żona. Albo nikt. 

To czasem smutne, jakbyśmy mieli tylko jedną, jedynie słuszną ścieżkę. To ta sama logika, według której postępują "klauzulowcy", którzy swoją drogą nie powinni być ginekologami, skoro odmawiają antykoncepcji czy pomocy w legalnej aborcji, ale to jest mój pogląd, który czasem bywa odbierany jako zbyt radykalny.

Mój aktywizm zaczął się od pytania "dlaczego?". 

Jakie jeszcze patologiczne zachowania ginekologów wobec pacjentek zaobserwowałaś w Polsce?

Znieczulicę, nawet u młodych lekarzy. Na przykład zakładanie wkładek antykoncepcyjnych tylko w prywatnych gabinetach. Oszukiwanie pacjentek, które nie rodziły, że nie mogą stosować spirali. WHO mówi jasno: spirala jest bezpieczną i skuteczną metodą zapobiegania niechcianej ciąży niezależnie od tego, czy kobieta rodziła, czy nie. No i tak zwana klauzula sumienia. 

Tak zwana klauzula sumienia to, wybacz mój język, skurwysyństwo. To tak, jakby strażak powiedział: nie, tego budynku nie gaszę, bo nie podoba mi się architektura, a poza tym w ten dzień tygodnia ja z zasady tylko siedzę w remizie. 

Moja specjalizacja jest fantastyczna. Ja uważam, że na co dzień doświadczam magii, kiedy rodzi się nowe życie, kobieta zostaje mamą, zachodzi w upragnioną ciążę, czy ma operację, która może zmniejszyć jej dolegliwości bólowe czy zapewnić życie bez nowotworu.

Ale ginekologia to bycie z pacjentką na dobre i na złe, ze wszystkimi jej decyzjami. Czasem ta decyzja to zakończenie niechcianej ciąży. Proste. Na to, co ja myślę personalnie, nie ma miejsca w tym równaniu. To jej ciało, jej wybór.

Jakich jeszcze zachowań medyków w Polsce nie akceptowałaś?

Obrażania się na pacjentki, że domyślają się, co im może być, bo sprawdziły u "doktora Google". Przecież to fantastyczne, że kobiety mogą same ustalić, co się dzieje z ich ciałem! 

Zamiast tego jest foch "to niech się pani sama leczy". Ale dla pacjentek nie ma innego źródła informacji niż Google. Wytyczne Polskiego Towarzystwa Ginekologów i Położników są po pierwsze mało rozpowszechnione, a po drugie napisane językiem niezrozumiałym dla pacjentów. 

Królewskie Towarzystwo Ginekologów i Położników ma na swojej stronie internetowej odrębne wytyczne dla lekarzy i pacjentek. Dla lekarzy są napisane językiem medycznym, dla pacjentów po ludzku. Na zasadzie: jak masz endometriozę, mogą cię leczyć tym, tym albo tym. I tu masz tabelkę z plusami i minusami tych metod, żebyś mogła podjąć świadomą decyzję co wybrać.

Załóżmy, że opozycja demokratyczna wygra wybory w Polsce. Załóżmy, że Donald Tusk dotrzyma słowa i aborcja będzie legalna. Jak sądzisz, czy lekarze będą pomagać pacjentkom, czy metaforycznie pokażą im środkowy palec?

Pamiętajmy jednak, że są też lekarze, którzy trzymają fort. Ja w swojej karierze spotkałam fantastycznych specjalistów i specjalistki. Często mają wielkie serca, ale ten straszny polski system jest silniejszy od największych serc.

Jeden z wielu problemów, jaki polscy lekarze mają z aborcją, polega na groźbie konsekwencji karnych. Znam wiele fantastycznych ginekolożek w Polsce, które, gdy usłyszą, że pomoc w aborcji jest legalna, będą pomagać wszystkim kobietom.

Chciałabym móc wrócić do Polski i szkolić lekarzy zgodnie z aktualną wiedzą medyczną. Nie wstydzę się tego, że jestem z Polski, wręcz przeciwnie: jestem z tego bardzo dumna. Dlatego chciałabym, żeby w Polsce było normalnie. 

Czasami żartuję, że jak do władzy dojdzie ktoś mądry i będzie potrzebował szefowej departamentu zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego, to niech dzwoni.

A na serio?

Niech dzwoni.